Nie da się zrozumieć, jak należy pisać powieść. Po prostu
uczysz się, jak pisać powieść, która akurat piszesz.

Gene Wolfe

Dostałam niedawno list od bliskiej znajomej.

“Proszę, podpowiedz mi jak dojść do tego, żeby za parę lat być niezależną psychoterapeutką. W jakich placówkach szukać doświadczenia? Zrobić jakieś dodatkowe uprawnienia? […] Chciałabym za jakiś czas zacząć jakoś realnie działać, ale też nie wiem jak. Boje się, że jak pójdę do poradni psychologiczno-pedagogicznej lub domu dziecka lub szkoły to nie będzie tam osób, od których będę się mogła czegoś nauczyć, a tego jeszcze potrzebuję, żeby mieć obycie, doświadczenie i pewność siebie […]”

Postanowiłam odpowiedzieć na to pytanie w sposób otwarty, bo słyszę je bardzo często.

Na sam początek polecam ten artykuł o tym, jak zostać psychoterapeutą, który napisałam kilka miesięcy temu:

Poniżej kilka moich uzupełniających ten tekst myśli, które można by ująć pod jednym wspólnym  tytułem: “Jak nie zmarnować czasu po studiach zanim zostaniemy niezależnym psychoterapeutą”.

  1. Nikt nie nauczy Cię terapeutyzować. Poza Tobą samą. Jestem całym sercem za uczeniem się od innych terapeutów, dlatego sama wpuszczam stażystów – oczywiście za zgoda klientów – do mojego gabinetu. Jestem za superwizowaniem się od pierwszej sesji terapeutycznej, którą przeprowadzimy z pierwszym klientem. Jestem za interwizjami koleżeńskimi, by uczyć się od bardziej doświadczonych kolegów po fachu. Ale… psychoterapia to zawód dla osób podejmujących samodzielne decyzje, kreatywnych, odpornych na pułapki, jakie zastawia na nas Wewnętrzny Krytyk. To zawód dla osób, które potrafią integrować teoretyczną wiedzę ze swoim (sic!) doświadczeniem. Nikt nie poda nam jedynego słusznego protokołu terapii. Nikt nie podejmie za nas decyzji o interwencji, gdy doświadczymy pierwszy raz w gabinecie łez naszego klienta. Albo jego ataku wściekłości na nas. Albo wyznania miłości. W teorii pewnie wiemy, by łzy klienta pomóc mu pomieścić (i sobie też), a do ataku wściekłości lub miłosnego wyznania podejść nieocennie, za to z wytyczeniem granic. Co z tego jednak, jeśli w danym momencie – gdy sytuacja nas zaskoczy – mamy w głowie pustkę. Lub podręcznikowe zalecenia wydają nam się… podręcznikowe i raczej odgradzają nas od klienta niż do niż zbliżą do wsparcia go. Co gdy klient zachowuje się zupełnie niepodręcznikowo?… Uwielbiam te słowa Irvina Yaloma z “Daru terapii”: “W swym najgłębszym nurcie terapia powinna płynąć spontanicznie, podążając zawsze nieoczekiwanymi meandrami nieznanego koryta rzeki. Groteskowo ją zniekształca próba upchnięcia w formułę, która ma umożliwić niedoświadczonym, niedostatecznie wyszkolonym terapeutom (bądź komputerom) przeprowadzenie ujednoliconego cyklu terapii”.Mam za sobą bardzo ważną sesję superwizji, podczas której długo spierałam się ze swoim superwizorem w pewnej kwestii. Pod koniec powiedziałam mu, lekko z wyrzutem: “Zupełnie się z panem nie zgadzam i nie biorę tego, co pan mówi do mojej terapii”. Usłyszałam wtedy przełomową dla mnie rzecz: „Pani Sabino, to bardzo ważne co pani mówi. Bo my przecież nie możemy prowadzić terapii w oparciu o nie swoje przekonania”. I wtedy do mnie dotarło, że nawet spotykając na