W terapii akceptacji i zaangażowania nie chodzi o trenowanie

zwykłego trybu umysłu. Chodzi o wyjście poza umysł i zanurzenie

się we własne życie.Taki plan się umysłowi nie podoba.

ze wstępu do “Zrozumieć ACT”

Mój pierwszy kontakt z terapią akceptacji i zaangażowania wywołał niedowierzanie. Drugie spotkaniem z ACT-em obudziło zaś złość i bunt – przecież coś tak sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem nie może działać!. I może dobrze się stało, że moja edukacja w tym nurcie terapii zbiegła się ze dużym kryzysem w moim życiu. Kryzysem, którego nie umiałam pokonać żadnymi znanymi mi sposobami. I wtedy postanowiłam dać szansę ACT-owi. I to właśnie ACT uczył mnie działać odwrotnie niż moje nawyki [nawet te, które zazwyczaj działały], inaczej niż intuicja, a nawet odwrotnie niż podpowiadał mi mój umysł. Efektów podejścia ACT-u doświadczałam zatem najpierw na własnej skórze, by potem proponować ACT-ową drogę – trudną, ale piękną –  moim klientom. Stopniowo też stało się dla mnie jasne, że będę ACT nie tylko stosować [w pracy i w życiu], ale też ten nurt terapii propagować. Bo terapia akceptacji i zaangażowania to podejście, które – według mnie – powinien poznać każdy. I ten, kto pomaga innym w radzeniu sobie z cierpieniem, ale i ten, który tej pomocy szuka. Każdy, kto cierpi. Każdy, kto boi się cierpienia. Słowem: KAŻDY.

Mówiłam już o ACT psychologom i psychoterapeutom, byłam z ACT-em w przedszkolu, byłam w organizacjach, byłam u adeptów coachingu. A teraz jestem i tutaj ACT-owo dla Was. Poświęćcie kilkanaście minut i pozwólcie by ACT zaczął też wspierać Was w Waszych ważnych przemianach.

  • Zamiast “czuć się lepiej” >“żyć lepiej”

Każdy z nas pragnie czuć się dobrze. W służbie tego pragnienia jesteśmy w stanie wiele poświęcić. Zaskakująco wiele. Ktoś rezygnuje z największej pasji, jaką jest pływanie na żaglówce, bo nie chce poczuć ponownie lęku, jaki pojawił się ostatniego lata, gdy płynął na otwartym morzu. Ktoś inny tkwi w trudnej relacji, bo rozmowa z partnerem o tym, jak bardzo jest mu w tej relacji źle, wiele by go – emocjonalnie – kosztowała. Rezygnujemy z marzeń o studiach medycznych, bo nie wyobrażamy sobie zajęć w prosektorium. Tak często lęk, wstyd, wstręt, gniew, czy smutek rządzą naszymi zachowaniami. W terapii akceptacji i zaangażowania uczymy się zatem dostrzegać nasze emocje, nie traktujemy ich jednak jako przeszkód do tego, by wieść życie, jakim chcemy żyć. To są TYLKO emocje! Możemy przecież czuć lęk/wstyd/smutek etc. i wraz z tym uczuciem pod pachą kroczyć w stronę tego, co dla nas ważne. 

W dokumentalnym filmie o terapii grupowej [„Daj mi to” Andrzeja Witkowa], Wojciech Eichelberger, który w tym filmie nie pracuje bynajmniej ACT-owo, wygłasza do uczestników bardzo ACT-ową maksymę: „Pamiętajcie, że czujecie się tak, jak żyjecie, a nie na na odwrót”. Kiedykolwiek korzystam w terapii z tego cytatu, na dłuższy moment zapada w gabinecie cisza. Możliwe, że rozbrajamy wtedy największy mit dojrzałego życia i dotykamy reguły, że aby żyć pełnie, musimy w tym życiu zaakceptować to, co nieprzyjemne.

