Pomimo, że Sabina napisała już przenikliwe i dość kompleksowe podsumowanie warsztatu Kelly’ego Wilsona, ja piszę swoje. Ponieważ dla każdego z około stu uczestników to doświadczenie było zupełnie inne. I jeszcze zanim ów warsztat się zakończył wiedziałam, że muszę uporządkować i zebrać w jeden twór ten lekko nieokiełznany natłok mądrości. A skoro już to robię, to czemu by się nim nie podzielić?

Stosując trochę może niefortunne sformułowanie, by dokonać pewnego skrótu myślowego, terapeuta jest narzędziem terapeutycznym. Dlatego ogrom naszej pracy, poza gabinetowymi spotkaniami, to doskonalenie tego „narzędzia”, praca na nim, poprzez nie. Kiedy opowiadałam znajomym o ilości chusteczek, które zużyłam na warsztacie, ich reakcje oscylowały wokół zaskoczenia, sceptycyzmu, zaniepokojenia. A co dopiero, kiedy dodawałam, że to nie tylko ja! Co to za warsztat pracy terapeutycznej, na którym terapeuci płaczą? Czy to profesjonalne? Czy emocje są profesjonalne?! To właśnie istota terapii akceptacji i zaangażowania. Cierpimy, decydujemy się na to dobrowolnie i świadomie, ale nie masochistycznie, ponieważ robimy to w określonym celu, ze względu na nasze wartości. Mogę wymienić przykładowe, jak: samorozwój, pomoc innym, rozprzestrzenianie dobra. Jedna z bardziej popularnych metafor w ACT to metafora monety, która jak wiemy ma dwie strony. Jedną jest cierpienie, drugą to, co cenimy, kochamy, uważamy za wartościowe. Jeżeli na czymś, na kimś nam zależy, będą się z tym wiązały emocje przyjemne i bolesne. Jeżeli coś nas boli, to znaczy, że dotykamy czegoś naprawdę dla nas ważnego. To jedna i ta sama moneta. „We wszystkim są pęknięcia. Przez nie właśnie dostaje się światło” (Leonard Cohen). Moment, w którym doświadczamy cierpienia to także moment, kiedy najbardziej potrzebujemy troski. Jak często dzieje się tak, że właśnie wtedy dajemy jej sobie najmniej? Chcemy się pozbyć niechcianego cierpienia, wyrzucamy sobie słabość. Dajemy sobie coś całkiem przeciwnego.

Kiedy stało się możliwe, by tak zaniedbać, porzucić siebie? To pytanie dźwięczy mi w uszach, przeczytane ze slajdu przez mój wewnętrzny głos. To, że wiem, kiedy, nie wystarcza. Pytanie z całym swoim ciężarem staje się dla mnie czynnikiem spustowym. Żeby nie dać się tym ciężarem przytłoczyć, ale go unieść. Wyzwala ogrom smutku, żalu, ale też potrzeby, by wreszcie było inaczej, by w końcu się poruszyć. Czuję ją dosłownie w energii swojego ciała, w całym tym nakumulowanym wartościowym działaniu, którego nie wdrażałam w swoim życiu. Poczułam, że szalenie się za sobą stęskniłam. To, co wcześniej wiedziała moja głowa, zrozumiałam bardziej cała ja. Piszę o szczególnie znaczącym dla mnie pytaniu, ale nie było to jedynie ono. Był cały łańcuch doświadczeń odbywających się we mnie. Przypomnienie sobie wzroku osoby, która kocha mnie do szaleństwa. Intymne, wręcz zmysłowo odczuwalne spotkania z samą sobą. Poczucie, że cierpienie może być faktycznie tak duże, że wypełnia całe serce. W tych trudnych momentach przypominanie przez Kelly’ego o oddechu, który jest „jak przyjaciel, który wita nas w domu”. Pokazanie przez niego, jak dziecięca energia, ciekawość i radość życia może współistnieć tuż obok żywego cierpienia, w jednym ciele i umyśle. Jego mówienie o miłości tak, że do dziś mam ciarki na plecach. Wspólnota i i uniwersalność cierpienia. Siedziałam w pierwszym rzędzie i czułam prawie namacalnie oparcie w tych wszystkich osobach wokół. Nie musiałam na nie patrzeć, wystarczyła świadomość stu podobnie poruszonych twarzy. Nie musisz cierpieć sam. „Co jeśli każdy z nas nosi ten sam sekret, który tak skrzętnie stara się ukryć?”

Można powiedzieć, że na troskę o siebie składają się dwa elementy: sprawczość i miłość, z czego oba wzmacnialiśmy. Uczyliśmy się wyzwalać spod jarzma opowieści, które opowiada nam umysł, poprzez poszukiwanie innej perspektywy, przez dostrzeżenie, że „częścią historii jest to, że nie możemy być przez nią wolni”. Kiedy trzymamy nasze bolesne historie lżej, to ich kolce nie kłują nas tak dotkliwie. Poszerzaliśmy świadomość tego, że tak naprawdę nic nie determinuje naszego przeznaczenia, a stanowi jedynie kontekst, nawet geny! Dla mnie była to też nauka o prostocie. Osobiście za nią nie przepadam, podczas tego warsztatu zobaczyłam jednak jak Kelly Wilson niesamowicie wydobywa z prostoty jej poezję. Zauważyłam też jak prostocie blisko do doświadczenia, od którego mój umysł lubi uciekać w abstrakcyjne i mądrze brzmiące wytwory. Zaangażowanie w wartości, które tak bardzo starannie staram się wystroić… A zaangażowanie to te wszystkie małe rzeczy, z których potem wyłania się niespodziewanie piękna mozaika. Małe działania, którym sens nadaje intencja.

Uzyskałam dwie nowe perspektywy na dbanie o siebie: jest ono fundamentem i trzonem jakiegokolwiek zaangażowania w wartości oraz to, jak dbamy o siebie to to, co po sobie zostawiamy, co promieniuje na innych. A tego właśnie chcę, to jest moja wartość, więc koło zamyka się w swej doskonałości. Cierpienie jest przedmiotem mojej pracy – jakie to doniosłe. Jednocześnie, jak ujął to Kelly, rozmowa terapeutyczna to jest ta sama konwersacja. Ta sama, co z matką, przyjacielem, po prostu człowieka ciekawego, zatroskanego drugim człowiekiem. I w tym znów zamyka się zarówno prostota, jak i poezja.   

Elwira Wawrzyniak