Gdybym zapytała Państwa o to, po co ludzie przychodzą do gabinetu psychoterapeuty, być może niektórzy z Was odpowiedzieliby, że po ulgę w cierpieniu, a potem może jeszcze, że po zmianę, po taki świat, który byłby jakoś „inaczej”, albo po jakichś „innych” samych siebie.

Kiedy myślę o doświadczeniach moich klientów, ale także o doświadczeniach terapeutycznych moich przyjaciół, czy wreszcie o moich własnych, wynikających z osobistej terapii, odnoszę wrażenie, że niezwykle użyteczną moc oddziaływania niesie zmiana perspektywy. Zmiana perspektywy, czyli spojrzenie na ten sam problem pod nieco innym kątem, albo – idąc trochę dalej – zinterpretowanie i przyjęcie trudności, z którą przyszliśmy do gabinetu, w sposób, który do tej pory nie przyszedł nam do głowy, a który jednocześnie zmienia – niekiedy lekko tylko przesunąwszy akcenty – sposób, w jaki nadajemy znaczenie „problemowi”.

Nie jest niczym zaskakującym, że przyzwyczajamy się do interpretacji, w których wzrastamy. W najnowszych nurtach psychoterapii mówi się o specyficznych dla nas narracjach, czy też opowieściach snutych przez nas na temat naszego życia, w które przez długie lata wierzymy (czasami nie zdając sobie z tego sprawy), których często nie mamy potrzeby podważać, w których czasami jest nam wygodnie, a czasami nie. I właśnie wtedy, kiedy z jakiegoś powodu zaczynamy czuć dyskomfort, z którym nie potrafimy poradzić sobie za pomocą znanych nam dotąd sposobów, kiedy patrzymy na nasze życie i zastanawiamy się „Gdzie w nim jestem ja?”, kiedy nie do końca potrafimy odnaleźć się w naszej historii – nierzadko pojawia się cierpienie. Czujemy jakbyśmy coś stracili, czasami towarzyszy temu lęk, czasami złość. Często jesteśmy zdezorientowani i zachodzimy w głowę, jak to się stało, że żyjemy w takim a nie innym związku, że mamy taką a nie inną pracę, że za nami wiele decyzji, które zostały podjęte trochę jakby bez naszego udziału.

Historia Anny

Chciałabym opowiedzieć Państwu historię pewnej, wchodzącej w dorosłość młodej kobiety. Prawdopodobnie część z Was spotkała w swoim życiu osoby o podobnym doświadczeniu, a być może część tej opowieści nosicie w sobie?

Kobieta, nazwijmy ją Anna, przyszła do gabinetu zgłaszając problemy w związku. Mówiła o tym, że jej narzeczony zarzuca jej brak pasji, zaangażowania, że nie układa im się również relacja seksualna. Anna czuła się winna, że nie spełnia oczekiwań partnera, jednocześnie było w niej wiele narastającego od dłuższego czasu lęku, ale i ogólnej niechęci do życia. Mówiła, że żyje trochę z przyzwyczajenia, bez przyjemności. Anna nie chorowała na depresję. Jej lęk i pewien brak życiowej odwagi wiązał się – jak okazało się podczas kolejnych spotkań – z pewną strategią Anny polegającą na przedkładaniu w życiu satysfakcji cudzej, nad swoją własną. Historia jej życia pokazała, że Anna już od najmłodszych lat nauczyła się zaspokajać potrzeby rodziców, grając w grę „Ja spełnię wasze oczekiwania: będę grzeczna, cicha, będę się dobrze uczyć, a wy wtedy będziecie mnie kochać”. Podobnie funkcjonowała Anna w przyjaźniach, będąc na każde zawołanie swoich przyjaciół i godząc się na towarzyszenie w historiach, które były często ponad jej siły. W ten sposób, w doświadczeniu Anny, wszystkie sukcesy i pozytywne zachowania, których wiele dokonała w życiu, były osiągane dla innych, co oznaczało, że tak naprawdę nie były przez Annę odbierane jako jej własne wygrane. Anna próbowała się buntować, co jednak zazwyczaj robiła w ukryciu, nie chcąc zranić bliskich. I choć niejednokrotnie wybierała w życiu na przekór rodzinie, były to wybory dokonywane cały czas w odniesieniu do rodziny, a nie autonomiczne wybory Anny i nierzadko wiązały się z rosnącym poczuciem winy.

