Ten warsztat zaczął się dla mnie dużo wcześniej. Moim marzeniem – od dokładnie 2017 roku, gdy przegapiłam wystąpienia Kelly’ego Wilsona na konferencji ACBS w Sevilli – było go spotkać, uczyć się od niego i uczyć się razem z nim. Przez cały ten czas twórczego oczekiwania czytałam jego książki po polsku i angielsku, podglądałam go na fb i na youtube’ie, udało mi się nawet przez 3 h oglądać go w warsztatowej pracy na ACBS World Conference w Dublinie, którą opisałam Wam tutaj. Ale to było za mało. Moje serce wiedziało, że warsztat z Kellym Wilsonem (i to warsztat długi, intensywny, refleksyjny), to to, czego mocno potrzebuje. Więc, gdy Kelly został zaproszony do Polski (dziękuję Wam za to bardzo, bardzo mocno Uczę się ACT), decyzja o wzięciu udziału podejmowała się krótko. Nie wiedziałam nawet, na jaki warszawski warsztat Kelly’ego się zapisałam (serio!). Temat był przecież wtórny. Od ważnych terapeutycznych nauczycieli mogę się uczyć niezależnie od tematu. To oni inspirują mnie w integralności, autentyczności, niechowaniu się za rolą i w życiu dobrze przeżytym życiem. Kelly Wilson jawił mi się właśnie jako taki nauczyciel. I tak, dziś już mogę napisać to w oparciu o to, czego doświadczyłam – Kelly Wilson jest WŁAŚNIE takim nauczycielem.

Podczas dwudniowego warsztatu Kelly uczył nas łagodności dla siebie. Dbania o siebie tak, jak byśmy kochali siebie tak szaleńczo, jak kochamy najważniejszą osobę w swoim życiu. Współczucia, które zabierze ten ból, który jest niepotrzebny, a ten, który zostawi uczyni naszym największym skarbem. Traktowania siebie na serio i wracania do dobrego życia, nawet gdy popełnimy błąd („co jeśli upadanie jest częścią ćwiczenia asany w jodze?”). Biegania nawet tylko przez 5 sekund dziennie, bo ważniejsze jest, by po prostu wstać z kanapy, a mniej ważne, by ścigać się z innymi lub z samym sobą. Choć warsztat był przede wszystkim o zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym i o podtrzymywaniu go. I to też było niezwykłe, bo powiedzcie mi, od ilu psychologów w swoim życiu usłyszeliście, że macie jeść przede wszystkim warzywa i “real food”, wchodzić na drabinki i na jogę (choć nieważne, co tak naprawdę wybierzecie, bo przecież “każdy z nas może znaleźć swoją praktykę”). Aaa, i ilu prowadzących opowiedziało Wam o tym stojąc w jogowej pozycji odwróconej lub leżąc na plecach i demonstrując poranne rozciąganie. Uwielbiam ACT-owe warsztaty, bo są trochę nienormalne, i ten był właśnie tak niestandardowy, szalony, prawdziwy.

Ten warsztat będzie we mnie trwał jeszcze długie, długie lata. A to, co mi podpowiedziało serce w trakcie tych dwóch dni, wprowadzam przy każdej nadarzającej się okazji, nawet w tej sekundzie pisania dla Was (piszę do Was z pociągu) i kolejnej sekundzie, gdy przytulę się do bliskich w Poznaniu. Kelly towarzyszy mi, gdy jem grillowane bataty zamiast czegoś co zawiera coś, czego nazwy na warsztacie nie rozwikłaliśmy (lub rozwikłaliśmy, ale nikt nie wiedział na pewno, czym są te całe humektanty :)). Gdy rzeczywiście biegnę 5 sekund, choć mam na sobie półbuty i głowa podpowiada mi, że to nie ma sensu, bo Marcin w dalekim Krakowie biega codziennie tyle, ile ja nie przebiegłam w całym swoim życiu, więc te moje 5 sekund to ja mogę sobie… Kelly jest ze mną, gdy na spacerze z psem spaceruję głupimi krokami i gdy robię przysiady od niechcenia tu i tam (słowa “squat” nie zapomnę nigdy w życiu).  Ale przede wszystkim ten warsztat noszę ze sobą w sercu, gdy po raz kolejny pojawia się myśl, by coś sobie odpuścić (długi sen, ważną rozmowę z przyjaciółką, ważne powiedzenie NIE lub ważne powiedzenia TAK) i przychodzi ta tak ważna myśl od Kelly’ego: “kiedy nauczyłaś się pozwalać sobie na takie zaniedbywanie siebie?”. I wtedy, gdy przypominam sobie, że być inną lub cierpieć nie oznacza patologii. I że bywamy więźniami swoich opowieści o tej inności. A ja już nie chce więzienia.

I nadal nie wiem, jak Kelly to robi, że przeplata z taką wirtuozerią opowieści o najczarniejszych momentach swojego życia z zapowiedziami o zmianie paradygmatu w badaniach w obszarze nauk społecznych.

I mam jeszcze jedną myśl: ACT-owe warsztaty są wszystkie w pewnym stopniu podobne do siebie. Poza warstwą unikalną dla każdego z nich, którą tworzy doświadczenie i osobowość prowadzących (Kelly to postać bardzo barwna, więc równie barwny był jego warsztat), mają one podobne ćwiczenia, znane z książek metafory, czasami opowieści, które już się kiedyś słyszało w świecie terapii kontekstualnych. I model łączący ACT-owe interwencje też jest zawsze ten sam i zawsze chodzi w nim o elastyczność życia. I o przyjmowanie tego, czego unikanie nas niszczy. Ale KAŻDY ACT-owy warsztat to dla mnie poznawanie tego modelu świeżym okiem (bo moje serce otwiera się z każdym z  nich coraz szerzej) i przeżywanie ACT-u na nowo. Chodzi przecież o robienie ACT-u, a nie uczenie się ACT-u. A ACT robi zawsze nowa ja. I tak było i u Kelly’ego.

A dla tych, którzy na warsztacie Kelly’ego nie mogli być, a chcieli, kilka ważnych (dla mnie) myśli jego autorstwa z minionego warsztatu:

  • Użycie ACT-u w rozmowie z drugim człowiekiem nie wymaga wcześniejszego przeszkolenia psychologicznego lub znajomości żargonu psychologicznego;
  • Praktykowanie nowej umiejętności możliwe jest dzięki temu, że zapominasz praktykować (i ciągle wracasz na nowo);
  • Jesteś czymś więcej niż twój największy błąd;
  • Ból jest tak łatwym do przeoczenia darem, bo tak nas zajmuje unikanie go;
  • To, że cierpienie jest chorobą to całkiem nowy pomysł w historii ludzkości ;);
  • Niech naszym wzorem dbania o siebie będzie 8-letnia wersja nas samych;
  • Utrzymujesz tylko te wzorce zachowania, które praktykujesz;
  • Medycyna to nie jedyny sposób na zdrowie ;);
  • To jak dbasz o siebie to to, co promieniuje na innych;
  • Życzliwość eliminuje niepotrzebne cierpienie;
  • Czynimy nasze biografie naszymi wrogami;
  • Co jeśli każdy z nas nosi w sobie sekret i to jest w gruncie rzeczy ten sam sekret?

To był niezwykły warsztat. Przekażę piękno tego warsztatu dalej. W pracy, życiu z moimi bliskimi i w tej niezwykłej możliwości pisania tu dla Was. Do zobaczenia na szlaku!

Sabina Sadecka

*Tytuł artykułu to też warsztatowe słowa Kelly’ego Wilsona.