Przez ostatnie cztery miesiące miałem okazję pracować z osobami z diagnozą onkologiczną. Było to dla mnie, i nadal jest, niesamowite doświadczenie.
Zaskoczyło mnie to jak wiele z tych osób pomimo trudnej diagnozy (a może właśnie tym bardziej?) było zainteresowanych pracą nad sobą, a nie tylko niezobowiązującym porozmawianiem lub wyrażeniem nagromadzonych emocji, co oczywiście także było dla mnie w pełni zrozumiałe i na co chętnie się godziłem, jeśli tego akurat potrzebowali. Często był to w pewnym sensie jeden z etapów – jak już smutek, złość 'popłynęła’ przechodziliśmy do innych tematów. Nauczyłem się jak serdecznie rozmawiać z nimi, przyjmować ich takimi jacy są w danej chwili i czego potrzebują, a dopiero potem korzystać ze swojej wiedzy i umiejętności do zastanawiania się do czego jeszcze mogę być przydatny w tych rozmowach, proponować i uważnie obserwować ich reakcje – czasami mówili, że nie potrzebują rozmowy i od razu drugim zdaniem rozpoczynali dalszą wypowiedź, a czasami chcieli, chociaż szybko milkli i jasne było, że w tym momencie nie byli w stanie.
Nauczyli mnie pokory. Przede wszystkim nieustannie starając się odnaleźć w sobie i pomieścić dwa stany: siłę – która pozwalała im walczyć z chorobą, nie poddawać się i napawała nadzieją na dalsze życie oraz słabość – dzięki której mogli godnie prosić o pomoc, a niekiedy pogodzić się z tym, że nic już nie da się zrobić, że trzeba odpocząć od walki i zastanowić się jakie jeszcze ważne rzeczy mieliby ochotę zrobić w pozostałym czasie. Często chodziło po prostu o powrót do codziennych czynności w domu i tam spędzenie ostatnich dni. Najczęściej oba te stany przeplatały się ze sobą i jeśli pacjentom udawało się za tymi zmianami naturalnie podążać i nie blokować ich, wydaje mi się, że było im łatwiej znieść pobyt w szpitalu. Przypomnieli mi także co w życiu jest najważniejsze – zdrowie i radość z bycia w szczęśliwych relacjach. Wszystko inne to margines.
Zobaczyłem jak bardzo potrzebowałem tego doświadczenia, i jak mimo tego, że nie łatwe, paradoksalnie pomogło mi ono bardziej cieszyć się życiem, być bardziej wrażliwym i jednocześnie jakoś tak bardziej wewnętrznie skupionym, świadomym tego, co się ze mną dzieje. Te spotkania, które odbyłem to był dar od losu. To przykre, że w naszej kulturze, gdzie choroba i śmierć są takim tabu, skrzętnie ukrywane i omijane szerokim łukiem niewiele osób ma okazję doświadczyć takiej lekcji. Gdyby było inaczej, gdyby nie uciekało się od tych tematów, to wydaje mi się, że zarówno osobom chorym, czasami żegnającym się z życiem jak i zdrowym byłoby łatwiej żyć z taką bardziej obecną, 'wybrzmiałą’ perspektywą Śmierci jako w pewnym sensie naszego największego nauczyciela oddzielającego sprawy istotne w naszym życiu od błahych i niewartych uwagi, takich, na które po prostu szkoda czasu.
Nadal jestem głęboko poruszony historiami, które usłyszałem. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy chcieli i byli w stanie się nimi ze mną podzielić. Dzięki Wam miałem okazję dowiedzieć się w jaki sposób jeszcze lepiej pracować, jak być mądrze przydatnym dla klientów i w którym kierunku zmierzać, żeby ciągle stawać się jeszcze lepszym człowiekiem. Dziękuję pacjentom i wszystkim osobom, które spotkałem w tym czasie na swojej drodze. Okazuje się także, że nigdy nie jest za późno na pracę nad sobą i zmienianie swojego życia.
Autorem posta jest Maciej Gendek, psycholog i psychoterapeuta w centrum psychologiczno-coachingowym inspeerio.