Pozytywna więź łącząca dwie osoby może pozwolić naturze uleczyć ciało jednej z nich.

[…] szacunek należy okazywać nie tylko zasadom, lecz także adeptowi. Ten, kto zmaga się z jakąś chorobą, bardzo często wie na jej temat więcej niż ktokolwiek inny.

Dążenie do reintegracji osobistej jest swego rodzaju podróżą, a co za tym idzie – obejmuje pozostawienie za sobą pewnych rzeczy. Medytacja (podobnie zresztą jak joga traktowana jako całość) jest procesem usuwania, a nie dodawania. Gdy ruszamy w podróż nie możemy znajdować się jednocześnie na peronie i w pociągu.

Medytacja to odkrycie.
fragmenty książki

 

Dość dobrze pamiętam moje początki jogowej praktyki. Melodię oddechów w sali, zapach ciemnozielonej maty i rozgrzanych ciał. Ale najbardziej i najmocniej pamiętam takie dobre, świeże wówczas, doświadczenie pełnej, uważnej obecności na macie. Tak jakby ta mata była taką tylko moją wyspą spokoju, skupienia i ciszy w dość głośnym świecie (przynajmniej przez te półtorej godziny w tygodniu). I dużo wody musiało upłynąć zanim zrozumiałam, że to nie całkiem o to w tej jodze chodziło. Nie całkiem o mnie, nie całkiem o chronienie się przed bałaganem świata. Że to, co moje, to dopiero punkt wyjścia, pas startowy, początek. Że ta joga to w zasadzie dzieje się w dużej mierze poza matą. W relacji do świata, do ludzi, do natury, do wszystkiego, co żywe. Że jest jedną z dróg łączenia, praktykowania harmonii własnej, ale i obdarowywania harmonią tego/tych, których spotykam w różnych i najzwyklejszych codziennych sprawach. Że trochę jest również intencją, z jaką decyduję się wchodzić w każdy kolejny dzień, i w każdą czynność, którą wykonuję na rzecz budowania dobrego w świecie, dobrego we mnie, dobrego w moim ciele, umyśle i oddechu (ale i w ciałach, umysłach i oddechach ludzi, z którymi się spotykam). Zrozumiałam, że joga jest drogą.

Kiedy czytałam książkę Joga dla ciała, oddechu i umysłu, rozwijałam jednocześnie moje zajęcia, które nazwałam „Cisza i spokój: uważność w ruchu”, w których wykorzystuję proste ruchy tai chi do praktykowania medytacji mindfulness w formie łagodnego ruchu. I mocno towarzyszyła mi, jakże jogowa, uwalniająca myśl, że w praktyce jogi, tai chi, uważności, w różnych rodzajach psychoterapii i medytacji, w spacerach po lesie, w pięknych spotkaniach z dobrymi ludźmi chodzi być może o to samo: o czułą dbałość o wewnętrzną wolność, której służy przytomność umysłu, poczucie komfortu w ciele, przyjemność towarzyszenia pięknemu oddechowi i witalne, zaangażowane i lekkie życie w poczuciu jedności ze światem. To może brzmi nieco „nie po naszemu”, te opowieści o jedności, ale tak sobie myślę, że wszyscy pewnie znamy różnicę pomiędzy doświadczeniem życia w poczuciu izolacji, odłączenia, a życiem w poczuciu wspólnoty i karmiącej współzależności, kiedy to świat staje się naszym domem, kiedy czujemy się tu u siebie (ale też: czujemy się przyjęci).

W zasadzie więc nie czytałam książki o jodze (choć bardzo zachęcam Was wszystkich, jogę praktykujących, do poszukania w niej Waszych własnych ważnych olśnień i wzmocnień stricte jogowych). Czytałam książkę o drodze do uspokajania i harmonizowania życia, o wadze odpoczynku, o praktykowaniu życia z pewną dyscypliną i jednocześnie z lekkością, bez wysiłku. O umożliwianiu przepływu w naszym ciele, oddechu i umyśle, tego, co witalne, ożywcze i dobre. O podążaniu za ciałem i jego potrzebami (milion razy przegapiałam na macie brak ochoty i brak zgody mojego ciała na różne asany, a tu przeczytałam to przepiękne zdanie: Spraw, by twoja praktyka przypominała symfonię. Ach!). Czytałam też książkę o tym, jaki powinien być dobry nauczyciel (skorzystałam tu również, myśląc o sobie – psychoterapeutce), czytałam i o mądrości uczniów, którzy najlepiej znają swoje ciała i umysły, ochoty, kierunki i możliwości, czytałam wreszcie książkę o mądrości oddechu, który od długiego już czasu jest jedną z większych miłości mojego życia.

