To naturalne, że się boisz. Zaraz usiądziesz po raz pierwszy naprzeciwko obcej jeszcze osoby i będziesz opowiadał jej to, co do tej pory w Twoim życiu było nieopowiadalne i niezmieszczalne. Lub to, co opowiadałeś już miliony razy, z każdą opowieścią utykając w niej jednak coraz bardziej. Będziesz chciał się przed tą obcą osobą zarówno odkryć, jak i zasłonić. Będziesz wiedział lepiej, jak sobie pomóc i równocześnie będziesz rozpaczliwie pragnął od niej pomocy. Będziesz zaskoczony jej wiekiem, jej dystansem lub bezpośredniością, psychologicznym żargonem lub – wręcz przeciwnie – językiem prostszym od Twojego. Wszystko będzie inaczej niż oczekiwałeś, ale i znajdziesz też w tym spotkaniu coś, czego potrzebowałeś nie wiedząc nawet o tym. Będziesz czuł sztuczność tej sytuacji i jej ponadczasową naturalność. Będziesz chciał uciec i równocześnie będziesz czuł, że tylko pozostanie ze spłoszonym sobą może pomóc Ci pójść naprzód…

Pierwsza sesja psychoterapii... Prowokowała w Tobie wiele emocji zanim jeszcze w ogóle o niej na poważnie pomyślałaś. Prowadziłeś w myślach wirtualne dialogi ze swoim terapeutą na długo zanim wybrałeś osobę, do której zdecydowałeś się pójść. Wielokrotnie dzwoniłeś do niego w myślach i długimi tygodniami nie wybierałeś ostatecznie jego numeru. Rozważałeś odwołanie pierwszej sesji, bo wydawało Ci się, że problem magicznie minął (na chwilę). Albo cieszyłeś się, że stoisz w korku i z 50 minut pierwszej sesji wydarzy się już wiele mniej. A potem nie pozwalałeś terapeutce zadać Ci żadnego pytania lub każde jej pytanie kwitowałeś „nie wiem” lub „nigdy się nad tym nie zastanawiałem”.

Na różne sposoby pozwalamy lękom przed psychoterapią pokierować nami samymi. Potrafią one być tak silne, że spora część osób, która potrzebuje terapii, wcale na nią nie trafi. Lub trafi późno (nie, nie ZA PÓŹNO ale dużo dużo później niż pierwsze myśli, że może się jej potrzebuje). Lęki zapraszają do naszej głowy nasze najtrudniejsze myśli o nas samych, najmroczniejsze wspomnienia, ale też najkrytyczniejsze myśli o terapii, jakie kiedykolwiek powołał do życia ludzki umysł. Lęk ukrywa się też pod agresją (atakujemy każdego, kto zasugeruje nam rozważenie terapii), bezsilnością („mi już nic nie pomoże”), cynizmem („jak ten terapeuta taki mądry, to ciekawe czemu sam jest po rozwodzie/pali/ czerwieni się… etc. etc.). Czujemy potrzebę, by ten lęk odepchnąć, zaprzeczyć mu lub od niego uciec. I tym samym coraz bardziej oddalamy się od terapii. I od życia, w którym kwitniemy.

Chciałam Ci też napisać, że Twój lęk przed terapią jest jak najbardziej na miejscu. Boisz się, bo wiesz, że terapia dotykać będzie rzeczy w Twoim życiu najważniejszych (nie boimy się przecież tylko wtedy, gdy dotykamy spraw dla nas błahych). Lęk to wyjątkowo celny reflektor naszych wartości. Im zatem jest go więcej, tym bliżej jesteśmy czegoś ważnego. W pewnym sensie zatem im większy twój lęk przed terapią, tym większy tej terapii potencjał.

Jeśli zaś boisz się terapii, a i tak na nią trafiasz, to chciałabym, byś wiedział/a, że jesteś najpewniej na najlepszej drodze w kierunku zdrowienia. Wielokrotnie na tej ścieżce będziesz przecież działał POMIMO swoich lęków i innych przeszkadzających emocji/myśli/impulsów. Terapia jest właśnie o tym, by nie czekać ze swoim życiem, aż wszystko co trudne w nim przeminie, ale o tym, by bać się/wstydzić/złościć i RÓWNOCZEŚNIE działać w kierunku ważnych dla nas wartości.

A co czuje terapeuta na pierwszej sesji? Nie mogę pisać o wszystkich terapeutach tego świata, ale znam ich pokaźne grono. I to, co wiem o nich i co na pewno wiem o sobie to to, że terapeuta na pierwszej sesji też czuje lęk. Nie wie, kim jesteś, nie wie, czy będzie umiał pomóc, nie wie, czy Twoja historia nie uruchomi w nim cierpienia, o którym nawet nie wie, że je w sobie nosi (lub wie o nim aż za dobrze). Boi się, ale i tak jest gotowy być z tym lękiem i z Tobą. Jego (mój na pewno!) lęk jest też przecież o tym, jak bardzo ważne jest dla niego, by pomóc Ci żyć lepiej niż żyjesz do tej pory (jest zatem ważnym reflektorem jego wartości). W terapeucie podczas pierwszej sesji (i możliwe, że każdej kolejnej) jest też – obok tego lęku – sporo zachwytu. Nad tym, jak pięknym wschodem słońca jesteś (dziękuję Ci Kelly Wilsonie za sprawienie, że na każdego klienta patrzę jak na wschód słońca). Nad Twoją odwagą, wrażliwością, siłą i nad unikalnym połączeniem tych trzech elementów. I wierz mi, że większość terapeutów nie spocznie dopóki nie dostrzeże w Tobie promienia duszy, przez który dotrze z Tobą do reszty Twoich wewnętrznych źródeł zdrowienia.

Chciałabym Ci na koniec napisać: „nie bój się i zaufaj mocy terapii”, ale bardziej prawdziwe będzie dla mnie napisanie „bój się i odważ na terapię, z tym wszystkim, co w niej trudne i piękne”. Twój lęk będzie na tej drodze niezwykłym przewodnikiem. Trzymam za Ciebie mocno kciuki!

Sabina Sadecka