O zaufaniu można mówić wtedy, gdy nie mamy pewności
zasłyszane na superwizji

Lubię wiedzieć. Mieć informacje, mieć plan, mieć wiedzę na dany temat. Lubię też wiedzieć, jak się zachowam, co zrobię, na co mogę się zdobyć, a na co nie, kim jestem, a kim zupełnie nie. I jeszcze lubię wiedzieć, czego mogę się spodziewać ze strony innych. Jesteśmy pod tym względem bardzo do siebie podobni – nasze mózgi lubią przewidywalność, ład, znane. To kojarzy się z bezpieczeństwem.

Ale przecież rzadko kiedy (a może nawet nigdy?) całkowita pewność jest możliwa. A nawet jeśli, to najczęściej jedynie na chwilę. Niepewność jest wpisana w nasze życia – żyjemy w zmieniających się okolicznościach, a i my sami się zmieniamy. I gdy to, co dotychczas (przewidywalność/rytm/znane), przestaje nam służyć i pasować, pojawia się potrzeba zmiany. „Bycie pracowitą” staje się zbyt przeciążające, „bycie szczupłą” zbyt kosztowne zdrowotnie, „bycie ostrożną w relacjach” zaczyna oddzielać od ludzi, a ”bycie oddaną rodzinie” sprawia, że zupełnie zapominamy o sobie. Już wiadomo, co „nie działa” i wymaga zmiany. Jednak nie od razu wiadomo, jakie ma być to nowe.

I to jest często moment, w którym pojawia się wiele „nie wiem”.

Nie wiem, co dalej.

Nie wiem, jak mam coś zmienić.

Nie wiem, czy w ogóle chcę zmian.

Nie wiem, czy mam siłę do wprowadzania zmian.

Nie wiem, co zastanę po drugiej stronie zmian.

Nie wiem, jaki będę.

Nie wiem, jak zareaguje otoczenie. Czy mnie zaakceptuje?

Nie wiem, czy się sobie spodobam. A co jeśli nie?

Nie wiem, czy będę jeszcze tym samym sobą, czy zupełnie innym. Czy rozpoznam siebie?  Czy inni mnie rozpoznają? Czy mnie przyjmą, zaakceptują?

I to jest często moment, w którym  zaczyna się terapia.

W gabinetowych rozmowach „nie wiem” zajmuje sporo miejsca. Gdy to, co dotychczasowe (obraz siebie, obraz innych, podejmowane działania, sposób realizowania wartości) przestaje być wystarczające, a nowe jest jeszcze takie obce, trochę straszne, a trochę pociągające. To trudny czas. To ważny czas. Niekiedy trwa chwilę, innym razem kilka tygodni, miesięcy lub lat. I tak jest w porządku. Wiele odwagi wymaga przyznanie przed sobą „Nie wiem, co dalej” i wyruszenie na poszukiwanie odpowiedzi. Trudno przecież puścić, porzucić to, co znane (nawet, jeśli już nie do końca się sprawdza), na rzecz nowego, nieznanego.

W jaki sposób zajmujemy się „nie wiem” w terapii? Co możesz z tym „nie wiem” zrobić? Jak je spożytkować?

  • „Dopóki nie wiesz nie musisz nic robić” takie słowa usłyszałam parę lat temu od mojego nauczyciela terapii systemowej, gdy rozmawiałam z nim o moim ówczesnym zawodowym „nie wiem”. Powstrzymanie się od działania to coś, do czego „nie wiem” może zapraszać. Zatem potraktuj „nie wiem” jak okazję do zatrzymania się i namysłu nad sobą, swoim życiem i kierunkami, które chcesz obrać.  Może właśnie „nie wiem” chroni Cię przed działaniem impulsywnym i przypadkowym, stwarzając przestrzeń na refleksję? Może ono pozwala Ci nie zmieniać wszystkiego naraz i chroni przed chaosem? Może jest wyrazem Twojej ostrożności?

Niedziałanie to też okazja do odpoczynku. Może teraz jesteś bardzo zmęczony i „nie wiem” kieruje Twoją uwagę właśnie na potrzebę regeneracji, a nie kolejnych działań?

