Najważniejsze zdania w terapii traumy to: „Zauważ to” i „Co się stanie potem?”

Repetycja traumy niczemu nie służy.
Bessel van der Kolk, “Strach ucieleśniony”

Zbyt długie zatrzymywanie się na negatywnym doświadczeniu przypomina bieganie po piekle – z każdym okrążeniem wydeptuje coraz głębsze ślady.
Rick Hanson, „Szczęśliwy mózg”

Mów całą prawdę – lecz stopniowo –
Ostrożnie i okrężnie – 
Nie zniesie błysku nagłej Prawdy
Nasz Zachwyt niedołężny –
Jak Błyskawica – gdy się Dziecku
Naturę jej naświetli –
Tak prawda niech olśniewa z wolna,
Abyśmy nie oślepli.
Emily Dickinson

Gdy myślę o najpopularniejszym (w pop-kulturze) obrazku z terapii to widzę człowieka zalewającego się łzami po wyartykułowaniu trudnej dla niego prawdy i siedzącego obok współczującego terapeutę, który teraz już oto “wszystko wie” i dzięki temu może skutecznie pomóc swojemu klientowi. Konsekwencją tego wielokrotnie (nie tylko w filmach) replikowanego obrazu jest powszechnie pokutujące przeświadczenie, że w terapii (i w ogóle we wprowadzaniu zmian) najistotniejsze jest mówienie, nazywanie, postanawianie, czyli dzielenie się słowami (z innymi lub sobą samym). 

Słowa – produkt naszej kory mózgu i tzw. racjonalnego mózgu – to jednak tylko część układanki prowadzącej nas w stronę dobrych zmian. W moim tekście o felt sense pisałam o tym między innymi tak:

Mózg racjonalny (czyli ten produkujący myśli i oceny tego, co się z nami dzieje) jest najbardziej zainteresowany naszą zmianą i to jego często uważa się za agenta zmian. Komu z nas nie zdarzyło się pomyśleć: “Od jutra będę jeść zdrowiej” i wierzyć, że ta deklaracja wystarczy :). Jednak zmiany proponowane tylko z poziomu mózgu racjonalnego są bardzo krótkotrwałe (lub bardzo kosztowne). (…) Im więcej pięterek mózgu zaangażowanych w zmianę, tym dla nas lepiej. Doświadczenia uruchamiające trwałe i głębokie zmiany to te, które uaktywniają cały mózg (piętro gadzie, emocjonalne i racjonalne). Wg Daniela Siegla, autora książki “Psychowzroczność” refleksja, która gwarantuje nam trwałą zmianę musi poruszyć równocześnie korę przedczołową (hamującą m.in. intensywne stany emocjonalne), przedni zakręt kory obręczy (przetwarza informacje m.in. w przypadku sytuacji konfliktowych lub zupełnie dla nas nowych), ciało migdałowate (nasz wewnętrzny radar sytuacji niebezpiecznych, odpowiada też za przetwarzanie informacji w sferze kontaktów międzyludzkich) oraz obszary podkorowe (nieuświadomione, zautomatyzowane, odpowiadające m.in. za nasze reakcje emocjonalne) (za: Efrat Ginot, „The Neuropsychology of the Unconscious”) .

I jeszcze:

Jądrem procesu rozwoju rzadko bywa samo poznanie, jest nim refleksyjne doświadczanie emocji zakotwiczonych w naszym ciele. Im więcej w naszym życiu sztywności, dezintegracji mózgu i ruminacji, tym bardziej stoimy w miejscu. Im więcej zapraszamy do niego eksperymentów – myślowych, emocjonalnych i tych z poziomu ciała, tym odważniejsza, ale i pełniejsza staje się nasza podróż…

Tymczasem nadal podczas przyjacielskich/fachowych/gabinetowych rozmów o terapii, terapeutach, psychiatrach (i nie tylko) spływają do mnie opowieści o zmuszaniu klientów psychoterapii do mówienia o rzeczach, o których mówić nie są w stanie. I o terapiach, które nie wychodzą poza mówienie. I podczas gdy sytuacji drugiej znajduję jakieś uzasadnienie (między innymi pewnie brak kompetencji lub odwagi terapeuty do włączania ciała w terapię), sytuacja nr 1 najeża mnie i ładuje motywacją do napisania dla Was (i dla terapeutów) tego tekstu.

