Ten artykuł oraz kolejny, który także niebawem ukaże się na naszym portalu, jest opisem mojej pracy z osobami uzależnionymi – pokazuje możliwości jakie daje w tym zakresie psychologia zorientowana na proces (z angielskiego: Process Oriented Psychology, w skrócie – POP). Są to często osoby uzależnione na dwa sposoby: od substancji i/lub od innych osób (czasami określa się taką sytuację mianem współuzależnienia). Ponieważ doświadczenia terapeutyczne zbierałem także w trakcie pracy w ośrodku leczenia uzależnień jest to doskonała okazja do tego, żeby przyjrzeć się różnicom i podobieństwom w pracy z klientami/pacjentami w tradycyjnej terapii uzależnień oraz w POPie.

No właśnie, już samo określenie podmiotu oddziaływań terapeutycznych jest inne w obu podejściach. W tradycyjnym mówi się o „pacjencie, który przechodzi leczenie”. Uważa się bowiem, że uzależnienie to choroba, więc logiczne, że osoba chora – to pacjent. Na tym podejściu bazowała także terapia grupowa w ośrodku, w którym pracowałem, współtworząc zespół terapeutów. Jest to w zasadzie podejście oparte na filozofii 12 kroków AA, poznawczo-behawioralne – mające na celu zmianę zachowania pacjenta w taki sposób, żeby nauczył się nowych sposobów funkcjonowania, szczególnie w trudnych, relacyjnych sytuacjach, a także nauczył się radzić sobie z nawrotami (nieuleczalnej w tym podejściu) choroby, jaką jest właśnie uzależnienie. W tym podejściu uważa się, że ten, kto w którymś momencie życia się uzależnił powinien już do jego końca pozostać w całkowitej abstynencji, w przeciwnym wypadku podejmuje ogromne ryzyko dalszego rozwoju tej śmiertelnej choroby. Trzeba w związku z tym żyć cały czas trzeźwo, konsekwentnie wprowadzać do życia zdrowe sposoby zachowań i uważać na nawroty choroby. Podstawą nauki tych zachowań jest tutaj terapia grupowa oraz aktywne zaangażowanie w społeczności osób uzależnionych (np. Anonimowi Alkoholicy, Anonimowi Narkomani). Terapia grupowa oparta jest w dużej mierze na doświadczeniu w pełni konsekwencji swojego uzależnienia, nauce rozpoznawania oraz przeżywania różnych swoich emocji, a także nabywaniu ciągle nowych umiejętności interpersonalnych. Pacjent, odcinający się do tej pory od „prawdziwego życia”, uciekający od niego poprzez zażywanie substancji, ma nauczyć się teraz, jak radzić sobie z wyzwaniami, które stawia mu świat na trzeźwo, a także zobaczyć rozmiar zniszczeń dokonanych przez jego działania w czasie kiedy pił alkohol lub brał narkotyki.

A jak to wygląda w POPie? W tym podejściu nie mówimy o chorobie i pracujemy terapeutycznie najpierw nad tym, żeby odkryć jakie procesy (czasami nazywam je też zamiennie „stanami”) są zaangażowane w zażywanie danej substancji. Pracujemy z klientem, którego staramy się terapeutycznie wspierać w dojściu do większej równowagi w życiu. Celem terapii jest zintegrowanie, rzeczywiste wykorzystywanie w codziennym życiu pewnych procesów, z którymi klient próbował wejść w swego rodzaju ułomny kontakt poprzez zażywanie substancji. W POPie ludzie zażywają substancje (co może w końcu doprowadzić do uzależnienia się od nich) po to, żeby chociaż trochę stać się takimi, jakimi gdzieś głęboko chcieliby czasami być, ale z różnych powodów nie potrafią. Ktoś chciałby aktywnie działać w świecie, ale boi się porażki albo nie chce mu się ruszać z fotela, więc zamiast pracować nad sobą w tym temacie pije kawę albo zażywa amfetaminę, żeby „dostać kopa”. Ktoś inny, na odwrót, uwielbia łapać się wielu projektów na raz, jest bardzo aktywny, ale nie potrafi się od czasu do czasu wyciszyć, zrelaksować i wtedy niekiedy zaczyna sięgać po alkohol. Przykłady można by mnożyć i w dalszej części artykułu pokażę bardziej szczegółowo, na przykładzie, jak taka praca może wyglądać – to, co chciałbym podkreślić na tym etapie, to jak ważne jest to, żeby każde doświadczenie zażywania substancji badać indywidualnie i z tego dopiero wyciągać wnioski, co do charakteru procesu jaki za tym doświadczeniem stoi. Tylko wtedy można wyłapać subtelności świata, do którego udaje się dana osoba zażywająca substancję – wiele osób (chociaż w moim odczuciu nie wszystkie) pali papierosy, żeby się zrelaksować, ale dla jednej osoby najważniejszym aspektem tego relaksu może być „medytacyjny, kontemplacyjny stan odłączenia od świata”, dla kogoś innego będzie chodziło o „luźną rozmowę w towarzystwie ludzi, których lubi”, a dla jeszcze kogoś innego o „czułe zadbanie o siebie”. Czyli po pierwsze, unikatowość indywidualnego doświadczenia, a po drugie należy pamiętać o tym, że dostęp do danego stanu za pomocą substancji jest ułomny w takim sensie, że przede wszystkim nie daje możliwości pełnego kontrolowania swojego zachowania w trakcie przebywania w tym stanie oraz swobodnego włączania i wyłączania go.

