Klimat się ociepla, główną tego przyczyną są emitowane przez ludzką działalność gazy cieplarniane i będą z tego powodu poważne konsekwencje – te trzy stwierdzenia to już naukowe fakty, a nie spekulacje na podstawie obserwowania kolejnej bezśnieżnej zimy za oknem.

Jak sobie z tym radzić? Depresja klimatyczna to choroba, czy naturalny stan żałoby i niezgody na umierający na naszych oczach świat? Co w takim razie świadczy o zdrowiu psychicznym, kiedy odchodzi ktoś bliski? Smutek i pustka, czy kontynuowanie życia następnego dnia w równowadze, jakby nigdy nic się nie stało? Więcej pytań niż odpowiedzi.

Czy chodzi o to, że jeśli nie czujemy żadnych z tych uczuć to oznacza, że ten świat nie jest nam już bliski? Można by wtedy pomyśleć, że my sami oddaliliśmy się bardzo od siebie, bo możemy prawdziwie kochać innych tylko w takim stopniu w jakim potrafimy ukochać siebie – i nie chodzi tutaj o powierzchowny egoizm i spełnianie swoich zachcianek, a raczej głębszy kontakt ze swoimi autentycznymi uczuciami i potrzebami.

W pewnym stopniu to prawda. Pamiętajmy jednak, że kochanie samego siebie to przywilej, który nie każdy i nie każda z nas dostała od losu. Jestem uprzywilejowany, bo czasami mama mnie przytuliła i zainteresowała się tym, co czuję – pamiętam szybkie pocałunki w porannej pościeli; bo tata najczęściej mówił do mnie spokojnym głosem. Jestem uprzywilejowany, bo pozwalano być mi dzieckiem i czasami ubrudzić się i zrobić bałagan. Jestem uprzywilejowany, bo kiedy byłem smutny, to często było to zauważane. Jestem uprzywilejowany, bo kogoś obchodziły moje marzenia i ambicje, i nie narzucał mi swoich. Jestem uprzywilejowany, bo czasami chodziliśmy razem do lasu na grzyby.

Wielu z nas dorastało w warunkach, w których musieli się zamrozić, żeby przetrwać, bo mało kto o nas dbał – nikt nie widział naszego cierpienia i samotności, kiedy rodzice się kłócili, nikogo nie interesowało, jak się czujemy jak na nas krzyczano, krytykowano, poniżano i bito, i to ci najbliżsi, ci co powinni tulić do ciepłego serca, a które sami też mieli zamrożone, bo ich z kolei rodzice zamrozili się, bo nie da się inaczej przeżyć okrucieństw wojny, prześladowań i przymusowych przesiedleń. Nikt nie obejmował ich ramieniem i nie pochylał głowy, żeby wyraźniej usłyszeć ich głos.

Ale są jeszcze co najmniej dwa powody związane z tym, dlaczego te uczucia trudniej do siebie dopuścić niż w przypadku żałoby. Po pierwsze, jeśli nie edukujemy się, nie czytamy, to wydaje się, że wszystko jest w porządku – ptaki latają, las nadal pachnie lepiej niż miejska dżungla, ryby pływają, nic takiego się nie dzieje. Po drugie, kiedy umiera ktoś bliski większość osób w naszym życiu wie o tym, rozumie przez co możemy przechodzić, a w związku z tym akceptuje nasz stan i uczucia z nim związane. Podczas gdy cierpienie z tego powodu, co dzieje się z naszą planetą nadal zdecydowanej większości społeczeństwa (a bardzo często też naszym najbliższym) wciąż wydaje się czymś dziwnym, abstrakcyjnym, w związku z tym nie robi się na nie miejsca. Do tego wpływa to na nas w ten sposób taki, że w końcu i my sami „przesiąkamy” taką postawą, uwewnętrzniamy ją, a następnie często krytykujemy samych siebie za pewne myśli, deprecjonujemy nasza własne uczucia, nie dopuszczamy ich do naszej świadomości, co oczywiście uniemożliwia ich naturalne przeżywanie. Zablokowani, bez płaczu, który może uwolnić smutek, bez krzyku, którym może wypłynąć z nas złość i niezgoda, jesteśmy albo jak kocioł parowy, w którym narasta ciśnienie albo jak ogłupiałe zombie z pustką w oczach. W takiej sytuacji rzeczywiście możemy doprowadzić siebie do depresji – zwariować, zablokować się na siebie i na świat wokół nas.

Dlaczego tak trudno otworzyć się na informacje o katastrofie klimatycznej, której jesteśmy świadkami? Wydaje mi się, że nikt nie lubi czuć się źle, nieprzyjemnie, przerywać stanu zadowolenia, zmieniać radykalnie swojego życia. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji nie lubi się także i odrzuca ludzi, którzy są „posłańcami złej wiadomości”. To dlatego na różne sposoby blokuje się i ich, i uczucia, które w sobie mają. Bo wiele rzeczy musi się zdarzyć, żeby spróbować zawrócić znad przepaści. Rozhulaną konsumpcję musi zastąpić ekonomia współdzielenia. Musielibyśmy kupować lokalne produkty i naprawiać co się da, dając pracę ludziom w naszej okolicy. Musielibyśmy stopniowo zastępować produkty mięsne i mleczne w naszej diecie roślinnymi. Jak najmniej latać samolotami – te wszystkie zmiany stylu życia wymagają wysiłku i oznaczają świadome rezygnowanie z wielu przyjemności, przynajmniej do czasu kiedy ugruntują się w nas nowe nawyki.