drodze najlepszych nauczycieli (życzę Wam, byście tylko takich spotykali), prowadzimy terapię tylko w oparciu o rzeczy, które przekonują nas, a nie naszych nauczycieli. Przypominam sobie, jak na kursie terapii jedna z moich nauczycielek powiedziała: “Prezentuję wam jeden z najlepiej przebadanych naukowo nurtów terapii. Moje doświadczenie też mówi o jego ogromnej skuteczności. Ale ja Waszego rozumu o tym nie przekonam. Sami musicie to zrobić”. Tylko Ty możesz przekonać się i przekonać siebie samego, jakim terapeutą możesz być.
  2. Najpierw człowiek, potem terapeuta. Terapeutyzuje człowiek, nie nurt, nie technika, nawet nie badanie statystyczne potwierdzające skuteczność danej interwencji. Terapeutyzujesz Ty. Te kilka lat, które spędzisz nieterapeutyzując zaraz po studiach poświęć na doskonalenie najpiękniejszych i najbardziej pomocnych w terapii ludzkich cech: uważnego słuchania (pytania otwarte!), bycia świadomym reakcji swojego ciała, współczucia, mieszczenia w sobie frustracji, dobrej pamięci, otwartości na czyjąś perspektywę i kreatywności. Bądź wirtuozem higieny życia (i zajrzyj koniecznie do tego tekstu).
  3. Wybieraj do kształcenia się nurty terapii, które kochasz i które są… trudniejsze. Najbardziej wymagające drogi są najmniej zaludnione. Innymi słowy panuje na nich mniejsza konkurencja. Jeśli myśleć o certyfikatach w tym zawodzie, to – poza certyfikatem psychoterapeuty – warto zadbać o dyplomy mniej powszechne, za to trudniejsze. Pasja i unikalność to gwarancja powodzenia w tym zawodzie. Ja dodatkowo wybierałam kierunki kształcenia, które operują na przecięciu kilku dziedzin (np. psychologii i medycyny, psychoterapii i neuronauki).
  4. Ucz się języków. Terapeutów potrafiących prowadzić sesje w innym języku niż polski jest nadal bardzo niewielu.
  5. Pielęgnuj w sobie cierpliwość. Jeśli naprawdę chcesz zostać psychoterapeutą, to nim zostaniesz. Psychoterapia to nie latanie w kosmos, czy przeszczepianie serca. Jest to oczywiście zawód wymagający, ale nie ma w nim barier wejścia do tego zawodu, które dla kogoś zdeterminowanego nie są do pokonania. Możliwe też, że w tym zawodzie nie zostają wcale najlepsi z absolwentów, ale na pewno najcierpliwsi. Nie znam dokładnych statystyk, ale obserwuję i podejrzewam, że większość absolwentów psychologii wypada z tego zawodu właśnie w pierwszych latach po studiach. Są to lata,  kiedy zamiast do własnych gabinetów (na które wszyscy jesteśmy przecież wtedy za młodzi) trafiamy do biur, działów sprzedaży czy HR, sklepów czy lodziarni. Dodatkowo, jeśli nasza praca zaczyna nam przynosić godne wynagrodzenie to to też staje się naszą pułapką. Motywacja do rzucenia intratnej posady na rzecz własnej działalności z początkową zerową liczbą klientów i gabinetem do opłacenia jest wtedy pewnie zerowa. Miejcie to na uwadze, gdy zaczniecie w swoich nie-psychologicznych pracach dobrze zarabiać. Odkładajcie na początkowo chudsze czasy gabinetowe. Na kursy terapeutyczne. Na superwizje, które na początku zjadać będą Wasze terapeutyczne przychody. Jeśli oczywiście taka praca Wam się przydarzy :).