Pracowałem przez dłuższy czas z klientem (nazwijmy go Marcin – imię zmienione), który był uzależniony od różnych narkotyków. Któregoś razu przyszedł na spotkanie w ciągu narkotykowym heroiny: brał w poprzednie dni i oświadczył od razu na początku spotkania, że nie ma zamiaru na dobre przestawać brać. Był w pewnego rodzaju manii – mówił szybko, z krótkimi przerwami i trudno było mi od niego wydobyć zgodę na dłuższe skupienie się na jakimkolwiek temacie. Ilekroć wspominał o tym jaki niesamowity stan towarzyszył mu po wzięciu narkotyku odchylał się lekko do tyłu i przymykał delikatnie oczy – zaproponowałem, jako kolejny, potencjalny temat do pracy na sesji, aby na chwilę przestał mówić i spróbował zobaczyć, co się z nim dzieje, kiedy jego ciało zachowuje się w następujący sposób – w tym momencie pokazałem mu, co widzę. Na krótką chwilę przestał mówić – potraktowałem to jako znak, że jakaś część jego osobowości jest zainteresowana tym tematem.

To oczywiste, że nie było mu łatwo zgodzić się na zajęcie się tym kierunkiem pracy – w końcu całe jego dotychczasowe życie, razem z trudną historią osobistą, składało się na to, że trudno mu było samemu wprowadzić się w taki stan. Nic zatem dziwnego, że po tym jak przez chwilę mnie obserwował, znowu zaczął szybko mówić o tym z kim zażywał poprzedniego wieczoru. „Czy możemy na chwilę się zatrzymać? I przyjrzeć się temu, co z tobą się dzieje, kiedy twoje ciało reaguje w taki sposób jak ci pokazałem?” Uzyskałem jego zgodę na zajęcie się tym tematem i jeszcze raz powoli pokazałem mu poszczególne elementy tego, co zauważyłem: „twoje powieki na chwilę opadły, popatrz, o w taki sposób i (pokazałem mu w jaki); jednocześnie odchyliłeś się do tyłu – mniej więcej tak (znowu pokazałem co zaobserwowałem)”. Ponieważ wydawał się rzeczywiście zainteresowany tym, co mu pokazuję, zaproponowałem: „Chodź, zróbmy to razem przez chwilę”. Na te słowa Marcin odchylił się lekko do tyłu na fotelu, na którym siedział i jednocześnie nieco rozprostował lewą nogę – uznałem ten ruch jako przyzwolenie na pogłębianie tego kierunku pracy: „Super! Świetnie ci idzie! A spróbuj jeszcze bardziej rozprostować lewą nogę (zrobił to) i prawą nogę…”  Po wykonaniu tych ruchów, rozluźniły mu się także oraz opadły ramiona. Atmosfera naszego spotkania zmieniła się. Jednocześnie trochę się uśmiechnął i zaczął znowu o czymś mówić – wiedziałem, że wraca moment, w którym docieramy do trudności w pełniejszym skontaktowaniu się z tym stanem (w POPie nazywamy go „progiem”). Ponieważ Marcin, mimo mówienia, nie ruszał się, uznałem, że jakaś część jego osobowości jest nadal zainteresowana badaniem tego stanu i poprosiłem, żeby spróbował przez 30 sekund milczeć i skupił się tylko na tym, co się z nim dzieje kiedy przebywa w tej pozycji. „O, teraz znowu lekko przymknąłeś oczy…” dodałem spokojnym, przyciszonym głosem starając się w ten sposób wprowadzić pożądaną w tej pracy atmosferę spotkania.

