Życie nie jest sprawą prywatną
Dan Millman „Siła spokoju. Droga miłującego pokój wojownika”

Ja to inny Ty
powitanie Majów

Każdy krok niesie pokój
Thich Nhat Hanh


Wznowioną przez wydawnictwo Zysk i S-ka książkę „Siła spokoju. Droga miłującego pokój wojownika” Dana Millmana przeczytałam w marcu, upłynęło więc trochę wody. To jest taka książka (powieść), którą można wziąć w podróż, jeśli chce się pozostać blisko świata, blisko życia. To książka-droga, opowieść, jak sądzę, o każdym z nas (bo przecież nie różnimy się od siebie w istocie). To też książka o medytacji, o szukaniu w niej ulgi, o szukaniu w niej rozwiązań/odpowiedzi, aż w końcu o uwalnianiu oczekiwań wobec niej, o zgodzie na bycie przez nią prowadzonym. O byciu drogą, o byciu medytacją. Ładnie napisana, piękna, trochę baśniowa narracja, dużo ruchu i ciała w tle (bohater jest gimnastykiem akrobatycznym), dużo mądrych przypowieści, doświadczeń, piękne metafory, trochę niesamowitości, które służą pełniejszemu rozumieniu. 

Ale-ale.
Znalazłam w tej książce zdanie o tym, że „Życie nie jest sprawą prywatną”. To było dla mnie zdanie-olśnienie. Ale też zdanie, na które zareagowałam gniewem i to ten gniew opóźniał napisanie recenzji tej książki (choć uczciwiej byłoby powiedzieć, że to moje przywiązanie do gniewu uczyniło to wszystko).

Wiem, że to jak żyję ma znaczenie dla świata, w którym żyję. Wiem, że to jak żyjesz Ty ma znaczenie dokładnie takie samo. Wiem również, że Ty i ja mamy ze sobie więcej wspólnego niż różnego (common humanity). Ale przez chwilę o tym zapomniałam, zapomniałam więc również o (niewybiórczym) współczuciu. Nosiłam więc w sobie opowieść o świecie, w którym żyjemy dla własnego tylko dobra, w którym jesteśmy (myślę tu o tych z nas, którzy zamieszkują kraje globalnej północy) nasyceni do granic wytrzymałości, nie znamy braku, jesteśmy przejedzeni, mamy za dużo ubrań (często utkanych na krzywdzie), za dużo butów, wyrzucamy jedzenie, nie szanujemy wody, nie szanujemy drzew, nie przejmujemy się nadużywaniem zwierząt i tym, że sposobem w jaki żyjemy zabieramy sobie tlen (i tak dalej, i bez końca, znacie to, prawda?). Trzymałam te myśli blisko, a gniew rósł. Potem przyszła i ta myśl, że dawno już nie byliśmy głodni. I pomyślałam sobie, że to jest tytuł dla tego, co chcę Wam tu, przy okazji tej książki, napisać.

Gniew minął (jak to ma w zwyczaju). I myślę, że to dobrze, że był ze mną długo. Raz jeszcze pokazał mi, że energia sprzeciwu nie służy działaniu, które jest o łączeniu, tylko działaniu, które jest o dzieleniu (lub blokuje służące dobremu działanie). Gniew przypomniał mi również, że jestem taka sama jak ci, na których się gniewam. A „oni” są tacy sami jak ja. Że kiedy kieruje mną złość, kiedy trzymam przy sobie oceny, wyroki, etykiety-klatki, to robię to, czego robić nie chcę: dzielę ludzi, dzielę nas na tych, którzy są okej i na tych, którzy nie są. A to przecież zupełnie nie tędy droga. To nie jest droga pokoju. Mój organizm, który kieruje się gniewem, tak naprawdę kieruje się strachem i potrzebą obrony (i uruchamia reakcję AUN fight-flight-freeze). A jak pięknie wyjaśnia Irene Lyon w swoim nagraniu „Are we the pollution or the sollution?” („Czy jesteśmy zagrożeniem, czy rozwiązaniem”) tylko wyregulowany organizm (rozluźniony, swobodnie oddychający, generujący empatię i zaangażowanie) może wprowadzać dobrą różnicę i przyczyniać się do łagodzenia bólu własnego, innych i świata. W podobny sposób wydaje się widzieć świat Brene Brown, której książkę „Z odwagą w nieznane” recenzowałam dla Was tutaj.    

