Moje ciało ostatnio ze mną nie współpracowało. Było słabsze, zaczęło jakoś niedomagać w nowy, nieznany dla mnie sposób. Zmuszało mnie do wizyt lekarskich, kupna leków, wydawania na nie pieniędzy. Czułam na nie złość, ale też bezsilność. W ogóle nie zamierzało słuchać, kiedy stałam się przywołać je do porządku. Co ono sobie wyobraża, akurat teraz, kiedy nowa praca, nawał obowiązków. I przepraszam bardzo, jak ja mam pracować w takich warunkach?! Tyle do zrobienia, a jemu chce się spać, darmozjad jeden! I zjeść obiad, kiedy nie ma na to czasu, między jednym miejscem pracy a drugim! Jeszcze czego! W głowie się ciału poprzewracało! Chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji! Wyśpi się w grobie, a babcinych obiadków już się najadło w życiu wystarczająco!

Ciało. Cóż to takiego? Twór złożony z kości, mięśni, tkanki tłuszczowej, ze strumykami krwi płynącej wewnątrz, którego struktura wydaje się całkiem przemyślana, gdyby nie to, że raz po raz któreś z jego części się psują. Jak często myślimy w ten sposób o naszym ciele? Jak często traktujemy je jak narzędzie do realizacji naszych zachcianek, celów? Albo jak sługę na rozkazach naszego umysłu, niewolnika, który nie ma prawa do sprzeciwu, gdy brak mu już sił, karanego naszą złością, czy nawet pogardą, gdy nie jest wystarczająco piękne i wystarczająco zdrowe, czy kiedy zwyczajnie nie daje rady.

W psychologii Gestalt takie podejście do własnego ciała nazywamy jego projekcją. Postrzegamy je wtedy jako coś obcego, odszczepionego od Ja, które miałaby stanowić zawartość naszych myśli.  Staje się jakby uprzedmiotowioną martwą materią. Wynika to z tego, że odcinamy się od niego, nie mamy z nim kontaktu. Mamy trudność z odczuwaniem subtelniejszych doznań z niego, czujemy ból, ale jako coś niechcianego, jakby nasłanego z zewnątrz. Nie poświęcamy uwagi ciągom  przyczynowo-skutkowym między sytuacją, w której się znajdujemy, naszym stanem psychicznym, a sygnałami z ciała.

Nawet sama forma językowa wzmacnia ten przekaz. „Moje ciało”. A czy to przypadkiem nie ja? Ja jestem zmęczona, głodna, ja się napinam. Kiedy „boli nas głowa”, brzmi to, jakby robiła nam coś niedobrego. Złośliwa głowa! Ale przecież to my, my sami odczuwamy ból.

A co gdybyśmy irytację na swoje ciało, gniew, bezsilność zastąpili troską, współczuciem w stosunku do samego siebie? Jak by to było zająć się „swoim ciałem”, czyli sobą, zamiast mieć pretensje, że niedomaga? Kiedy coś nam dolega, szczególnie potrzebujemy ciepła i opieki. Co jeśli zamiast niej otrzymujemy napięcie i złość kierowaną do wewnątrz? Zdałam sobie sprawę, ile jej produkuję i ile szkody może mi wyrządzać.

Spróbowałam inaczej. Dawać sobie to, czego potrzebuję. Rozróżniać „potrzebuję” od „mam ochotę”, ale też „powinnam”. A kiedy sobie to daję, robić to z ciepłem i miłością.

Elwira Wawrzyniak