Obserwowałem go: siedział teraz znacznie „niżej” – nogi wysunięte dalej do przodu, pośladki już praktycznie na brzegu fotela. Był w zasadzie w pozycji półleżącej. Pomyślałem sobie, że w następnym kroku zaproponuję mu położenie się na podłodze, bo to wszystko, co działo się z jego ciałem zmierzało w tym właśnie kierunku. Jednocześnie miałem chwilę na to, żeby popracować sam ze sobą. Przeczuwałem, że od tego w jakim stopniu ja sam będę potrafił poprowadzić całą sesję w takim „zrelaksowanym” stylu będzie znacznie ułatwiało lub utrudniało Marcinowi wejście w ten właśnie stan. Cała sztuka polegała na tym, żeby pracować, ale koniecznie właśnie w „luźny” sposób. Było to dla mnie osobiście wyzwanie, ponieważ na co dzień w życiu, podobnie jak Marcin, miałem trudność z tym, żeby się niekiedy zrelaksować. Oczywiście ta moja trudność była dla mnie nieporównywalnie mniejszym wyzwaniem – potrzebowałem o wiele mniej wysiłku oraz czasu niż on, żeby ten stan przywołać – w przeciwnym razie nie byłbym w stanie w ogóle pomóc mu z tego typu problemem.

Po 30 sekundach dałem mu znać, że czas minął, i że jeśli chce może dalej pozostać w tym stanie. Widziałem, że nie całe jego ciało się rozluźniło: miałem wrażenie, że nadal jest dużo napięcia w okolicach karku, klatki piersiowej oraz brzucha. Kiedy otworzył oczy, podkurczył nogi – znowu doszliśmy do progu. Zapytałem go, co czuje. Powiedział, że czuje się dziwnie, że jest w tym coś przyjemnego, że czuje jakiś rodzaj spokoju, rozluźnienia i że trudno się na tym skupić, bo przychodzą mu na myśl różne trudne sytuacje z jego życia. Powiedział, że nie chce o nich mówić.

Wiedziałem, że Marcin, podobnie jak wiele osób uzależnionych, wychował się w domu, gdzie tata był uzależniony od alkoholu. Powodowało to wiele napięć i kłótni w rodzinie w okresie kiedy on sam był dzieckiem. W tym czasie zdarzało się, że tata na niego krzyknął w złości, przynajmniej jeden raz go uderzył. Powiedział mi o tym wszystkim, dość mocno lekceważącym tonem („moi kuzyni mieli o wiele gorsze dzieciństwo od mojego”) na jednym z pierwszych naszych spotkań – wtedy nie zagłębiliśmy się w ten temat, ale powiedziałem mu, że jestem gotowy rozmawiać na naszych spotkaniach o tym, co działo się w jego dzieciństwie, jeśli tylko on sam będzie tego chciał. Wyglądało na to, że teraz temat powrócił. Nie wiedziałem jakie dokładnie sytuacje przyszły mu na myśl, próbując się głębiej zrelaksować, ale znając go już trochę mogłem z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że chodziło o jakiś rodzaj sytuacji, które uniemożliwiają mu pełniejsze rozluźnienie się. Bardzo możliwe, że dalsza praca prowadziła do pracy właśnie z tymi trudnymi sytuacjami w przeszłości. W dużym uproszczeniu: ponieważ Marcin w dzieciństwie nie mógł pozwolić sobie na to, żeby się rozluźnić w domu, w którym była ciągle napięta atmosfera i często czaiło się zagrożenie, nie potrafił tego także później robić w dorosłym życiu. Jednocześnie bardzo potrzebował tego stanu, żeby wreszcie nieco odpocząć, przestać tylko ciągle z niepokojem obserwować zagrażające otoczenie. I tu w jego życiu najpierw pojawił się alkohol – pozwalając mu chociaż na chwilę poczuć upragnioną ulgę, a potem heroina.