A potem przypomniałam sobie wiersz Thich Nhat Hanha (który znajdziecie na końcu) i zrozumiałam, co ważnego mi umknęło. „Ja to inny Ty” – mawiają Majowie. Bez warunków. „Ty” może być człowiekiem czyniącym dobro, „Ty” może być człowiekiem czyniącym zło. Ja to inny Ty – niezależnie od tego kim jestem ja, kim jesteś ty. Jestem taka sama jak Ty, Ty jesteś taki sam jak ja. Jesteś równie ważna jak ja, ja jestem równie ważna jak Ty. Idąc dalej: na bardzo podstawowym i bardzo głębokim poziomie ja jestem Tobą, Ty jesteś mną. To więc, w jakiej jestem/jesteśmy relacji z życiem wpływa na wszystko inne, zawiera się we wszystkim innym. Nasze życie nie jest sprawą prywatną. Nigdy nie byliśmy tu sami dla siebie, nigdy nie byliśmy osobni od wszystkiego „innego”, co żyje tu z nami na ziemi. Nie o mnie (jednostkowo) więc chodzi, ani nie o ciebie. Nasze życia odbijają się w sobie jak odbija się świat w kroplach rosy ułożonych na pajęczynie. To jak żyjemy ma znaczenie. Każdy nasz krok pozostawia za sobą ślad, którym idziemy ponownie inni-my, którym idzie ziemia, którym idzie wszystko, co żyje. Nasze życie nigdy nie jest o osobności i nigdy nie jest o bez-znaczeniu. Jesteśmy i zawsze będziemy rodziną: ze wszystkim, co jest. To bardzo piękne. To bardzo trudne.

Proszę, wymień wszystkie moje prawdziwe imiona
abym mógł naraz usłyszeć cały mój płacz i śmiech,
zobaczyć, że mój smutek i radość są jednym.
(Thich Nhat Hanh)

Dawno już nie byliśmy głodni. Być może, gdybyśmy przypomnieli sobie jak to jest (na każdym poziomie) byłoby nam do siebie bliżej (a jak pisze Brene Brown „Z bliska trudno jest człowieka [zwierzęta, planetę, siebie – przyp. MS] nienawidzić”. Być może więc byłoby nam bliżej do wszystkich przejawów życia. I pewnie mniej bylibyśmy w tym świecie samotni. Rzadziej smutni. Żylibyśmy odważniej. Nie byłoby w nas tyle strachu, a ze strachu nie wyrządzalibyśmy tyle zła. Być może byłoby w nas więcej współczucia, mniej napięcia, więcej rozluźnienia, więcej miłości. Być może częściej bylibyśmy miłością (życiem, którym chcemy żyć, uosobionymi wartościami lub jakościami, którymi się kierujemy, być może częściej, jak pisał Christophe Andre „znikalibyśmy za sensem działań, które czynimy”).

Tam w górach, straciłem wszystkie swoje zasady, całą swoją moralność i cały swój lęk. Już nie miały na mnie wpływu. Jaka kara może mi grozić? Chociaż nie miałem żadnego kodeksu postępowania, to jednak czułem, co jest stosowne, co słuszne i czym jest miłość. Byłem zdolny do działania z miłością i do niczego więcej. Jak powiedział Sokrates – cóż może dać większą moc?
                Straciłem umysł i wpadłem we własne serce.