Mówienie w terapii oczywiście niczemu nie przeszkadza (i tak, wiem, to dość zaczepne zdanie). O ile nie jest jednak uciekaniem od emocji, trudnych odczuć z ciała lub od innych opowieści, które skrywamy za zasłoną słów (o emocjonalnym uciekaniu z terapii pisałam tutaj. Znam wiele osób, którym nazwanie czegoś (zintegrowane z tym, co im na ten temat komunikowało ciało) zmieniło życie na dużo lepsze. Znam jednak o wiele więcej przypadków (włączając w to moje własne życie i moje własne terapeutyczne rozmowy), w których słowa zasłaniały możliwość rozwoju („w tej rodzinie kobiety zawsze cierpiały, cierpią i będą cierpieć”, „będę szczęśliwy tylko wtedy, gdy zostanę ojcem”, „nie widzę wyjścia z mojej sytuacji”, „mam dwubiegunówkę, a z tego się nie wychodzi” itp. itd.). I jeszcze inne przykłady destrukcyjnej roli słów: „chyba mi się w… poprzewracało z tymi tygodniowymi wakacjami” (mówi ktoś pracujący od wielu lat bez chwili urlopu), „lubię tę moją pracę jednak” (pada na sesji terapii, wieczorem jednak ta sama osoba sięga po coraz większe ilości alkoholu, by poradzić sobie z obciążeniami/frustracjami/gniewem, jakiego doświadcza w tej pracy). W terapii akceptacji i zaangażowania (którą praktykuję) mówi się nawet, że użycie słów znieczula nas skutecznie na dostrzeganie świata i naszych przeżyć takimi, jakimi one są („uniewrażliwia na kontekst”). 

Wszystko powyżej opisane ma jeszcze większe znaczenie, gdy mówimy o terapii traumy. Bo na przeszkodzie opowiedzenia o traumie przez klienta stoi często… sama trauma i to, jakie zmiany prowokuje ona w naszych mózgach. Trauma czyli to, czego doświadczamy, gdy napotykamy na swojej drodze coś, co przerasta możliwości zrozumienia i zintegrowania tego przez nasz układ nerwowy (traumatyczne może być dla nas zarówno pobicie przez obcą osobę, jak i bycie latami zaniedbywanymi przez opiekunów). Dodam też, że zdarzenie samo w sobie nie ma mocy straumatyzowania nas, wiele zależy od kontekstu, w którym zdarzenie się pojawia, w tym m.in. poziomu naszej rezyliencji i dostępnego społecznego wsparcia.

W XXI wieku mamy na szczęście dostęp do wielu badań, w których zgromadzono dane o tym, jak zmienia się funkcjonowanie osób, które doświadczyły traumy (pokaźną bibliografię książek omawiających to zagadnienie znajdziecie tym tekstem). Poniżej zawarłam tylko wycinek tych badań, skupionych głównie wokół tego, co mogłoby stać na przeszkodzie opowiedzeniu o traumie podczas terapii (lub przesłuchaniu w procedurze nadawania statusu uchodźcy, podczas zeznawania w sądzie etc.). Zawarłam poniżej też inne refleksje i obserwacje dlaczego zmuszanie kogokolwiek do mówienia o traumie nie ma sensu/ jest szkodliwe.

