Nie jesteś skończony.
Jesteś po prostu gotowy.
Elizabeth Gilbert

Pchełka jest taka mała, a popatrz, jak daleko skacze. Musimy być gotowi zaryzykować, nieustannie dawać wielkie susy – całkiem jak pchła. Musimy zdobyć się na odwagę, nawet gdy nie wiemy, gdzie wylądujemy po takim skoku – jeśli w ogóle uda nam się wylądować.
„Bez początku, bez końca. Intymne Serce Zen” Jakusho Kwong

Dziękuję, że zadajesz sobie to pytanie. Jest w nim i szacunek do Twojego (może przyszłego) zawodu, jak i troska o ludzi, z którymi będziesz pracował/a. To jedno z ważniejszych pytań, jakie w tej pracy możemy sobie zadać. I choć bardzo prawdopodobne, że nigdy nie znajdziemy na nie satysfakcjonującej nas zawsze i wszędzie odpowiedzi, to wierzę głęboko, że jeśli zadawać je sobie będziemy naszym całym sercem, to to pytanie nas odmieni.

Możliwe, że są na tym świecie terapeuci, którzy się o gotowość do zawodu nie pytają, a to może właśnie oni najbardziej to pytanie rozważyć powinni. Ja jednak dotychczas takich nie spotkałam. Większość moim rozmów ze startującymi za chwilę zawodowo terapeutami to miks pytań i stwierdzeń takich, jak poniższe:

  • Przecież jeszcze nie wiem wszystkiego.
  • Przecież nie mam doświadczenia.
  • Nie poradzę sobie z trudnymi przypadkami.
  • W ogóle sobie nie poradzę.
  • Będę płakać razem z klientami
  • Nie będę umieć zadać pytania (skomentować).
  • Mój kolega kiedyś mi powiedział, że się nie nadaję.
  • Czy ktoś z taką historią jak ja może pracować z ludźmi?
  • Czy powinnam najpierw zakończyć swoją terapię?
  • Co taka osoba jak ja ma do zaoferowania ludziom?
  • Chyba jestem na to zbyt wrażliwa/głupia/milcząca etc.
  • Nie jestem taka jak x, a to on/ona jest dla mnie wzorcowym terapeutą.
  • Kto chciałby słuchać tak młodej osoby jak ja?
  • Może gdy skończę 3,4,5 itd. kurs, to się odważę.
  • I tak przecież nikt do mnie nie przyjdzie.

Bywa, że traktujemy pytanie „czy jestem już gotowy do zawodu?” jak strażnika, który ma moc wpuszczenia nas (lub nie) do wymarzonego świata. Tymczasem pytanie o gotowość jest dla mnie raczej zaproszeniem do pewnej podróży, która – tak wynika z moich obserwacji – nigdy się nie kończy. To zupełnie tak, jak z określaniem życiowej dojrzałości. Dojrzałość to droga, i to – niestety – droga, którą możemy kroczyć przed siebie, ale i niejednokrotnie cofać się. Nie mogę mojej dojrzałości nosić ze sobą zawsze i wszędzie, mogę tylko w jej kierunku podążać. Nie istnieją też kamienie milowe, które by raz na zawsze moją dojrzałość określiły. Mogę przecież znaleźć pracę i równocześnie zarobione pieniądze przepijać co wieczór w knajpach. Mogę wyjść za mąż i traktować mojego małżonka jak swojego rodzica itp. itd. A każda moja decyzja lub reakcja może mnie cofnąć z głęboko wypracowanej dojrzałości w stronę zupełnie odwrotną.

Gotowość do pracy terapeutycznej to podobny proces. Nie można mieć tej gotowości raz na zawsze. Życie, tak jak i nasi klienci, stawiać będzie stale przed nami coraz to nowe rozwojowe zaproszenia. Będziesz przechodził rozwód i (potencjalnie) będziesz musiał się na nowo nauczyć się rozmów z osobami w sytuacji rozwodu. Twoi bliscy borykać się będą z chorobą, o której trudno Ci będzie rozmawiać, gdy przywoła ją Twój klient. Takich sytuacji będą w tej pracy setki.

Być może ludzie wokół będą w Tobie widzieli terapeutę raz na zawsze. Ulepionego i zastygłego w swojej wiedzy i przekonaniach. Ale Ty, jestem tego pewna, pozwolisz, by życie zmieniało Cię tak, jak zmienia wrzucony do morza ostry kamień. Wydobywać ono z Ciebie będzie nowe warstwy i nowe barwy. Będziesz łagodniał w sądach i kryteriach i poznawał się coraz bardziej. Każde trudne spotkanie, każdy dylemat, każde „nie wiem, jak pomóc” będzie drogowskazem tego, czego musisz się jeszcze nauczyć. Lub oduczyć. Lub po prostu dopuścić do siebie. Zaakceptować. Opuścić gardę. Poodychać tym.

