Nie umrzesz, dopóki ktoś cię kocha, zapamiętaj to sobie.
fragment książki „Mój dziadek był drzewem czereśniowym”

Historia Ziemi to nie odgłos traktora. To miłość. I strata. I odnajdywanie w sobie odwagi, by pokochać na nowo.

Przymknęłam oczy, czując jednocześnie nieskończoną miłość i nieskończony smutek oraz otuchę, którą po raz pierwszy dała mi świadomość, że mam w sobie nieskończenie wiele miejsca na oba te uczucia.

Nawet jeśli jakaś gwiazda umiera daleko, daleko stąd, jej światło jest nadal widoczne, a gwiazdozbiór, którego była częścią, trwa. Coś może zniknąć, a jednak nadal cię prowadzić.

Chyba to właśnie robi ból, jeśli mu na to pozwolimy: otwiera nas, wpuszcza światło i pokazuje, co jest w środku.
fragmenty książki „Jak hodować i karmić domową czarną dziurę”

Jesień to czas, który w moim poczuciu szczególnie konfrontuje nas z przemijaniem. Spadające liście z drzew, przemiany kolorów natury, chłodniejsze i dłuższe wieczory, które dają szansę, by zwolnić tempo. By usiąść z ciepłą herbatą w dłoni, schować się pod kocem, pomyśleć, czasem powspominać. Nie ma już tej żywej zieleni lata, beztrosko świecącego, opalającego ciała słońca. Jesień przynosi dni, które mierzą nas z pamięcią o bliskich bardziej niż inne – z pamięcią o bliskich, których już nie ma wśród nas, ale nosimy ich wciąż w sercach, w myślach, w albumach. Te dni mogą nam odsłonić chowaną głęboko pustkę, mogą być barometrem tego, jak wiele ci bliscy wnosili w nasze życie i jak bardzo byli, są, dla nas ważni. Dostajemy od jesieni swego rodzaju zaproszenie do rozmów, do bycia razem i celebrowania chwil. Na ile z tego zaproszenia korzystamy? Myślę o tej naszej aktualnej porze roku trochę jak o pomoście pomiędzy przeciwległymi biegunami, a trochę jak o oddzielnej jakości.

Tak jak jesień jest łącznikiem między latem a zimą, tak żałoba tworzy korytarz pomiędzy obecnością a brakiem, między „jesteś” a „tęsknię”. Często nie chcemy w ten korytarz wchodzić i iść dalej. Pojawia się w nas ochota, by go ominąć/zawrócić/nie zauważyć go/szybko przeskoczyć… A co jeśli to właśnie ta droga (przez żałobę, przez smutek, tęsknotę, rozpacz, pustkę, żal…) jest jedyną właściwą? Co jeśli to idąc właśnie tędy pokazujemy swą miłość najbliższym sercu osobom, jeśli to jedyna przestrzeń, w której możemy się poukładać na nowo? Przestrzeń, której potrzebuje każdy z nas, niezależnie od wieku – dzieci również. Robimy wiele, jako dorośli, by ustrzec dzieci przed bólem. Zaczęliśmy nawet ukrywać przed nimi zjawisko śmierci, żeby nie musiały czuć się źle, żebyśmy nie musieli słyszeć ich płaczu, pytań, wiedzieć o małych złamanych serduszkach, o niezrozumieniu czy wielkiej samotności. Obserwuję to wszystko z pytaniem, kogo tym chronimy – ich czy jednak siebie. Przestaliśmy zabierać dzieci na pogrzeby, czym zabraliśmy okazję na pożegnanie. Podkładamy nowo kupioną w sklepie zoologicznym rybkę, gdy poprzednia, tak ukochana, umiera. Wolimy opowiadać o wyjechaniu w daleką podróż, zamiast powiedzieć o śmierci, sprawiając, że dziecko dopytuje i czeka na powrót. Wzdrygamy się na pytania o dziadku, którego już nie ma i o to, czy my kiedyś umrzemy…

