W historii życia każdego i każdej z nas gromadzi się wiele różnorodnych doświadczeń: niektóre są naszemu życiu miłe, karmiące, wypełniające radością, inne raczej smutne, czasami dotkliwe, a bywa, że i przez jakiś czas przesłaniają wszystko inne.
Zastanawiam się ostatnio nad tym, czy to jest tak, że potrzebujemy wszystko zrozumieć, ułożyć i pojąć, żeby pójść dalej, czy możemy iść dalej razem z tym, co niepojęte i zobaczyć, jak to będzie tak wspólnie iść.
Lubię myśleć o mojej pracy jako o możliwości towarzyszenia. Towarzyszę więc ludziom, którzy decydują się na rozmowę i na podarowanie mi swoich opowieści. Często są to historie o cierpieniu, o bólu, o jakiejś ważnej utracie, o jakiejś dużej barierze, która nie pozwala iść dalej. I od tego momentu staję się osobą współniosącą tę opowieść, dzieląc się moją siłą i każdorazowo czując się obdarowaną.
Kiedy więc moi współrozmówcy decydują się na to, żeby zaprosić mnie do wspólnej drogi, widzę to jako akt ich odwagi i dużej mądrości. Przyjście do gabinetu staje się często wyborem nie-uciekania, wyborem decyzji o połączeniu się ze swoim bólem, przyjęciem go pod swój dach (możemy przecież z cierpieniem robić przeróżne rzeczy, żeby było mniej widziane, mniej obecne).
Ludzie doświadczający cierpienia bywają bardzo zmęczeni. Nie dziwi więc, jakże ludzka potrzeba oddania swojego bólu komuś innemu, a nawet zdecydowana prośba o to, by ten ból zabrać całkowicie. Dobrze byłoby móc od bólu trochę odpocząć. Kiedy jednak przyglądamy się obszarom utraty, kiedy przyglądamy się naszemu cierpieniu nierzadko okazuje się, jak ważnych dla nas spraw dotyczy, jak trafnie potrafi wskazać na wartościowe obszary w naszym życiu, które wymagają naszej opieki, uwagi, zadbania o nie, być może uchronienia, być może odbudowy. Jaką wreszcie cierpienie bywa formą uszanowania tego, co w naszym życiu cenne, a co zostało na ten moment utracone. Usłyszałam kiedyś zdanie, które często przekazuję dalej: duża strata potrzebuje dużego cierpienia. Bo to, co utraciliśmy było ważne, bo to było nasze, bo to było cenne. I nie jest możliwe, żeby minęło w niezauważeniu.
Przychodzi wreszcie i taki czas w terapii, kiedy jesteśmy w gabinecie we trójkę: mój współrozmówca, jego cierpienie i ja, ale cierpienie zyskuje już swoje osobne krzesło. Oznacza to, że dzięki wytrwałej zgodzie klientów na przeżywanie swojego bólu, na ugoszczenie go i przyjęcie, taki uszanowany ból może się trochę od nas odsunąć, trzymać się nas trochę mniej kurczowo i odsłonić tym samym świat poza sobą. Okazuje się wówczas, że obok bólu, nasz krajobraz nierzadko zaludniają karmiące relacje, przyjaźnie, albo rodzina, albo piękne pasje, wiosna, smaki, podróże, czyli mówiąc inaczej: źródła naszej siły, ważne sprawy, ludzie, tematy, dla których zdecydowaliśmy się żyć.
A cierpienie? Cierpienie zostaje przy nas. Bo przecież jest naszą pamięcią o tym, co dla nas ważne, a co zostało utracone. Tę pamięć możemy zabrać w dalszą drogę, czasami wziąć pod rękę, kiedy indziej napić się wspólnie herbaty. Im dłużej będziemy razem wędrować, tym częściej pewnie będziemy zostawiać ją trochę w tyle, czasami celowo, czasami bezwiednie. Być może jednak, kiedy zdarzy nam się zabłądzić, przypomni nam, w którą stronę zdecydowaliśmy się iść, silniejsi o wiedzę o tym, co w nas najbardziej żywe.
Maria Sitarska