Kiedy nie możemy dojść do porozumienia terapia par wydaje się idealnym wyjściem z impasu – pójdziemy razem do specjalisty, który podpowie nam czego można jeszcze spróbować. Ale co zrobić, gdy nasza druga połowa nie widzi tego rozwiązania tak optymistycznie i nie chce iść na spotkanie?

Zacznijmy od tego, że ma do tego pełne prawo. Zdecydowanie się na sesje z psychoterapeutą to dla większości osób niełatwy krok. Najczęściej chodzi o to, że trzeba przyznać się przed samym sobą oraz obcą osobą, że coś w naszym związku jest nie tak, z jednoczesną otwartością na to, że także ja sam/sama osobiście ponoszę częściową odpowiedzialność za to, co dzieje się między nami. Czyli potrzebne jest podejście, że „to nie tylko on/ona jest wszystkiemu winien/winna”. Taka postawa jest nieodzowna nie tylko do podjęcia terapii par, ale także ogólnie do pracy nad wszelkimi tematami w naszym związku – obojętnie czy stoimy akurat wtedy w kuchni i gotujemy, rozwieszamy pranie, czy też dojeżdżamy właśnie samochodem na rodzinne spotkanie.

Dla mężczyzn często dodatkową trudność stanowi sam fakt, że proszą  kogoś o pomoc (w tym wypadku psychoterapeutę). Poprosić kogoś o pomoc – a co może być w tym trudnego? Być może niektórzy tak tego nie widzą, ale umiejętność skorzystania z pomocy w trudnej sytuacji jest już sama w sobie darem, który nie każdy z nas posiada. Wiele czynników może wpływać na wykształcenie się takiej postawy, jest to temat na osobny artykuł, tutaj skupię się tylko na tych społecznych. Dla większości z nas jest jasne, że nasza kultura hołduje raczej sile niż słabości, której istnienie trzeba być w stanie w sobie zaakceptować, żeby móc poprosić o pomoc oraz, że to oczekiwanie, że będziemy silni i zawsze sami będziemy sobie radzić dotyczy w większym stopniu mężczyzn niż kobiet. Z tego też powodu mężczyznom o wiele trudniej jest przyznać się do tego, że (delikatnie rzecz ujmując) „coś się nie układa” w jakiejś sferze ich życia. A potrzebują (potrzebujemy) wsparcia tak samo jak kobiety.

Co może powstrzymać kobietę przed zgodzeniem się na wspólną wizytę u psychoterapeuty? Często jest to obawa przed byciem osądzoną, bo zdradziła albo zaniedbała męża/wychowanie dzieci np. skupiając się bardziej na pracy. Podstawowym założeniem w pracy każdego psychoterapeuty jest nie osądzanie klientów, ale przyjmowanie ich takimi jacy są w danym momencie i wspólne, uważne szukanie rozwiązań, „zaglądanie pod powierzchnię” zgłaszanych problemów. Ale i w tym przypadku działające stereotypy dotyczące tego „jaka kobieta powinna być” mogą skutecznie uniemożliwić niektórym paniom zgłoszenie się do terapeuty.

Jak w takim razie zwiększyć szanse na to, żeby wspólnie przyjść? Przede wszystkim potraktować poważnie trudności drugiej strony, obojętnie czy jest to wstyd, brak sił do dalszej pracy nad związkiem czy też niechęć do wydawania pieniędzy. Często w trakcie kryzysu poziom zaufania jest już tak niski, że trudno jest w ogóle przeprowadzić taką rozmowę, i to z czym się spotkamy to będzie po prostu „nie, bo nie!” albo przewrócenie oczami w geście dezaprobaty. Co wtedy? Nadal próbujmy wczuć się w ten odmienny od naszego punkt widzenia, wyobrażajmy sobie jakie to mogą być obawy (co sprawia, że jest taki uparty? dlaczego zawsze jak proponuję temat terapii małżeńskiej to ona wywraca oczami?). To może być pierwszy krok w zmianie atmosfery, która doprowadzi do przełamania kryzysu. Pamiętajmy także o tym, że jakkolwiek pomoc doświadczonego w pracy z parami specjalisty może być bardzo pomocna i zaoszczędzić wiele czasu oraz energii w szukaniu drogi wyjścia z kłopotów, to każda trwała zmiana w relacji musi zacząć się od nas samych. Na to, na ile my sami zaangażujemy się w ten proces – mamy wpływ. Nie mamy za to wpływu na to czy będzie nim zainteresowany/-a nasz partner lub partnerka.

No i na koniec – jeśli tak się dzieje, że mimo naszych najlepszych intencji druga strona nadal nie chce skorzystać z terapii par, zawsze pozostaje nam możliwość pracy nad naszym związkiem na spotkaniach indywidualnych. To też często przynosi bardzo dobre rezultaty.

Autorem artykułu jest Maciej Gendek.