Być może dojdziesz do wniosku, że, to nie jest czas na zmiany w Twoim życiu. Może niestabilność i chaos nie są czymś, z czym teraz możesz się zmierzyć? Może jest ich tak wiele w jakimś obszarze Twojego życia, że dokładanie kolejnych chaosów i niestabilności nie byłoby mądre? Przykład: w trakcie rozwodu i radzenia sobie z poukładaniem wielu spraw na nowo możesz nie mieć zupełnie czasu i sił na zmiany w sferze zawodowej – to  będzie musiało poczekać. I to zupełnie w porządku.

  • Jeśli uznasz, że chcesz to „nie wiem” potraktować jak początek zmian, to zatrzymaj się przy nim na dłużej, zrób mu miejsce, pobądź z nim. Pozwól sobie nie wiedzieć. Pozwól sobie czuć, jak to jest nie wiedzieć. Zaciekaw się tym „nie wiem”. Nie uciekaj od niego. Zanurz się w nie. Ono pewnie kieruje Cię ku czemuś ważnemu. Pozwól temu „nie wiem” zgubić dotychczasowego Ciebie, a potem odnaleźć na nowo. Nie szukaj szybkich odpowiedzi i nie zadowalaj się prostymi rozwiązaniami oferowanymi przez innych. One, choć mogą być kuszące, bo będą zapowiadały natychmiastowe ukojenie i komfort „wiedzenia”, najpewniej nie będą dopasowane właśnie do Ciebie.

„Jeśli się nie zgubisz nie będziesz odkrywcą” – zdjęcie z takimi słowami znalazłam w jednym z gabinetów, w którym pracuję, i to ono napisało mi w głowie ten tekst. Między innymi o tym  – o gubieniu się i ponownym odnajdywaniu – jest też książka Brené Brown „Rosnąc w siłę”, która towarzyszyła mi podczas pisania. Już jej tytuł zapowiada, co może się wydarzyć, jeśli podejmiemy trud.

[Na portalu było trochę i o tej książce: zajrzyjcie tutaj i tu oraz o innych, wspaniałych książkach Brene: tutaj przeczytacie o „Darach niedoskonałości”,  a tu o ostatniej książce „Z odwagą w nieznane”. Wszystkie książki Brené, a i nasze teksty, polecam Waszej uwadze.]

  • Zapraszając do życia nowe, być może wraz z nim zaprosisz jeszcze więcej „nie wiem” (przynajmniej na początku). Dlatego poszukaj dla siebie punktu oparcia, schronienia. Może znajdziesz je w swoim oddechu? A może w twoich stopach? A może jeszcze gdzieś indziej? Co dotychczas pozwalało Ci czuć się bezpiecznie w sytuacjach niepewności? Skąd to pochodziło? Kto Cię tego nauczył? Możesz „nie wiedzieć” i bardzo bardzo się bać, a jednocześnie stać pewnie na własnych nogach, czuć się bezpiecznie i spokojnie. Gdy nauczysz się być z tym „nie wiem”, nie będziesz musiał uciekać.
  • Poszukaj w sobie czułości, współczucia, łagodności, zrozumienia, a może nawet wybaczenia i wdzięczności dla samego siebie. Tamtego siebie, który kiedyś wybrał radzenie sobie będące dziś zbyt kosztowne lub zupełnie zbędne (np. cięcie się, upijanie, wymioty lub głodzenie się, odcinanie się od bliskich, postrzeganie ludzi wyłącznie jako wrogich i atakujących, bycie bardzo silnym czy bycie bezradnym itd.). Pewnie wtedy istniały jakieś ważne powody, by wybrać właśnie takie radzenie sobie (jakkolwiek dziwnie i nieprawdopodobnie to brzmi z perspektywy „dziś”), i jeśli tak, to być może będzie ono domagało się opłakania i pożegnania.

Poszukaj czułości i zrozumienia również dla siebie dziś – wahającego się, wątpiącego, zagubionego, nieumiejącego „zmienić się” natychmiast, idealnie, lecz robiącego krok ku nowemu, a potem dwa kroki ku staremu. Presja i karcenie siebie to ostatnia rzecz, która może się przydać, i bez nich masz się przecież z czym zmagać.

Jest jeszcze kilka spraw, którymi warto się zająć, gdy jesteśmy w zmianach, między starym a nowym. O nich w drugiej części artykułu.

Katarzyna Rawska