Według szacunkowych obliczeń, w Polsce, w rodzinach złożonych z osób tej samej płci żyje, rośnie i rozwija się około 50 tysięcy dzieci. Wyniki badań naukowych, prowadzonych w wielu krajach Europy, w Australii i Stanach Zjednoczonych (dodajmy, od ponad 40 lat) jednoznacznie wskazują na to, że rozwój dzieci wychowywanych przez rodziców tej samej płci nie różni się istotnie od rozwoju dzieci w rodzinach heteroseksualnych. Dla porównania, w Stanach Zjednoczonych żyje około miliona dzieci z tęczowych rodzin i – jak trafnie zauważył w niedawno opublikowanym wywiadzie, specjalista od tematów miłosnych, prof. Bogdan Wojciszke – gdyby brak zróżnicowania płciowego, czy orientacja homoseksualna rodzica miały jakikolwiek negatywny wpływ na prawidłowy rozwój dzieci – od dawna już byśmy o tym wiedzieli.

I tak, wyniki badań informują nas kolejno, że:

• dzieci wychowywane w rodzinach jednopłciowych nie różnią się od dzieci wychowywanych przez rodziny heteroseksualne jeśli chodzi o rozwój emocjonalny, poznawczy i społeczny. Rozwijają się tak samo dobrze lub napotykają takie same wyzwania w rozwoju i z podobną częstotliwością, co pozostałe dzieci. I tu warto podkreślić, że badania mówią nam również o tym, że kompetencje rodzicielskie nie mają związku z orientacją seksualną rodzica/rodziców.

• jeśli zaś chodzi o obawę wystąpienia rówieśniczego wykluczenia w społeczności przedszkolnej, szkolnej, czy środowisku sąsiedzkim, dzieci te mogą doświadczać niekiedy (choć nie jest to regułą) nieprzyjemności ze strony rówieśników, z podobną jednak częstotliwością, jak inne dzieci, wykazujące pewną odmienność (wynikającą z niepełnosprawności, odmienności etnicznej, religijnej itp.). Warto dodać, że w polskich szkołach niezwykle rzadko wprowadzane są programy edukacyjne, które mogłyby wesprzeć dzieci wyróżniające się. Jednocześnie z zebranych danych wynika, że dzieci z rodzin jednopłciowych mają tyle samo przyjaciół i znajomych, co dzieci z rodzin tradycyjnych.

• dzieci wychowywane w rodzinach jednopłciowych nie różnią się od dzieci wychowywanych przez rodziny heteroseksualne również jeśli chodzi o tożsamość seksualną (statystycznie tyle samo procent dzieci rodzi się z orientacją heteroseksualną, co homoseksualną lub biseksualną w obu typach rodzin). Tu pozwolę sobie zaznaczyć, że u podłoża tych badań leżało krzywdzące założenie, że orientacja homoseksualna (czy biseksualna) jest w jakiś sposób gorsza od heteroseksualnej. Argumentem często przytaczanym w tej dyskusji jest również prosta obserwacja, że większość osób homoseksualnych zrodziła się jednak ze związków heteroseksualnych, co w oczywisty sposób przeczy hipotezie o „dziedziczeniu” orientacji (którejkolwiek).

• dzieci wychowywane przez pary kobiece wykazywały się ponadto większą świadomością spraw tyczących własnej seksualności, później rozpoczynały życie seksualne niż dzieci rodziców heteroseksualnych, a także swobodniej wybierały zachowania przypisywane tradycyjnym rolom płciowym.

Jestem przekonana, że w rodzinie nie struktura ma znaczenie, lecz jej treść, czyli miłość, wzajemny szacunek, akceptacja, odpowiadanie na potrzeby dziecka, dbanie o siebie wzajemnie, troska, bezpieczeństwo i dobra zabawa. Jednocześnie, liczba rodzin złożonych z mamy, taty (związanych małżeństwem) i dwójki dzieci pomału, acz sukcesywnie maleje. Nie jest to zjawisko ani dobre, ani złe – świadczyć może jedynie o zmianach kulturowych i o rosnącej potrzebie tworzenia rodziny z wyboru, w kształcie odpowiadającym naszym wartościom i najlepszym dla realizacji wzajemnej miłości, którą w rodzinę wnosimy.

Przypomina mi się historia, wyczytana niegdyś w książce „Nie tylko schemat…” Szymona Chrząstowskiego i która w bardzo, moim zdaniem, trafny sposób rozbraja społeczne przyzwyczajenia.

Dwie młode ryby płyną przez ocean. Po chwili z naprzeciwka podpływa starsza ryba i mijając je pyta:
– Czołem, bracia. Jak tam woda?
– Jaka woda?

W rodzinnym świecie, nie od dziś mamy do czynienia z rosnącą różnorodnością: ojciec lub mama samodzielnie wychowujący dziecko, rodziny zrekonstruowane po rozwodzie/rozstaniu, dziecko wychowywane przez matkę i babcię, rodziny zastępcze i adopcyjne, rodziny bez dzieci.
Nie zawsze mamy szansę świadomie zdefiniować, czym dla nas jest rodzina, jak chcielibyśmy, żeby wyglądała, jaką rolę chcielibyśmy w niej pełnić – czy chcielibyśmy wziąć ślub, czy chcemy wychować dzieci, czy chcemy zbudować dom, czy może bliższy nam jest model bez dziecka lub może marzymy o stworzeniu rodziny zastępczej lub adopcyjnej. Wszystkie modele są w porządku, jeśli czujemy się w nich dobrze.

Wyobraźcie sobie jednak, że tworzycie rodzinę, z osobą którą kochacie, wspólnie wychowujecie dziecko, marzycie o tym, by wyrosło na szczęśliwego człowieka, codziennie staracie się wspierać je w rozwoju, wzmacniacie siebie nawzajem w budowaniu rodzinnego dobrostanu. Spędzacie wspólnie wakacje, w weekendy jeździcie nad jezioro. Czasami się sprzeczacie, czasami śmiejecie do rozpuku. Ot, macie najzwyklejszą w świecie rodzinę. Tyle że w obliczu prawa i społecznego osądu – jesteście nielegalni, niewidzialni i nieakceptowani. To właśnie brak regulacji prawnych – niemożność zawarcia związku partnerskiego lub małżeńskiego przez pary jednopłciowe (ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami prawnymi), niemożność zaadoptowania dziecka przez dwie dorosłe, odpowiednio przygotowane do tego osoby lub niemożność zaadoptowania biologicznego dziecka jednego z partnerów przez rodzica społecznego – jest prawdziwym dramatem, który z oczywistych względów nie leży w interesie 50 tysięcy dzieci mieszkających w Polsce.

Kiedyś przeczytałam na murze napis „Nikt nie jest nielegalny”. Życzyłabym sobie i Wam, żebyśmy żyli w takim właśnie świecie.

Maria Sitarska