„Momo” Michaela Ende, to książka, którą poleciła mi moja nauczycielka uważności i do której, bez wątpienia będę wracać jeszcze nie raz. Piękna i poruszająca opowieść, trochę bajkowa…, metaforyczna…. Mówi o przyjaźni, rozmowie z drugim człowiekiem, uważnym słuchaniu i sile z jaką oddziałuje ono na drugiego człowieka. Pokazuje też pułapkę, w jaką wpadamy dążąc do oszczędzania jak największej ilości czasu – im bardziej chcemy go oszczędzić, tym bardziej go tracimy… Bo oszczędzanie na rozmowach, spotkaniach z przyjaciółmi, zabawie, tańcu, czytaniu, rozmyślaniu o swoim życiu, realizowaniu swoich pasji powoduje, że stajemy się pędzącymi, pozbawionymi emocji i marzeń maszynami do pracy. I w jakiś tajemniczy sposób nie mamy go wcale więcej… Wprost przeciwnie, czasu mamy jakoś zdecydowanie mniej, niż wtedy, gdy w naszym życiu była przestrzeń na te wszystkie „zakłócacze”.

A dla inspeeracji fragment książki:

Rzeczą, którą mała Momo potrafiła robić jak nikt inny, było słuchanie. To nic szczególnego, powie może ten i ów z czytelników, słuchać potrafi przecież każdy.

Ale to błędne mniemanie. Naprawdę słuchać potrafi bardzo niewielu ludzi. A sposób, w jaki Momo to robiła, był absolutnie jedyny w swoim rodzaju.

Momo potrafiła słuchać tak, że głupcom przychodziły do głowy bardzo mądre myśli. I to wcale nie dlatego, że coś powiedziała lub zapytała o coś, co naprowadziło rozmówcę na takie myśli, nie, ona tylko siedziała i po prostu słuchała z całą uwagą i zainteresowaniem. Patrzyła przy tym na rozmówcę swymi dużymi ciemnymi oczami, a wtedy on czuł, jak nagle pojawiają się w jego głowie myśli, których nigdy by nie posądzał o to, że w niej siedzą.