Wróćmy jednak na tę konkretną sesję. Po tym jak Marcin powiedział, że nie chce o tym mówić uszanowałem jego prawo do nieporuszania tego tematu i zapytałem czy mogę powiedzieć coś, co ogólnie dotyczy pracy z przeszłością. Powiedziałem, że rozumiem, że nie chce pracować nad przeszłością. Przypomniałem, że kiedyś już wspominał trochę o swoim dzieciństwie i o tym, że nie było ono łatwe. Jednocześnie przypomniałem, że nadal jestem gotowy podjąć ten kierunek pracy, i że jestem zwolennikiem podejścia do pracy z przeszłością w terapii, które uznaje, że jeśli nie ma potrzeby pracować z przeszłością, to żeby tego nie robić, a jeśli taka potrzeba jest to warto zajmować się tym tematem. Powiedziałem, że uważam, że to ma znaczenie, że te trudne sytuacje pojawiły się właśnie w tym momencie w naszej pracy, i że z mojego punktu widzenia utrudniły mu głębsze zrelaksowanie się. Zacząłem się na głos zastanawiać, czy w jakiś sposób mógłbym stworzyć na naszym spotkaniu warunki sprzyjające temu, żeby kiedyś (dzisiaj albo kiedy indziej) mógł opowiedzieć trochę o tym, co się działo w jego dzieciństwie. W końcu, te trudne historie nie znikają po prostu przez to, że się nimi nie zajmujemy. Marcin słuchał mnie uważnie i działy się z nim różne rzeczy: zaczął patrzeć w dół (wydawało mi się, że kontaktuje się głębiej ze swoimi uczuciami – mógł to być dobry sygnał do podążania na sesji za „pracą z przeszłością”), jednocześnie jednak znowu wyciągnął nogi do przodu i rozluźniły mu się nieco barki. Sądząc po jego złożonej reakcji, wydawało mi się, że część jego ciała mogła być zainteresowana kontynuowaniem rozmowy o dzieciństwie i uczuciami, które tam były obecne. Z drugiej strony, jakby chciał wrócić do tego stanu relaksu. Zapytałem, co sądzi o tym, co właśnie powiedziałem. Powiedział, że rozumie, ale wolałby mimo wszystko tego nie robić; zaczął w dość zagmatwany sposób tłumaczyć powody swojej decyzji. W tym samym czasie nagle jeszcze bardziej komfortowo rozsiadł się w fotelu i zobaczyłem go tak rozluźnionego jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie chcąc utracić tak doskonałej okazji na dalsze pogłębienie tego odczucia rzuciłem tylko, że możemy jeszcze wrócić do tematu przeszłości jak będzie chciał, że uważam, że to ważne, ale że teraz mam dla niego propozycję: ściągnę pufy, oparcia z foteli tworząc na podłodze materac, żeby mógł się położyć. Co on na to? Zgodził się.

Tak więc, po kilkunastu minutach pokazywania i zachęcania go do doświadczenia tego, co objawiało się przez jego ciało, udało się doprowadzić naszą pracę do momentu, kiedy leżał z półprzymkniętymi oczami na podłodze i się nie ruszał. Było to dla niego niełatwe doświadczenie – nadal był po części bardziej zainteresowany opowiadaniem o tym, co się z nim dzieje, niż pozwoleniem sobie na pełniejsze doświadczenie tego stanu, bez analizowania go. Najdłużej wytrzymał bez mówienia 90 sekund. Było to jednak na tyle istotne doznanie, że pozostała do końca część spotkania toczyła się już w innej atmosferze. Przede wszystkim, uspokoił się: nie mówił już tak szybko i zwracał większą uwagę na to, co ja mówię. Pozwoliło mu to, po raz pierwszy w trakcie spotkania powiedzieć, że „tym leżeniem nie chciał się już zajmować”, był natomiast zainteresowany kontynuowaniem rozmowy o tym, jak trudno jest mu się przez większą część czasu zrelaksować i jakie trudne doświadczenia z jego życia mogą leżeć u podstaw tej trudności. Pogłębianie doświadczenia spokoju i relaksu umożliwiło mu skupienie się na swoim ciele, na uczuciach w nim obecnych i dzięki temu podjęcie bardziej świadomie decyzji czym zajmować się na sesji – bardzo ważny krok w zmienianiu swojego życia, wzięciu odpowiedzialności za proces terapeutyczny i zastanawianiu się, co tak naprawdę najbardziej przeszkadza mu w życiu. Wyglądało na to, że był to konieczny etap na drodze do pełniejszego, częstszego i, co bardzo istotne, trzeźwego używania stanu relaksu, odprężenia w życiu Marcina.

