Chwila obecna jest niepowtarzalna. Obdarzając ją jak największą uwagą, kształtujesz chwile, które nadejdą. Jest to jedyny sposób, w jaki możesz wpłynąć na przyszłość: być uważny i obecny w teraźniejszości.

To wstęp do jednej z medytacji w książce pt. „5 cennych minut na każdy dzień roku” Jeffreya Brantleya i Wendy Millstine, którzy twierdzą, że tyle właśnie czasu wystarczy, by doświadczyć większego poczucia sensu, równowagi i komfortu psychicznego. Innymi słowy, zapraszają do praktyki uważności (z ang. mindfulness), która ma pomóc otworzyć się na „natychmiastowe, bogate doświadczanie chwili obecnej”.

Uważność intrygowała mnie od dawna. Wykłady, rozmowy, praca w mindfulnessowym zespole. Czułam się w uważność wierząca, ale niepraktykująca. Nie mogłam znaleźć takiej formuły poznawania, praktykowania, zgłębiania, która, jak sądziłam, dałaby się w moim zajętym życiu zrealizować. Dlatego te „5 cennych minut” wydawało się obiecujące, jak zawsze, gdy ktoś roztacza przed nami miraże upragnionych efektów osiągalnych przy minimalnym wysiłku.

Pierwsze wrażenie było dość irytujące. Wyobraźcie sobie książkę prawie w całości napisaną w trybie rozkazującym. Do tego frazy w stylu „niech uczucie miłosierdzia cię prowadzi” kojarzyły mi się z „nawiedzoną” religijnością, a zalecenia „kultywowania spokoju wewnętrznego” w zderzeniu z rzeczywistością, w której bliżej mi było do ideału wielozadaniowości realizowanego ze stoperem w ręku, dobywały ze mnie tłumiony, gorzki rechot.
Trudno, myślałam, i, zrezygnowana, pozwoliłam poszaleć wewnętrznemu prześmiewcy. A potem na próbę zrobiłam jedno ćwiczenie, potem drugie. I jeszcze kilka tego samego dnia. Włożyłam książkę do torby, by zaglądać w wolnych chwilach.

I nawet nie praktykując tych 5-minutowych minimedytacji codziennie, łapałam się na tym, że wracam do proponowanego przez autorów sposobu myślenia, obchodzenia się z ciałem, kierowania uwagą, podpatrywania drgnień emocji, dużo częściej. Zauważyłam, że w różnych momentach dnia i w różnych sytuacjach czerpię z ich zaleceń pełnymi garściami. Uważność pomaga mi się skupić, opanować niechciane napięcie przed ważnym spotkaniem, w pracy z grupą sprawić, że jesteśmy wszyscy naprawdę tu i teraz, a w  indywidualnej – empatycznie słuchać i być słyszaną. Co jeszcze daje mi uważność? Więcej radości, wdzięczności, lepiej wykorzystywany czas. Słowem, nawet jeśli nieortodoksyjnie co do regularności, dałam się nawrócić na praktykowanie.

Autorzy podsuwają medytacje na różne stany umysłu, trudności, tęsknoty. Dlatego, przypuszczam, każdy czytelnik znajdzie tu ćwiczenia szczególnie do siebie przemawiające. Czasem są to obrazy, takie jak przycisk „to minie” dla cierpiących, albo szpulka nici rozwijanych wraz z odpuszczającymi niechcianymi, natrętnymi myślami. Są tu medytacje dla doświadczających kryzysu, dla wątpiących w swoją odwagę, jest nawet coś dla tych, którym trudno być wdzięcznym zamiast krytycznym i osądzającym („Bardzo ci dziękuję”), albo zobaczyć w innych, obcych (uchodźcach, na przykład), człowieka („Drogi nieznajomy”). Proszę, jakie aktualne.

Nawet jeśli reżim pięciominutowej praktyki codziennie jest nie dla mnie, to właśnie ta książka przyczyniła się do tego, że uważność rozgościła się w moim życiu, prywatnym i zawodowym. I choć sięgając po nią myślałam, że obiecywana czytelnikom przez autorów umiejętność „przezwyciężania rozterek dnia codziennego i pokonywania wszelkich kryzysów” jest z pewnością na wyrost, teraz sądzę, że – kto wie…

Jeffreya Brantleya i Wendy Millstine, 5 cennych minut na każdy dzień roku, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.