  6. Zbieraj doświadczenie. W moim przekonaniu rozwój zawodowy nie jest wcale związany z miejscem, w którym pracujemy, rozwój to stan umysłu. Pracowałam w miejscach gorszych i lepszych, mniej lub bardziej odległych od zawodu terapeuty. Jednak każda z moich prac, prowadziła mnie jakoś do punktu, w którym dziś jestem. Gdy pracowałam w firmie Values z Jackiem Santorskim, słuchałam o jego początkach w pracy psychoterapeuty i o początkach psychoterapii w Polsce. Prosiłam go też o rekomendacje mądrych książek i to dzięki niemu korzystam dziś czasami z kwestionariusza osobowości Oldhama i to od niego pierwszy raz w życiu 11 lat temu usłyszałam o uważności. Gdy szkoliłam młodych sprzedawców w jednej z sieci outletów, uczyłam się dostrajania do rozmówcy zupełnie innego niż ja. W zapomnianej przez świat świetlicy socjoterapeutycznej poznawałam, jak ważne jest słuchanie zamiast mówienia i mieszczenie frustracji, gdy klient nie współpracuje. Oddział psychiatrii był oczywiście najlepszą i najpiękniejszą szkołą dla mnie jako psychoterapeutki, nauczyłam się tam jednak również, jak bardzo rola definiuje relację i staram się teraz jak najmniej korzystać z (nieuświadamianych czasami) przywilejów roli psychoterapeuty. Nie ma zmarnowanych lat w naszej zawodowe drodze, jeśli wiemy do czego ma ona nas doprowadzić. A dodatkowo przecież możemy się po pracy intensywnie psychoterapeutycznie szkolić.“Pierwszorzędna zupa jest większym dziełem sztuki niż drugorzędny obraz” powiedział kiedyś Andy Warhol. Podobnie z wykonywanymi zadaniami. Spotkałam w toku przepracowanych lat zupełnie odtwórczych, merytorycznie i relacyjnie dość przeciętnych, wypalonych  psychoterapeutów, akademików, czy psychologów szpitalnych. Równocześnie poznałam psychologów szkolnych, którzy byli w swojej pracy wirtuozami. Stagnacja w zawodzie to raczej nasza wewnętrzna decyzja, a nie to, gdzie do pracy trafiliśmy.  Choć – oczywiście, jeśli traficie do miejsca pracy, które będzie Waszą chęć rozwoju tłamsić – zmieniajcie ją bez żalu. Życie jest za krótkie na to, byście mogli sobie pozwolić na marnotrawienie Waszych zasobów.PS Jeśli wybierzesz pracę w jednostce NFZ, to – jakkolwiek nierozwijająca by ona dla Ciebie była – pamiętaj, że przepracowane lata działają na Twoją korzyść i w pewnym momencie będziesz mógł stawiać samodzielnie kliniczne diagnozy (niektórym może się to bardzo przydać). Dodatkowo praca w strukturach NFZ to zawsze lepsza karta w startowaniu na dużą specjalizację z psychologii klinicznej, na którą zazwyczaj jest bardzo mało miejsc.PS 2 Aaa, i wszędzie gdzie pracujesz – zbieraj referencje.
  7. Zrób coś, czego ja nie zrobiłam, prowadź dziennik technik i inspiracji terapeutycznych 🙂 Przez te pierwsze lata po studiach pewnie będziecie coś tam czytali, oglądali filmy, uczestniczyli w szkoleniach, przeglądali blogi, rozmawiali z mądrymi ludźmi. Może nawet sami weźmiecie udział w terapii lub coachingu. Niech ważne inspiracje zostaną z Wami do czasu, gdy będziecie mogli je wykorzystać. Zapisujcie je, wklejajcie, rysujcie. Zeszyt z ważnymi technikami i myślami terapeutycznymi założyłam sobie dopiero dwa lata temu. Zdecydowanie za późno.

Trzymam za Was kciuki! A o nadawczynię listu jestem spokojna, jeszcze o niej w świecie mądrych psychoterapeutów usłyszycie.

Zajrzyjcie też do „Listu do terapeuty moich marzeń”, który napisałam.