Do tego pozostaje jeszcze największa trudność – jak wspólnie dogadamy się na całej planecie? To wyzwanie absolutnie bez precedensu w całej historii ludzkości, nie mamy w tym zakresie żadnych doświadczeń – poczucie lęku i beznadziei jest tu zatem w pewnym sensie jak najbardziej uzasadnione. Moim zdaniem potrzebne są działania na wielu płaszczyznach. Nie da się tego zrobić bez działań politycznych na poziomie międzynarodowym i krajowym. Ale przede wszystkim my wszyscy musimy sami otworzyć się na siebie i na drugiego człowieka – tym bardziej na tego, który w swojej niefrasobliwości lub podążając za swoimi zachciankami na każdy posiłek je kotleta z wołowiny, jeździ po mieście autem, które pali 20l/100km i nie segreguje śmieci. Bo jakkolwiek by to nie zabrzmiało – ma do tego prawo. Pozwalać sobie na chwile luzu jest tak samo ważne jak dyscyplina w życiu. Pozostawanie w strefie komfortu tak samo istotne jak wykraczanie z niej. Zapominają o tym często aktywiści społeczni kierując się wzniosłymi i jakże potrzebnymi ideałami. Ale pamiętajcie: nie jesteście terminatorami, choć oczywiście czasami łatwiej jest nakręcać poczucie mocy i wpływu na otaczającą rzeczywistość, zamiast głębiej wsłuchiwać się w potrzeby swojego organizmu. Ćpanie aktywizmu jak narkotyków po to, żeby choć na chwilę odciąć się od pełni swoich uczuć nigdy, koniec końców, nie wychodzi nikomu na dobre, chociaż przyznaję, że jest to nęcąca ułuda.

Każdy i każda z nas ma tutaj coś do zrobienia. To trudne, ale możliwe. Tylko przez prawdziwy, ludzki kontakt możemy sprawić, że być może powstanie w drugim człowieku odrobina refleksji nad tym co dzieje się z nami i dlaczego przeżywamy tak bardzo ocieplanie się klimatu. I będziemy mieli szanse zbudować społeczności oparte na prawdziwym poszanowaniu siebie i natury, o których tak wielu z nas marzy, zakładając i współtworząc różne eko-wioski, squaty i wiele innych nieformalnych grup. Inaczej nasze działania bardziej przypominać będą nawracanie mieczem na „naszą wiarę” – przyznajmy, że nikt tego nie lubi.

Co to otwarcie na drugiego człowieka oznacza? Chęć rzeczywistego, cierpliwego zrozumienia i empatycznego kontaktu kiedy tylko możemy sobie na to pozwolić, bo o siebie samych też musimy dbać. A empatia absolutnie nie równa się pobłażliwości, ani też traktowania innych z choćby cieniem poczucia wyższości: i to zdaje się jest to główne wyzwanie dla tych z nas, którzy chcieliby wnosić do społeczeństwa świadomość w tym zakresie – konieczność pracy nad sobą: jak połączyć siłę i chęć oddziaływania na innych z wrażliwością oraz uważnością na ich stan? Jak wyrażać swoje uczucia nie tracąc kontaktu z tym, co dzieje się z drugim człowiekiem? To już rzeczywiście czasami lepiej nie otwierać ust i osuwać się powoli w otchłań depresji. Ale wtedy, czy jest to świadomy wybór, którego dokonujesz? Czy wolisz odczuwać ból ugrzęźnięcia czy naturalną obawę krocząc jednak chwiejnie naprzód? Bo tylko ty sam, ty sama, jesteś odpowiedzialny i odpowiedzialna za stan, w którym się znajdujesz. Osobiście, kiedy tylko mogę i życie mnie do tego nie zmusza, nie pracuję nad sobą, unikam tego niezawodnego sposobu, żeby poczuć się lepiej, bo muszę odpuścić kontrolę i na początku się trochę wysilić.

Więc jeśli potrzebujesz nieco się wypłakać i powyć ze złości – zrób to, najlepiej w grupie ludzi, którzy rozumieją ciebie i czują podobnie. A potem, jak poczujesz się lepiej, to zobacz, bo może wystarczy już narzekania na niesprawiedliwy, omamiony konsumpcją, egoistyczny świat wokół nas. Życie jest jakie jest, ale jedno jest pewne – jedyną rzeczą, której nie możemy w nim uniknąć jest nasza osobista moc. Albo ją weźmiemy, albo ona weźmie nas. Sednem depresji jest zablokowanie energii i obrócenie jej przeciwko nam samym.

To nie ty podejmujesz decyzję czy masz być wojowniczką i wojownikiem, i nie ty ustalasz reguły gry. Ta decyzja już zapadła. Wcześniej, gdzie indziej, poza tobą. A więc…

Wchodzisz w to?

Maciej Gendek