Sporo miejsca w terapii ACT poświęcamy zatem temu, czy klient jest gotowy otworzyć się na ból (krytykę, niepowodzenie, lęk przed zranieniem), jeśli mogłoby to doprowadzić go do ważnych dla niego obszarów. Odchodzimy tym samym od celów, które w książce „Zrozumieć ACT” Russa Harrisa nazwano „celami nieboszczyka” – czyli wszystko to, w czym nieboszczyk jest lepszy od człowieka żyjącego [nieboszczyk nie smuci się, nie doświadcza fobicznego lęku, nie ma obsesyjnej potrzeby mycia rąk, nie wścieka się na żonę]. Życie oparte na naszych wartościach, wcale nie jest przecież tylko przyjemne i wymaga od nas zmierzenia się również z tym, co bardzo trudne. Np. ktoś kto decyduje się opiekować swoim niepełnosprawnym małżonkiem, może doświadczać smutku, lęku, gniewu. Jeśli jednak „miłość” i „troska” są najważniejszymi dla niego wartościami, to to niewygodne życie może być najpiękniejszym z żyć.

  • Zamiast pozbycia się objawów > wartościowe życie

Kryterium efektywności terapii akceptacji i zaangażowania nie jest to, by objaw [lęk, depresja, jąkanie, ból chroniczny etc.] ustąpił. Uznajemy, że terapia odniosła swój skutek, gdy poszerzyła się repertuar zachowań klienta i to w taki sposób, że może – dzięki tym zachwaniom – wieść życie, na jakim mu zależy. Celem ACT-u jest zatem sprawienie, by klienci nauczyli się podążać w kierunku swoich wartości, nawet jeśli ich umysł będzie robił wszystko, by im na tej drodze przeszkodzić [mówiąc nam np. „Nie możesz występować publicznie, bo przecież reagujesz atakami paniki na samą myśl o wystąpieniach publicznych”].

  • Zamiast ulgi > spokój.

To chyba najtrudniejszy punkt z wszystkich. Najmniej zdroworozsądkowy. Przecież my tak lubimy, gdy nam ulży. To takie wspaniałe uczucie, na które czekamy – po ciężkim dniu, po wywołaniu do odpowiedzi na zajęciach, po maksymalnym stresie. ACT nauczył mnie jednak, że tam, gdzie wybieramy to, co przyjemne dostępne natychmiast, kosztem tego, co mniej przyjemne, ale zapewniające nam więcej (zgodnych z naszymi wartościami) korzyści w przyszłości – najczęściej błądzimy. Ulga jest zaś świetnym odciągaczem od tego, co dla nas ważne. “Już prawie, prawie wykonałem ten trudny telefon do mojego taty, ale wtedy nagle wyładował mi się telefon, a ja nie miałem przy sobie ładowarki. Poczułem ULGĘ”. “Okazało się, że  w tym miesiącu nie udźwignę wizyty u dentysty. Wiem, że muszę tam w końcu trafić, ale – nie ukrywam – ulżyło mi”. Ulga jest natychmiastowa, witana z otwartymi ramionami i łatwo osiągalna. Wystarczy nie konfrontować się z trudnościami, unikać, odwołać, wycofać się, uciec. Co innego spokój – na niego często musimy mocno pracować. I to najczęściej w sposób trudny, kosztowny i nie dający szybkich efektów. “Bałem się odejścia z pracy, ale zrobiłem to. Podjęcie tej decyzji i wytrwanie w tej decyzji przyniosło mi spokój”. “Porozmawiałam z mężem o tym, co czuję, gdy nigdy nie ma go w domu. To była trudna rozmowa, ale przyniosła mi wewnętrzny spokój”. I tu kolejne ACT-owe odkrycie, nie możemy stawiać ulgi i spokoju obok siebie, bo ulgę się odczuwa, spokój się robi. A spokój – paradoksalnie – może mieć bardzo niespokojne podłoże, bo łączy odwagę i wychodzenie ze słynnej “strefy komfortu”.  I o tym chyba jest ta przepiękna reklama: 

I jeszcze ten TED o „obecnym JA” i „przyszłym JA” [wcale nie w terapeutycznym kontekście, ale w temacie oszczędzania pieniędzy i dbania o przyszły spokój].

  • Zamiast unikania cierpienia >robienie na nie przestrzeni.