Anna postanowiła zwrócić się o pomoc w momencie, kiedy w domu rodzinnym zaczęło dochodzić do coraz częstszych konfliktów między nią a rodzicami. Już wcześniej zdarzały się kłótnie, za które Anna była obwiniana. Teraz jednak Anna czuła, że jej relacje z rodziną pochodzenia mogą jakoś wiązać się z jej relacją partnerską, z jej wyborami, których, jak zdawało się Annie, nie aprobowała rodzina. I – jak mówiła – miała już dosyć poczucia, że jest „złym dzieckiem”, że jakkolwiek by się nie starała, czuła, że jest nie taka, że nie jest w stanie zadowolić swoich rodziców, nie umie sprawić, żeby pokochali ją taką jaka jest. Podobnie zresztą czuła się w relacji z partnerem.

Podczas kolejnych spotkań, kiedy to Anna dokładała kolejne pasujące części puzzli do świetnie sobie znanej historii, którą można by nazwać „Opowieścią o złym dziecku”, podczas gdy obwiniała się, że jest nie taka jak być powinna, że nie jest dobrą córką, że również partnerką nie potrafi być taką jak trzeba, że – generalnie – czuje się „popsuta”, doszło do krótkiej wymiany zdań między Anną a terapeutą, która okazała się dla Anny punktem zwrotnym w terapii:

– Bo to już tak jest, powiedziała Anna ze smutkiem, że zawsze byłam czarną owcą w rodzinie.
– Czarne owce mają piękny kolor futra – powiedział z uznaniem w głosie terapeuta.

To proste przeformułowanie, wyraźnie zmieniające perspektywę, wypowiedziane w momencie, kiedy w Annie już pojawiło się miejsce na nowy wątek historii sprawiło, że Anna zaczęła pozwalać sobie – powoli i co jakiś czas jeszcze opierając się – na to, by zacząć patrzeć na swoje życie jako na historię najpierw o dziecku, a potem o dorastającej dziewczynie i młodej kobiecie, która uparcie próbowała iść swoją drogą, na tyle swoją, na ile była na to gotowa. Wspólnie z terapeutą zaczęła też szukać historii alternatywnych, które konsekwentnie omijała wcześniej, a pokazujących pewną dobrą „buńczuczność” Anny, sytuacje niezgody, potrzebnego buntu, które pomału doprowadziły ją do momentu, kiedy postanowiła odważnie sprzeciwić się nie-swoim pomysłom na życie, nie-swoim oczekiwaniom i jako pierwsza w rodzinie podjęła aktywną i pozytywną próbę wyjścia z tego zaklętego kręgu „życia z przymusu”, według nie do końca jasnych i nie wiadomo przez kogo ustalonych reguł, życia według cudzego autorstwa. Doprowadziło ją to najpierw do gabinetu terapeutycznego – co było już samo w sobie aktem odwagi – a potem, pomału, do ważnych decyzji, wynikających z jej wyborów i na jej własną odpowiedzialność popełnianych błędów i poszukiwań autorskich i niezależnych, przynoszących coraz większą radość, życiowych kierunków.

Serdecznie polecam Państwu refleksję nad czernią owczego futra, które rzeczywiście jest wyjątkowo piękne, nierzadko – jak wierzę – symbolizując odwagę, siłę i niezależność kryjące się w historii niejednego z nas.

Autorką wpisu jest Maria Sitarska – psycholożka w inspeerio, specjalizująca się w pracy z rodzinami patchworkowymi.