Opowiem Wam o moim pierwszym doświadczeniu z grą „Karty zmysłów”. A potem o drugim. A były one dość przewrotne!

Wiem o sobie różne rzeczy: że mianowicie raczej cenię prostotę różnych rozwiązań, że ćwiczę się w zapraszaniu spokoju do życia, że daleko mi do nadmiarów (przynajmniej intencjonalnie). Ale kiedy otworzyłam paczkę i wyjęłam pudełko z czarno-białymi, prostymi kartami poczułam… rozczarowanie! Przecież karty zmysłów powinny być kolorowe! – pomyślałam. I odłożyłam je na półkę z myślą, że muszę chwilę koło nich pochodzić, popatrzeć i zobaczyć jak się we mnie ułożą. I rzeczywiście, minęło kilka chwil, raz jeszcze wzięłam do rąk pudełko o, tym razem, pięknym, klasycznym kształcie (przypominającym tradycyjne klocki, którymi bawiłam się w dzieciństwie), spojrzałam na jednak! wysmakowane, estetycznie proste i harmonijne ilustracje i odetchnęłam: no tak, i mnie dopadły oczekiwania fikuśnych kolorów i wydumanych form!

A tak jest dobrze! Właśnie w tej prostocie, właśnie w tej klasycznej formie tkwi uroda tej gry.

Kiedy myślałam, o czym miałaby być ta recenzja, myślałam o wielu rzeczach. Trochę o tym, że niewiele trzeba, żeby rodzic i dziecko spędzali ze sobą dobry, bliski czas. Że to wspólne, to co łączące chce często spokoju, niespieszności, prostoty właśnie, nie-hałasu, nie, wcale, wielości bodźców.

Myślałam też o tym, że to piękne doświadczanie, jeśli i rodzic i dziecko czerpią ze wspólnego czasu prostą przyjemność (widoczną w rozluźnionym ciele, choćby, w naturalnym uścisku).

Myślałam i o tym, że kiedy ludzie mówią o odchodzeniu od zmysłów mają na myśli utratę łączności ze sobą i ze światem (na różnych tej łączności płaszczyznach: cielesnej, umysłowej, relacyjnej).

Każdy i każda z nas odbiera i przetwarza świat (widziany, słyszany, wywąchany, wysmakowany, i poczuty) poprzez swoje indywidualne receptory zmysłów, co więcej, u każdego z nas obecna jest nieco inna motywacja i nieco inne ukierunkowanie na to, co w tym świecie wyda nam się interesujące i co zechcemy sobie u-zmysłowić (ha!) i dzięki temu u-rzeczywistnić.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że gra „Karty zmysłów” jest dla mnie pięknym zaproszeniem do uczenia zarówno dzieci, jak i przypominania nam dorosłym, jak ważne jest w naszym budowaniu więzi ze światem pielęgnowanie zmysłów. Jak to wspaniale jest mieć umiejętność zatrzymania się i wąchania łąki, jabłka, mokrej sierści psa. Jak kojąco działa słuchanie deszczu, czy szumu liści (naukowcy mówią tu o „białych szumach”, które nasz mózg uwielbia), jak bardzo dziecko zyskuje, wsłuchując się w spokojny tembr głosu rodzica, czy wtulając buzię w miękką fakturę jego swetra.

„Karty zmysłów” to gra zawierająca dwadzieścia różnych kart, pięć czarnych i piętnaście białych. Na każdej z nich widnieje rysunek jakiegoś przedmiotu lub symbolu (np. serce, chmura burzowa, telefon, czajnik z gotującą się wodą), a pod rysunkiem dodatkowo znajdują się symbole pięciu zmysłów. Do gry dołączona jest instrukcja z kilkoma propozycjami wykorzystania kart, moja ulubiona to ta dotycząca węchu: Co na karcie ładnie pachnie? Czy czujesz tego psa? Zamknij oczy i wyobraź sobie całą łąkę kwiatów, czy czujesz ten zapach? Jak tam jest? Nagle grzmoty, deszcz, burza i słońce, czy czujesz ten zapach? Co możesz zobaczyć na niebie po burzy? (Jestem cała na tej łące, może być nawet po burzy i czuję wszystkie te zapachy traw, zbóż, chabrów-bławatków…)

Dodatkowe instrukcje proponowane przez autorki gry znaleźć można również na stronie freemindofchild (tu również lub przez profil facebookowy można zamówić grę).

Wyobrażam sobie jednak, że dużą frajdą i dla rodzica i dla dziecka może być samodzielne wymyślanie różnych, autorskich sposobów zabawy z kartami. Karty są duże (formatu mniej więcej B5), przyjemnie śliskie w dotyku, można je spokojnie wziąć do buzi, powąchać, polizać (tu z myślą o maluchach i ciekawskich rodzicach), karty można tasować, układać w dom (jak tradycyjny domek z kart), można grać nimi w memo, szukać różnic i podobieństw – co komu w duszy gra i na co kto ma ochotę! Ogranicza nas tylko wyobraźnia.

Każda z kart może być również zaproszeniem do tworzenia przeróżnych opowieści, które możemy dopasowywać do wieku dzieci, ale i do naszej w parze z dzieckiem, bieżącej ochoty na większą lub mniejszą zabawę.

Wyobrażam też sobie dobry czas, w którym, wieczorową porą, w długie letnie wieczory snujemy opowieści o słonecznikowych polach mijanych podczas wakacji: być może wspomnimy zapach wiatru, być może zanurzymy się w  doświadczeniu ciepła słońca na twarzach, a może przypomnimy sobie jak cudnie jest posypywać ciało delikatną stróżką morskiego piasku? Możliwości są nieograniczone!

Dzieci uwielbiają być w łączności z nami, dzięki temu uczą się również łączności ze sobą. „Karty zmysłów” mogą być ładną okazją do wspólnego z dziećmi doświadczania świata wszystkimi zmysłami – i tego wyobrażonego na kartach i tego doświadczeniowego, który jest zawsze na wyciągnięcie ręki (ale i węchu, smaku, wzroku i słuchu).

I tak sobie myślę, że zapraszając Was do wypróbowania gry, z jednej strony proponuję formę uszanowania i dopieszczenia dziecięcych zmysłów (i pozachwycania się ich rozwojem!), ale i zapraszam dorosłych opiekunów dzieciaków do, być może, przypomnienia sobie, jak wspaniale pachnieć może świat i jak przyjemny w dotyku jest kubek, w którym codziennie wieczorem pijemy herbatę. Niektórzy mówią na to: uważność, a ja mam tym razem ochotę napisać, że to taka uchroniona w nas dziecięcość.

Karty zostały opracowane przez pedagożki, terapeutki i trenerki Mindfulness dla dzieci Annę M. Piaseczną i Justynę Herman i przeznaczone są dla dzieci od trzeciego miesiąca życia. Ilustracje wykonała: Małgosia Pietrzak.

Maria Sitarska