Im bardziej próbujemy o czymś nie myśleć, tym więcej mamy na ten temat myśli. Im bardziej próbujemy nie czuć lęku, tym bardziej dotkliwy i częsty się on staje. W psychologii nazywa się to procesami ironicznymi  im bardziej próbujemy czegoś nie doświadczać, tym większą gwarancję mamy na to, że się to coś w naszej głowie lub ciele pojawi. ACT proponuje zatem – zamiast odpychania niewygodnych przeżyć wewnętrznych – robienie na nie w sobie więcej wewnętrznej przestrzeni. Pięknie ten proces opisał Christophe Andre’ w swojej książce „Medytacja dzień po dniu”„Kiedy chodzicie w wodzie po piaszczystym podłożu, z dna podnoszą się tumany piasku. Chcecie, by woda wokół waszych stóp stała się znów przejrzysta? Wiecie, że nie ma sensu próba zadeptania tumanów piasku stopami czy uklepania ich dłońmi: w ten sposób tylko pogorszycie sprawę. I im bardziej będziecie próbować, tym więcej piasku wzbijecie i tym mętniejsza będzie woda. Nie ma innego rozwiązania, jak tylko zatrzymać się, pozwolić tumanom piasku być tutaj, i poczekać, aż opadną. I znów obserwować przejrzystą wodę wokół swoich stóp… Tumany piasku to bolesne życiowe doświadczenia. Żeby widzieć jaśniej, uważność radzi nam przestać na chwilę chcieć je kontrolować i po prostu patrzeć, jak osiadają same z siebie na dnie wody…”.

Gdy zatem pojawia się coś niewygodnego w przeżyciu mojego klienta, nie zagaduję tego [przynajmniej próbuję”], nie pozwalam klientowi tego zagadać. Proponuję mu, by po prostu posiedział z tym chwilę, pooddychał z tym, pobył. I zobaczył, czy da się doświadczać tego dyskomfortu i równocześnie pielęgnować to, co dla niego w danym momencie ważne.

  • Zamiast “dlaczego?” > “po co?”.

Gdybym tylko wiedział, skąd te wszystkie moje problemy…” – słyszę często od klienta na terapii. Czasami daję się temu pytaniu uwieść i lądujemy wraz z klientem w eksplorowaniu przeszłości i szukaniu odpowiedzi na pytanie„dlaczego?”. Przyznam, że bywają przypadki, że samo znalezienie wyjaśnienia bywa leczące. Ktoś dostrzega, że w dzieciństwie reagowano agresją na jego łzy. I dzięki temu znajduje w sobie przestrzeń na zaopiekowanie się sobą i pozwolenie sobie na odczuwanie smutku. I tu terapia się kończy. Gdybym jednak miała pokusić się o moje terapeutyczne statystyki, to taka kolej rzeczy następuje w jakimś 10% przypadków. Pozostałe 90% osób, nawet gdy dociera do odpowiedzi „dlaczego”, nadal tkwi w niesłużących im nawykach. Wiemy już np., że matka klientki była bardzo uległa i to może być ważnym kontekstem dla uległości mojej klientki. Sama wiedza na ten temat nie sprawia jednak, że klientka staje się mistrzynią asertywności. Zamiast zatem pytania „dlaczego jesteś tak uległa?” [w sensie: „jakie wyjaśnienie stoi za twoją uległością?”], zadaję pytanie „po co ci ta uległość? jaka jest jej funkcja w twoim życiu? do czego możesz ją – w konstruktywny lub nie – sposób wykorzystywać?”. I chyba najważniejsze w terapii ACT pytanie „czy zachowanie, o którym mówisz zbliża cię do życia, którym chcesz żyć?”. W terapii ACT nie chodzi bowiem o intelektualne zrozumienie, ale o doświadczenie konsekwencji swoich zachowań i – w efekcie – zmianę ich na bardziej nam służące.

Nasze przyzwyczajenie do tłumaczenia swoich zachowań jest tak silne, że nawet w sytuacji, gdy dostrzegamy tylko minusy danego zachowania [tu: uległości], kontynuujemy je, bo przecież „jak miałabym być asertywna, skoro w domu nauczono mnie tylko uległości”. I to jest moment, w którym znów obchodzę „dlaczego” i proponuję „po co?”. „Po co w twoim życiu taka właśnie myśl? Czy ta myśl przybliżyła cię kiedykolwiek do życia, które jest dla ciebie ważne? Możemy ją powtarzać na miliony sposobów, ale czy to sprawi, że znajdziesz się w miejscu, do którego dążysz?”  W ACT nigdy nie dyskutujemy o tym, czy ktoś ma rację czy nie. Dyskutujemy (i doświadczamy tego), na ile dana myśl może być użyteczna na jego drodze do wartości.