W tym miejscu przytoczę jedną z ważnych zasad, której hołduję w pracy z osobami uzależnionymi – zawsze pamiętam o tym, żeby nie kontaktować klientów ze stanem, do którego dążą pod wpływem alkoholu lub narkotyków w okresach, kiedy trudno jest im utrzymać abstynencję (nie przyjmowanie alkoholu i narkotyków). W tych momentach przypomnienie danego stanu w trakcie sesji może sprawić, że klient szybciej wróci do zażywania. Jeśli zatem ktoś nie bierze od kilku lat i dość dobrze radzi sobie w trzeźwym życiu – zdarza się, że próbujemy tego kierunku pracy przy świadomej zgodzie klienta. Inna sytuacja, to przykład, który opisałem powyżej – ktoś i tak bierze, deklaruje, że nie ma zamiaru przestać, a nadal przychodzi na spotkania ze mną – w takich sytuacjach także czasami próbuję tego kierunku pracy, patrząc jak klient na to reaguje, trochę na zasadzie, że nie ma tu już nic do stracenia. W innych sytuacjach tego typu interwencje mogą być obarczone znacznym ryzykiem – powrotu do wyniszczającego zażywania, które trudno później zatrzymać.

Jakiego innego rodzaju metody ma wtedy do zaproponowania POP? Przede wszystkim, wszystkie te procesy, do których można dojść za pomocą pracy z „przywołaniem stanu” lub rytuałem zażywania pewnej substancji są obecne w życiu klienta także w innych sferach. U klienta, którego opisałem powyżej na wcześniejszych sesjach pracowaliśmy nad jego pierwszym zapamiętanym snem z dzieciństwa – Jung oraz Mindell twierdzą, że te sny zawierają w sobie swego rodzaju wzorzec, „mit życiowy”, osiowe problemy, z którymi przyjdzie się jednostce borykać przez całe życie. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że pracując z klientem nad tematami, procesami zawartymi w tych snach będą one w dużym stopniu dotyczyły także procesów związanych z zażywaniem substancji, zgodnie z zasadą, że chroniczne, przedłużające się problemy (w tym chroniczne, niekontrolowane zażywanie pewnych środków czyli właściwie uzależnienie) są często spowodowane właśnie przez niemożność skontaktowania się z pewnymi ważnymi, życiowymi procesami na trzeźwo. A więc droga do ich odkrycia może wieść zarówno przez pracę ze stanem towarzyszącym zażywaniu, jak i przez pracę ze snem z dzieciństwa; albo przez pracę z chronicznymi problemami w relacjach. Ten opisany przeze mnie klient rzeczywiście śnił w dzieciństwie o czymś, co w pewnym sensie bardzo przypominało stan świadomości, do którego doszliśmy pracując z tym, co się z nim dzieje po wzięciu heroiny. Śnił o przerażającej mgle, która się na niego nasuwa i wprowadza w stan zagłębienia w sobie, kontemplacji, bardzo przypominający głęboki relaks. I podobnie jak w przypadku opisanej powyżej pracy z ciałem, w pracy z tym snem z dzieciństwa także natrafialiśmy z Marcinem na wiele trudności, progów.

Podsumowując, z moich doświadczeń pracy z Marcinem oraz z wieloma innymi osobami uzależnionymi, metodami POP wynika, że praca w tym podejściu różni się dość znacznie od tradycyjnej, poznawczo-behawioralnej, terapii uzależnień. Jedno i drugie wychodzi, co prawda, z założenia, że powstanie uzależnienia jest spowodowane niemożnością doświadczenia pełni człowieczeństwa, swojej tożsamości, realizowania swojego potencjału w inny sposób, ale to, co jest unikalne w POPie, to podążanie za specyficznym doświadczeniem klienta i, co za tym idzie, nadanie mu sensu. Ma to moim zdaniem kluczowe znaczenie z wielu powodów.