„Mój dziadek był drzewem czereśniowym”, Angela Nenetti

W tej pozycji zakochałam się już od pierwszego spojrzenia i chwycenia jej w dłonie. Już sam jej wygląd jest tak bliski naturalności i delikatności – ewidentnie zaprasza do sięgnięcia po książkę. I dla mnie to było zaproszenie, na którym się nie zawiodłam. Autorka w piękny sposób przedstawia historię miłości do ludzi i do natury. Poznajemy chłopca, który mówi o swoim niesamowitym dziadku i niecodziennej babci, o bliskości z nimi. Uroku jego słowom nadaje widzenie wszystkiego przez pryzmat dziecięcych oczu oraz udział drzewa Felicjana i gęsi Celestyny w tej opowieści. Stają się oni nie tylko bohaterami, ale i symbolami, które trwają nawet z końcem ludzkiego życia. To co najbardziej mnie chwyciło za serce to ciepło i humor, które wypełniają strony od początku aż do końca lektury. Prawdziwie uśmiecham się do siebie wracając do słów z tej książki. Często wracam do Felicjana – czereśniowego drzewa, które zawiera w sobie ogrom wartości i ukazuje rozwój, zmiany. Tak jak czereśnia przechodzi różne fazy, tak i człowiek przechodzi przez pewne etapy swojego życia. Piękna jest ta idea życia i traktowania roślin oraz zwierząt jako członków rodziny. I ten cytat: Jeśli słuchasz uważnie, jeśli się skupiasz, możesz zobaczyć mnóstwo rzeczy, tak jakbyś miał oczy otwarte. A teraz posłuchaj jak oddycha drzewo. A Wy? Umiecie słuchać oddechu drzew? Biorę sobie wiele obrazów tej książki, wiele słów. Przed oczami mam leciutkie, ulatujące do góry piórko, którym stała się babcia Teodora. W głowie mam to, że ból i tęsknota mogą stać się igiełkami, które nosimy w naszych sercach. Pamiętam o śnie, który można pokrzepić spotkaniem z ukochaną osobą – nie ma jej fizycznie przy nas, ale możemy ją zobaczyć, poczuć, usłyszeć: „jestem tutaj, jestem z tobą”.

„Pan Stanisław odlatuje”, Justyna Bednarek, Paweł Pawlak

Ta krótka opowieść wnosi w temat straty wiele kolorów. Wizja dziadka, który odlatuje na napompowanym helem materacu jest bajkowa, ale jednocześnie daje dużo nadziei. Pokazuje, że z każdego miejsca na świecie, i z każdej wysokości na niebie, można mieć inną perspektywę, widzieć więcej i pełnić przy tym bardzo ważną rolę. Podróż staruszka wiedzie przez różne warstwy chmur, które dają okazję na obserwowanie najszczęśliwszych chwil życia, spotkanie się ze swoimi dziecięcymi fantazjami, spełnienie swoich marzeń i opiekę nad ziemską codziennością. Książeczka o panu Stanisławie zaszczepia w dziecku poczucie sensu – nawet w tej trudnej sytuacji pożegnania i tęsknoty.

„Jak hodować i karmić domową czarną dziurę”, Michelle Cuevas

Wszechświat jest pełen niesamowitych rzeczy, ale niektóre z nich nie mogą zostać z nami na zawsze – czytamy. I to jest chyba to coś najtrudniejszego: że mamy te niesamowitości czasem tylko przez chwile, przez kilka oddechów, innym razem latami, których i tak mało. Coś najtrudniejszego to świadomość, że to się skończy, że kiedyś tego nam zabraknie. Historia Stelli jest niesamowitym opowiadaniem, w którym czytamy o wielkim bólu, żalu, tęsknocie, ale też o pasji, olbrzymiej więzi pomiędzy córką a tatą i nieskończoności ludzkiej wyobraźni. Dziewczynka opisując swoje przygody, w których główną rolę gra czarna dziura, mówi metaforycznie o etapach godzenia się ze stratą – od zaprzeczenia, przez złość, nadzieję, smutek, do akceptacji i zbudowania siebie na nowo. Do stworzenia siebie jako galaktyki, która mieści wszystko, co do tej pory się zdarzyło. Jest chaotyczna, wirująca, piękna – zawiera w sobie mnogość: i to co dobre, i to co złe.

Te książki są nadal ze mną. Czasami kiedy patrzę w niebo widzę Pana Stanisława bawiącego się kolorowymi promykami. Kiedy wchodzę do ciemnego pokoju przypomina mi się czarna dziura, którą tak trudno było ujarzmić, a kiedy widzę gęsi na wiejskich podwórkach od razu na myśl przychodzi mi kochana i mądra Celestyna. Na co dzień doświadczam tego, jak działają na wyobraźnię metafory i opowieści z książek dla dzieci. Wciąż pracują i w każdej chwili mogę po nie sięgnąć, a one porządkują, ale też otulają i koją. Mam przekonanie, że ta forma rozmawiania o trudnym może okazać się w wielu sytuacjach, najlepszą. Może nie jedyną i wystarczającą, ale ważną i pomocną. Taką, która najbardziej rozjaśni, oswoi a nie przestraszy, da nadzieje, ale tez zaspokoi potrzebę rozumienia i bezpieczeństwa. Te książki to dla mnie idealne zobrazowanie tego, że to co trudne może być piękne, a to co piękne może być bardzo trudne. I że tego nie da się rozerwać, bez zniszczenia którejkolwiek ze stron*.

Karolina Piasecka-Gut

*Taki sposób widzenia to metafora monety, którą poznałam podczas nauki Terapii Akceptacji i Zaangażowania.