Jeśli wejdziesz w tę pracę całym sobą, nic Ci nie będzie zaoszczędzone. Będziesz stale wypadał z gniazda bezpieczeństwa. Będziesz wątpił w siebie, rzucał swoją pracę, będziesz załamany, będziesz czuł wstyd. Będziesz czuł ból, że nie możesz pomóc. Lub że nie zdążyłeś pomóc. Będziesz milczał, gdy powinieneś był mówić. Lub mówił, gdy powinieneś był milczeć. To nie da Ci spokoju.To Cię poprowadzi dalej. Dalej niż kiedykolwiek sądziłeś. Ale będziesz tą drogą przerażony. I będziesz mówił wielokrotnie „ja się do tego nie nadaję”. Ale spokojnie, żyj to i bądź tego ciekawy. Ty tylko będziesz się wtedy na nowo uczył tego, jak być do tej pracy gotowym.

Podobnie z rozpoczęciem pracy w tym zawodzie. Każdy moment – choćby zatwierdzonej certyfikatem (stosem certyfikatów) – gotowości, rozmyje się, gdy zaczniesz pracować z klientami, a nie tylko współkursantami. Kryteria przez duże „k”, czyli skończone szkoły, staże u najlepszych, niszowe (i drogie)  konferencje to coś co wygląda pięknie w naszych dossier. Ale one nie równają się naszym umiejętnościom. One co najwyżej mogą nas (kogoś?) zapewnić, że KIEDYŚ te umiejętności mieliśmy. A przecież umiejętność są płynne, a nie skostniałe. To nie certyfikaty będą podejmować decyzje o przebiegu terapii. Podobnie jak i nie zadecydują o niej protokoły terapeutyczne. Mogą zadziałać przy dziesiątkach osób, ale w końcu trafimy na taką, która będzie się (a wraz z nią jej objawy) do niego tylko uśmiechać.

To nie znaczy, że kursy itp. są Ci niepotrzebne. Zadbaj o wieloletni kurs terapii w nurcie, który cenisz (nie bój się też zmiany kursu i nurtu… i tak aż do skutku). Poszukaj mentora (tak, to chyba coś czego najbardziej mi zabrakło, gdy mierzyłam się z własną niegotowością). Buduj – poprzez superwizje i interwizje – trwałe relacje z ludźmi, którzy będą mogli szczerze i z miłością opowiadać Ci, gdzie się w terapii zagalopowałeś. Edukuj się, tam gdzie potrzebujesz (będziesz to przecież robił całe swoje zawodowe życie). Ale nie czekaj z powiedzeniem sobie „już czas!” do czasu, gdy będziesz wiedzieć już wszystko. Ten moment nigdy nie nastąpi. A jeśli miałbyś jednak poczucie, że jakimś cudem wiesz już wszystko, to poszukaj z całych sił tego, co Cię z tego przekonania wytrąci. Bo ono będzie początkiem końca zawodowej dociekliwości. A może i w ogóle początkiem końca tego zawodu dla Ciebie.

Nie czekaj też z otwarciem praktyki do czasu, gdy Twój umysł wyciszy się z wszystkimi swoimi wątpliwościami. To tak bardzo ludzkie narzędzie, jakim jest umysł, powstało właśnie po to, by wątpić, podważać i bać się Twojej odwagi. Umysł będzie Cię zatem bombardował wątpliwościami i współwystępującymi z nimi trudnymi emocjami. Nie bój się ich. To są informacje, ale nie decyzje. Traktuj je jak znaki, a nie rozkazy. Bądź zatem uważny na swój umysł, ale nie traktuj wszystkiego, co Ci mówi śmiertelnie poważnie. Jego zadaniem jest Cię chronić, ale Twoim – ważniejszym! – zadaniem jest pielęgnować to, co dla Ciebie ważne (nawet jeśli to trudne). Bardzo możliwe, że Ty i Twój umysł się nigdy w temacie wątpliwości nie dogadacie. Zaciekaw się zatem tym, co umysł do Ciebie mówi i zadecyduj, czy posłuchanie jego podszeptów pomoże Ci zadbać o to, co jest dla Ciebie ważne. Być może myśl „jestem taką kretynką, przegadałam całą sesję, zamiast słuchać mojej klientki” pomoże Ci zmotywować się do ćwiczenia uważnego słuchania podczas sesji (i poza nimi). Są jednak myśli (np. „Jestem najgłupszym terapeutą na świecie”), którym trzeba po prostu pozwolić odpłynąć. A sobie pracować dalej.

Nie istnieje algorytm (przepis?) na dobrego terapeutę. Ale możliwe, że tym, co Ci w tym zawodzie pomoże i wytrwać, ale i do niego po prostu wejść, jest mieszczenie niepewności. Działanie, nawet jeśli nie będziesz miał 100% pewności, że czynisz dobrze. Nieuleganie „paralysis by analysis”, kiedy to nadmierne rozkładanie dylematu na czynniki pierwsze czyni nas niezdolnymi do działania.

Życzę Wam dużo wątpliwości, pięknych niegotowości i twórczej ciekawości. Ten świat potrzebuje tak bardzo Waszych mądrych serc, którym uda się działać pomimo całego zniechęcenia, które zaserwują Wam Wasze umysły.

Sabina Sadecka