  • Zamiast oferowania pewności > mieszczenie niepewności

Wiele osób przychodzi na terapię, wierząc, że terapeuta zdejmie z ich ramion brzemię niepewności. Niepewności, co robić, niepewności, czy na pewno uda się wyjść z mojej choroby, niepewności, czy dobrze zrobiłem opuszczając żonę etc. etc.

Lubimy zastępować swoje pogubienie, ufnością w brak pogubienia terapeuty. Terapeuta ACT nie bierze jednak na siebie tej roli. On nie ma algorytmu działania, nie ma procedury, nie ma magicznej pigułki, którą może zaaplikować nam w oczekiwaniu na [koniecznie szybki i bez skutków ubocznych] efekt. To doświadczenia klienta będą przewodnikiem w tej terapii, a nie przekonania terapeuty.

Terapia ACT uczy na szczęście, jak – pomimo niepewności – nie schodzić z drogi wewnętrznej przemiany. Uczy jak nie pozwalać utożsamić się z myślą o tym, że „nie wiem” i że „wątpię”. Zacytuję tu też mojego mistrza, Russa Harrisa, który proponuje w „Zrozumieć ACT” taką odpowiedź na wątpliwości klienta: „To całkowicie naturalna myśl. Wiele osób na początku ma wątpliwości. Prawdą jest, że nie istnieje terapia, która przynosiłaby dobre rezultaty u każdego. […] Niemniej mogę zagwarantować jedno: jeśli będziemy przerywać sesję za każdym razem, gdy pomyślisz >>To się nie sprawdzi<<, na pewno donikąd nie zajdziemy. Czy zatem pomimo  wątpliwości co do skuteczności metody w twoim przypadku chcesz spróbować?”.

  • Zamiast terapeuty eksperta, patrzącego z boku > terapeuta, który doświadcza tego samego, co klient

ACT zupełnie przeformułował moje myślenie o tym, jaką rolę pełnię w gabinecie. Jako terapeuta mam pomóc klientowi w wyjściu z utknięcia, jakie zaserowował mu jego umysł. Tylko i aż tyle. Nie jestem ekspertem od jego życia. Nie wiem lepiej od niego lepiej, jak zbudować jego wartościowe życie. Popełniam błędy [także w terapii], waham się, czuję się przeładowana emocjami lub informacjami, które wnosi klient, BOJĘ SIĘ. I mam prawo to wszystko czuć, a dodatkowo mam prawo poinformować o tym klienta, jeśli okaże się to użyteczne dla przebiegu terapii. Co za ulga, że pomimo bycia terapeutką, mogę też być po prostu człowiekiem.

  • Zamiast siedzieć w  fotelu, wstaję.

Przyznam – nie zawsze. Nadal za dużo siedzę podczas psychoterapii.  Pamiętam jednak mocno, że ACT nie jest terapią umysłu, nie jest intelektualizowaniem, nie jest poznawczym przetwarzaniem. ACT to terapia doświadczeniowa. Staram się zatem wstawać – wraz z klientem – z fotela, wręczać mu różne rekwizyty, chodzić z nim lub za nim. Pozwalać mu doświadczać, a nie tylko słuchać i myśleć. Wyplątywać się z myśli i wplątywać w życie.

Jak Wam się ten ACT widzi? Podzielcie się przemyśleniami w  komentarzach? Będzie mi bardzo miło o tym z Wami porozmawiać.

Sabina Sadecka, terapeutka i pasjonatka ACT

***

Inne nasze teksty o terapii ACT znajdziecie tutaj.

Zachęcam Was też do przeczytania tej wspaniałej książki, wydanej chwilę temu przez GWP. „Zrozumieć ACT” jest najlepszym podręcznikiem ACT-u dla osób dopiero zaczynających z ACT, ale też świetnym [i z prawdziwą gracją napisanym] odświeżeniem idei ACT-u dla tych, którzy już pracują w terapii akceptacji i zaangażowania. Russ Harris to prawdziwa legenda w świecie ACT-owców, osoba, która przekłada ACT-owe idee na język zrozumiały dla absolutnie każdego. Zakochacie się w nim [i w jego książce!].

Russ Harris (2018), Zrozumieć ACT. Terapia akceptacji i zaangażowania w praktyce. Gdańsk: GWP.