Ostatnie minuty przed sesją terapeutyczną. Siadam w fotelu i zamykam oczy. Wsłuchuję się w swój oddech. Obserwuję jego tempo. Dotykam dłońmi fotela, żeby bardziej poczuć, gdzie jestem. Najbardziej intensywnym i WYBIJAJĄCYM się na pierwszy plan doznaniem jest bicie mojego serca. Szybkie i mocne, jakby chciało się wyrwać i pognać już do momentu przyjścia klienta. Pojawiają się myśli „to chyba znaczy, że jeszcze nie czuję się w roli”, „za bardzo się przejmuję”, „co jeśli będzie to po mnie widać? Co klient sobie pomyśli?”. Serce bije jeszcze szybciej. I wtedy przychodzi myśl „przecież ono bije właśnie w odpowiedzi na drugą osobę, która zaraz ma się pojawić. Ono jest nią poruszone jeszcze zanim ona się zjawi.”

Generalnie nie lubię pojęcia „roli”, wchodzenia i wychodzenia z niej. Oczywiście dostosowuję swoje reakcje, sposób bycia tak, żeby był adekwatny do kontekstu, ale nie mam poczucia żadnego wychodzenia z jednego i wchodzenia w drugie. Czuję, że cały czas jestem tą samą sobą, z całym pakietem moich doświadczeń edukacyjnych, zawodowych, życiowych. Z moim sposobem poruszania się, językiem, który wsiąkł w moje struktury poznawcze, moimi upodobaniami i poczuciem humoru. Na początku próbowałam odcinać część siebie, stwarzając jakiś sztuczny twór, na który mówiłam „rola” albo „moje profesjonalne ja”. Na szczęście dość prędko tego zaprzestałam, widząc jak nie służy to moim klientom czy studentom – bo odcinam ich od ważnej części moich zasobów i siebie – generując w sobie dużo napięcia, wynikającego z potrzeby ciągłej kontroli i niedopuszczania swoich naturalnych reakcji do kontaktu.

W nurtach terapeutycznych, w których pracuję autentyczność jest niesamowicie ważna. Po pierwsze to, do czego mamy dostęp na sesji… dzieje się na sesji. Jakkolwiek banalnie i tautologicznie to brzmi, mówi o tym, że mamy dostęp tylko do tego, czego jesteśmy świadkami i tylko na tym możemy pracować. Jest to prawda o tym, że istniejemy tylko tu i teraz i tylko tu i teraz może się zadziać zmiana. Ponadto w ACT zwracamy uwagę, że zachowanie dzieje się zawsze w kontekście i nie możemy zapominać o tym, jak my stanowimy jego istotny element. Jaką funkcję ma zachowanie drugiej osoby właśnie wobec nas? I jaką nasze zachowanie wobec niej? To nie jest kontrola, by coś spoza roli wydostało się na zewnątrz, to uważność na siebie, po co robię to, co robię, czy to służy klientowi w jego wyjątkowej indywidualnej sytuacji. Z kolei w Gestalt obserwujemy „pole”. Co się w nim zadziewa? Z jakich składa się elementów? Przyjmujemy postawę aktywnej ciekawości. Wszystko może mieć znaczenie, dlatego niczego nie zakładamy z góry, ale uważnie obserwujemy i sprawdzamy. I za nic nie zapominamy o tym jak istotnym elementem pola w trakcie terapii jest terapeuta! Obserwujemy siebie i klienta i to, w jaki sposób wchodzimy ze sobą w kontakt, jaki rodzaj relacji kształtujemy i czy ona służy klientowi. Pamiętamy o swojej części odpowiedzialności i pokazujemy klientowi jego część, ucząc, jak brać odpowiedzialność za siebie. Poprzez taki kontakt możemy leczyć i uczyć drugą osobę, jak może leczyć się sama.

I to wszystko zadziewa się w około 50 minutach każdej sesji! Dzieje się tyle rzeczy między mną i Tobą! To, że jestem i w jakim sposób jestem wpływa na Ciebie i jest trzonem terapii, jak więc mogłoby to nie działać również w drugą stronę? To spotkanie, w którym nie byłoby mnie bez Ciebie. Taki jesteś ważny.

Elwira Wawrzyniak