(fragment książki Siła spokoju. Droga miłującego pokój wojownika)    

***

Tę właśnie opowieść, choć ubraną w trochę inne słowa, znajdziecie w książce Dana Millmana. Opowieść o tym, jak mocujemy się z życiem, jak nosimy gniew, jak próbujemy życie przekonać, żeby działo się na naszych warunkach. Jak wydaje nam się, że gniewem i walką możemy przynieść sobie i światu pożytek. Aż w końcu poddajemy się, patrzymy życiu w twarz i dajemy mu zgodę. Opuszczamy gardę, oddychamy swobodnie. Uspokajamy się, angażujemy się w życie, kierując się częściej energią miłości i współczucia, niż energią sprzeciwu. Znajdziecie więc tu również opowieść o (s)pokoju, któremu potrafimy nie przeszkadzać, o sercu, które jest naszym największym nauczycielem i o nauczycielach w ogóle. Znajdziecie tam opowieść o pokorze i o sile, która płynie z łagodności i pokoju. I o tym, jak z wojującego wojownika stajemy się wojownikiem miłującym pokój.

Dan Millman to ja. Dan Millman to Ty.

– Co jeszcze pozostało do zrobienia? – zapytałem z uśmiechem.
–  Będziesz pisał i będziesz uczył. Będziesz żył zwyczajnym życiem, ucząc się, jak pozostać zwyczajnym w niespokojnym świecie, do którego w pewnym sensie już nie należysz. Pozostań zwyczajny, a może przydasz się innym.
     

(fragment książki Siła spokoju. Droga miłującego pokój wojownika)     

***

I jeszcze wiersz Thaya:

Nie mów, że cię opuszczam,
ja przecież nadal przybywam.

Spójrz uważnie: przybywam w każdej sekundzie,
żeby zostać wiosennym pączkiem na drzewie,
maleńkim ptaszkiem o słabych skrzydełkach,
który w gnieździe uczy się śpiewać,
gąsienicą ukrytą w kwiecie,
klejnotem ukrytym w kamieniu.

Wciąż przybywam by śmiać się i płakać,
żywić nadzieję i lęk.
Rytm mojego serca odmierza narodziny i śmierć
wszelkiego istnienia.

Jestem ważką, która wylęga się z poczwarki,
i ptakiem, który przelatuje nad rzekę,
w samą porę, by zjeść ważkę.

Jestem żabką radośnie pływającą w stawie
i zaskrońcem, który cicho pełznie w trawie,
żeby pożywić się żabką.

Jestem dzieckiem z Ugandy wychudzonym do kości.
Moje nóżki są cienkie, jak pręty bambusa.
Jestem handlarzem bronią.
Sprzedaję Ugandzie śmiercionośny oręż.

Jestem dwunastoletnią dziewczyną uciekającą na łodzi
zgwałconą przez pirata.
Rzucam się w fale oceanu.
I jestem piratem, a moje serce niezdolne jest kochać,
ani rozumieć.

Jestem członkiem politbiura,
w moich dłoniach spoczywa władza
i jestem człowiekiem,
który spłaca ludowi dług krwi
umierając powoli w obozie przymusowej pracy.

Moja radość jest jak wiosna,
pod jej tchnieniem kwitną kwiaty
Mój smutek jest jak rzeka łez,
zdolna wypełnić sobą cztery oceany.

Proszę, wymień wszystkie moje prawdziwe imiona
abym mógł naraz usłyszeć cały mój płacz i śmiech,
zobaczyć, że mój smutek i radość są jednym.

Proszę, wymień każde z moich imion
bym się przebudził,
i by otwarły się wrota mojego serca –
bramy współczucia.  

Żyjmy więc nasze zwyczajne życia. Kto wie, może się komuś przydamy?

Maria Sitarska

Dan Millman, Siła spokoju. Droga miłującego pokój wojownika, Zysk i S-ka