Po pierwsze, pozwala na odkrycie na czym dokładnie polega proces każdego klienta, który ściąga go w uzależnienie – odkrycie wszystkich jego niuansów ma bardzo duże znaczenie w stopniowym doprowadzaniu klienta do równowagi i tylko przy takim głębszym rozpoznaniu, osadzeniu go w swoich przeżyciach, klient jest w stanie uznać go za atrakcyjny dla siebie. Tradycyjne podejście do terapii uzależnień podkreśla znaczenie odwagi oraz dyscypliny w pracy nad sobą i wielu uzależnionych potrzebuje rozwinąć w sobie te właśnie cechy, ale nie wszystkim i nie w każdym momencie życia te właśnie przymioty są najbardziej potrzebne. Z tego też powodu „metody takie jak Anonimowi Alkoholicy [oraz tradycyjna terapia uzależnień] niekoniecznie muszą prowadzić do sukcesu, ponieważ proste zakazywanie picia alkoholu używa tylko jednej części osobowości. (…) Z tego powodu wielu alkoholików nie będzie usatysfakcjonowanych zwyczajnie opierając się swojej chęci picia i będą chcieli psychoterapii, ponieważ tylko wtedy nauczą się podążać za pełnią swojego procesu życiowego, co przyniesie im zadowolenie” (Arnold Mindell „Cienie miasta”). Ponadto, z tego właśnie powodu, że POP nie skupia się na zaprzestaniu picia i/lub brania, jest to bardzo przydatne podejście do pracy z osobami, które mimo uzależnienia, nie chcą przestać pić/brać oraz z osobami nieuzależnionymi, które są zwyczajnie zainteresowane tym, jakie ich własne wewnętrzne procesy są związane z zażywaniem pewnych substancji.

Po drugie, równolegle z odkrywaniem tego stanu klient od razu doświadcza go w trakcie sesji terapeutycznych. Ma to pierwszorzędne znaczenie – czym innym jest rozmowa o tym, żeby np. stać się bardziej pewnym siebie, a czym innym stopniowe, rzeczywiste stawanie się taką osobą na kolejnych sesjach. Także wiele współczesnych badań nad skutecznością różnych podejść psychoterapii potwierdza, że jest ona tym skuteczniejsza, w im większym stopniu to, co klient przeżywa w trakcie sesji ma bezpośredni związek z obszarami jego rozwoju. Poza tym, uważne obserwowanie tego, co dzieje się z klientem oraz to, w jaki sposób reaguje na nasze interwencje pomaga w pracy nad tematami w naturalnej, właściwej dla każdego klienta kolejności pojawiających się procesów – mamy wtedy z nim o wiele lepszy kontakt, ponieważ pracujemy nad tym, co po kolei się wyłania; korzystamy z tego, co spontanicznie pojawia się w trakcie spotkań – w tym sensie POP kładzie duży nacisk na uważność tego, co dzieje się z klientem (oraz terapeutą) w trakcie sesji. Chociaż, oczywiście, muszę tu napisać, że skuteczni, doświadczeni terapeuci uzależnień pracujący tradycyjnymi metodami to oczywiście także „mistrzowie kontaktu”.

Po trzecie, doszukiwanie się sensu w tym doświadczeniu (picia, brania, współuzależnienia, etc.) odwołuje się do ważnej potrzeby każdego człowieka – rzeczywistego zrozumienia tego, co się z nim dzieje nawet w najtrudniejszych momentach życia. Takie podejście sprawia, że są większe szanse na to, żeby klienci naturalnie, spontanicznie zaangażowali się w proces terapeutyczny, a to już bardzo ważny pierwszy krok na drodze pracy nad sobą, która prowadzi do odkrywania naszych prawdziwych potrzeb i dzięki temu umożliwia szczęśliwe życie w większej równowadze.

Maciej Gendek

Zajrzyjcie również do artykułu „Diagnoza: zdrowie. Diagnoza: człowiek”.