Nie wiem, jak to jest być nauczycielką jogi, ale kiedy jestem razem z moimi uważnościowymi grupami i wspólnie towarzyszymy naszym oddechom, słuchamy ich, kiedy obserwujemy ich płynność, łagodność, kiedy doświadczamy tego pięknego ruchu wznoszenia i opadania w ciele, przyjmowania i oddawania, napełniania się energią i odpuszczania, to myślę sobie wówczas, że być może nie ma nic piękniejszego pod słońcem. Że w oddechu jest wszystko: życie, spokój, cisza, rytm, zróżnicowanie, witalność, harmonia, moc kojenia i moc walki, że oddech jest wspaniałym bajarzem, i gdy tylko go posłuchać możemy w jasny sposób zobaczyć jak się mamy, jak się ma osoba, która przed nami stoi. To ważna część mojej pracy terapeutycznej: obserwowanie rytmu oddechu moich rozmówców i rozmówczyń: oddech nie zawsze zgadza się ze słownymi opowieściami, czasami jest czytelniejszy i wie więcej niż umysł, doświadcza precyzyjniej, jaśniej informuje o spokoju lub niepokoju naszego układu nerwowego, o harmonii lub dysharmonii w naszym życiu, w ciele.

Równie często, i w pracy i w życiu, przyglądam się mojemu własnemu oddechowi, żeby zobaczyć, jak się mam ja. Czy to, jak żyję jest w zgodzie z tym, jak żyć chcę (być może znacie takie doświadczenie, kiedy z trudem możecie wziąć głęboki oddech, albo kiedy oddychacie płytko i szybko, albo kiedy żyjecie „na wdechu”, albo wręcz przeciwnie: macie poczucie swobody i przestrzeni w klatce piersiowej, oddech jest płynny, spokojny i ufny). Z wdzięcznością korzystam z uwalniającej mocy wydechu, który daje odpuszczenie, który pozwala mięśniom się rozluźnić, puścić niektóre napięcia z różnych obszarów ciała.

Z cierpliwością towarzyszę oddechowi również w chwilach niepokoju, bo wtedy mam możność przywrócenia mu łagodnego rytmu, co z kolei naturalnie wycisza moje myśli i pozwala umysłowi znaleźć ukojenie (kiedy świadomie towarzyszymy naszemu oddechowi i naturalnie uspokajamy go poprzez zwykłą obserwację każdego wdechu i wydechu, nasz autonomiczny układ nerwowy dostaje informację, że jest bezpiecznie, zagrożenie minęło i można wyłączyć mechanizm reakcji walki-ucieczki i dopuścić do głosu procesy związane z kojeniem i odpoczynkiem).

Jakiś czas temu pomyślałam sobie, że lubię mieć blisko siebie ludzi, przy których mogę odpoczywać. Czytając Jogę dla ciała, oddechu i umysłu, przyszło mi na myśl, że często ten odpoczynek wiąże się z towarzyszeniem ich łagodnemu, spokojnemu, dobremu oddechowi. To trochę jakby medytować ich spokój. Towarzyszyć ich rytmowi, czasami w zgodzie z własnym, podobnym, czasami dostrajając się do cudzej ciszy.

Życzę Wam dzisiaj doświadczania obecności ludzi, przy których możecie odpoczywać. I jeszcze wielu dobrych wspólnych spacerów z Waszym oddechem (mamy na to codziennie 23 000 okazji, tyle mniej więcej razy w ciągu dnia oddychamy). I przeczytajcie książkę. Jestem bardzo ciekawa, dokąd Was zaprowadzi.

Maria Sitarska

A. G. Mohan, Joga dla ciała, oddechu i umysłu. Program przywracania równowagi życiowej. Wydawnictwo Sensus