Bycie żoną korespondenta wojennego sporo kosztuje. On – dobrowolnie wstępuje do piekieł, ryzykuje, rejestruje, milczy i jednak wraca. Ona, z dala od wojny, w spokojnym mieszkaniu i mieście, piekło – chcąc nie chcąc – buduje w sobie. Bo kocha, bo czeka, bo wszystko w niej drży do granic wytrzymałości, poza te granice.

Strach o męża, uporczywa wyliczanka „wróci-nie wróci” ostatecznie prowadzi ją na oddział psychiatryczny. Zostaje tam 147 dni, walczy o spokój. Prócz niej przebywają tam polscy żołnierze, którzy wrócili z Iraku i Afganistanu, dziewczyna – anioł, ekscentryczna staruszka, kobieta, która niczym Van Gogh odcina sobie ucho i inni. Każdy z nich ma swoje demony i swoją o nich opowieść.

To książka podróż – zarówno ku sobie, jak i ku innym ludziom. Wyprawa, by ułożyć się z lękiem, sobą i światem; światem, który niesie ryzyko zranienia, który mimo wszystko jest wart starań.

Czas na oddziale to okazja, by własną samotność wziąć pod lupę, by spotkać tych, którzy z podobnych lub zupełnie innych powodów muszą na jakiś czas odsunąć się od dotychczasowego życia, ulożyć się z nim na nowych zasadach.

Jagielska porusza się w sposób nad wyraz delikatny. Opisywani bohaterowie zostali wykreowani na podstawie osób, z którymi autorka rzeczywiście zetknęła się podczas swojego pobytu w szpitalu. Pomimo ciężaru, który sama dźwiga – a może właśnie dzięki owemu ciężarowi – wyostrza się jej słuch i wzmaga uważność. Wyciąga dla nas, czytelników, cegłę w murze oddzielającym przestrzeń szpitala psychiatrycznego od tak zwanego „normalnego świata”. Na co dzień wolimy nie tykać tej przestrzeni, co najwyżej potrafimy ją obśmiać, unieważnić, zbagatelizować.

W książce Jagielskiej nie ma miejsca na sensację i osąd. Jest towarzyszenie, próba zrozumienia i czułość. Okazuje się też, niepostrzeżenie, że w największych traumach nie jesteśmy sami. Powód nerwowego załamania w każdym z opisywanych przypadków jest inny, powtarza się jednak ten sam wzorzec – narastające poczucie niedopasowania do rzeczywistości i rozlewająca się bezradność.

Przetwarzanie własnych przeżyć w literaturę ma podwójnie terapeutyczną moc. Z jednej strony dla samej autorki, która dzięki pisaniu układa się z emocjami i słowami, oswaja obrazy, z drugiej dla czytelników – trudniej bowiem zbagatelizować historię wiedząc, że rośnie na postaciach z krwi i kości.

Dobrowolne leczenie psychiatryczne, któremu poddała się (czy raczej oddała) autorka, to akt odwagi. Otwarte mówienie o leczeniu niesie wiele dobra, bo oto stany lękowe czy depresja wyłamują się spod prostej, żeby nie powiedzieć prostackiej etykiety „nienormalny”. Towarzyszymy nie „nienormalnej”, a mądrej i wrażliwej kobiecie, która oswaja świat na nowo. Która nie ucieka.

Autorką recenzji jest Agnieszka Kaluga.