  • Gdy osoba, która doświadczyła traumy wspomina to zdarzenie (lub prowokuje to w niej jakiś niekontrolowany przez nią bodziec zewnętrzny, np. huk fajerwerków) uaktywnia to jej prawą półkulę (lub jak to częściej teraz nazywamy: „prawy mózg”) przy równoczesnym obniżeniu aktywności lewej półkuli. Jeśli zaś doszczegółowimy, że to właśnie nasz lewy mózg odpowiada za tworzenie spójnych, uporządkowanych w czasie opowieści, to okazuje się, że samo wspomnienie traumy może nam blokować możliwość odpowiedzenia na pytanie: “co się pani/panu przydarzyło?”. Potwierdzają to też badania neuropsychoanalityka Allana Schore’a, który zaobserwował w badaniach przy użyciu fMRI (= badanie czynnościowe mózgu), że “trauma z dzieciństwa mieści się zazwyczaj w prawej półkuli mózgu, a zasadniczym językiem prawej półkuli nie jest język słów, lecz język metafor, obrazów, emocji i odczuć cielesnych. By dotrzeć do tego, co znajduje się w prawej półkuli, i ponownie odkryć uśpione, zranione lub stłumione aspekty nas samych, musimy pracować w jej niewerbalnym języku” (Sieff, 2016). Również Bessel van der Kolk w swojej wspaniałej książce “Strach ucieleśniony” podaje wiele dowodów na to, że trauma przechowywana jest nie w opowieściach, ale w odczuciach. A docieranie do niej za pomocą słów (lub tylko ich) mija się z celem lub może mieć bardzo mozolny przebieg. 
  • W badaniach nad mózgiem osób po traumie wspomniany Bessel van der Kolk odnotowuje, że ośrodek Broki (obszar mózgu odpowiedzialny za artykułowanie mowy, znajdujący się oczywiście w lewej półkuli) wyłącza się przy traumatycznych flashbackach (czyli wtedy gdy zupełnie nieproszone pojawiają nam się w głowie poszatkowane wspomnienia zdarzenia traumatycznego, obrazy, zapachy, odgłosy). Trauma sprawia zatem, że tracimy zdolność do uspokajania się słowami (właśnie wtedy, gdy tego najbardziej potrzebujemy), a jej wspomnienie może dosłownie sprawić, że oniemiejemy.
  • Wyższe obszary mózgu (te odpowiadające za samoświadomość, samokontrolę, moralność etc.) również nie są dopuszczane do przetwarzania traumy.  Bessel ujmuje to wymownym: “Po traumie doświadczamy świata innym systemem nerwowym”. Mniej ludzkim, a bardziej zwierzęcym (podkorowe obszary mózgu to te, które mamy wspólne ze zwierzętami) (to również cytat z mojego tekstu o traumie). Podczas przetwarzania wspomnienia traumatycznego dezaktywuje m.in. część mózgu nazwana przez Bessela „irokezem samoświadomości” (znajduje się dokładnie tam, gdzie irokez na głowie punka, wzdłuż czaszki, dzieląc ją na pół :)), odpowiadająca za nasze poczucie tożsamości, czyli bycia tym kim jesteśmy pomimo zmienności losów, opinii, kondycji naszego ciała. Dlatego często czujemy, że ta osoba, która doświadczyła traumy to nie ta sama osoba sprzed traumy. Nasze poczucie bycia sobą (w tym i opowiadania o sobie) zostaje – w wyniku traumy – mocno nadszarpnięte.
  • Trauma destabilizuje cały nasz układ nerwowy, energia, której potrzebujemy do skutecznego funkcjonowania bywa bowiem wykorzystywana do odcinanania się od traumatycznego wspomnienia (dzieje się to najczęściej na poziomie, do którego nie mamy świadomego dostępu). Przeciążonemu, rozregulowanemu układowi nerwowemu nagminnie zdarza się zatem wypadać poza stan nazywany w psychologii optymalnym poziomem pobudzenia (lub „oknem tolerancji na stres”).
Grafika pochodzi z recenzowanej przeze mnie książki: „Siła rezyliencji”
  • Nasz układ nerwowy przy najmniejszym pobudzeniu staje się nadaktywny (jesteśmy „nakręceni”, agresywni, rozkojarzeni, włącza nam się „małpi umysł”) lub zamyka się (stajemy się wiecznie zmęczeni, ospali, brakuje nam decyzyjności). Oba te stany są zresztą ze sobą ściśle powiązane i wycieńczenie układu nerwowego następuje po długotrwałym nadmiernym jego pobudzeniu (tak zresztą neurobiolodzy interpersonalni opisują m.in. mechanizm powstawania depresji). To, co charakteryzuje często terapię osób po doświadczeniu traumy, to wyjątkowo częste „wyskakiwanie” ze stanu optymalnego pobudzenia. Gdy zaś hormony stresu zalewają ciało migdałowate, żadna część mózgu nie funkcjonuje optymalnie. A tylko w oknie tolerancji na stres możliwe jest spokojne, zdystansowane, niezalewające nas emocjami opowiadanie o doświadczonej przez nas traumie (w terapii i poza nią).
  • Wgląd (czyli zrozumienie tego, jak nasze funkcjonowanie przeszłe lub obecne wpływa na to, co się z nami dzieje dziś) nie wystarczy do przezwyciężenia traumy. Gdy ciało migdałowate (nasz wewnętrzny radar niebezpieczeństwa) jest rozregulowane i w alarmie, kora nie da rady tego wyciszyć i podjąć optymalnej dla nas decyzji. Rick Hanson nazywa taką sytuację „naburmuszonym ciałem migdałowatym” :). Przydatna do zrozumienia tego jest metafora jeźdźca i konia (zaczerpnięta z niezwykłej książki „Self-Reg”. Dopóki koń (ciało migdałowate) jest spokojny, jeździec (kora nowa) może nim ze spokojem kierować. Gdy jednak koń się poważnie wystraszy, żadna siła jeźdźca nie zatrzyma końskiej ucieczki.
  • Między terapeutą a klientem stoi też emocja, która potrafi zablokować niemal każdą opowieść na temat traumy. Jest nią wstyd. Osoby dotknięte molestowaniem wstydzą się, że na nie nie reagowały (choć reakcja była w tamtym momencie niemożliwa) lub że molestowanie przynosiło im fizyczną przyjemność. Osoby, które przetrwały Holocaust/zamachy terrorystyczne/tortury wstydzą się tego, co robiły, by przetrwać i wstydzą się tego, że nie były w stanie uratować innych (jakkolwiek nieracjonalne byłyby te emocje, są one w życiu straumatyzowanych osób zupełnie realne). Osoby, które przetrwały katastrofy naturalne wstydzą się swoich łez, krzyku, reakcji zamrożenia… (przykłady mogłabym mnożyć bez końca). I o ile epizodyczny wstyd pozwala nam się zsocjalizować, dostosować do społecznych norm, tak chroniczny wstyd (a z takim mamy do czynienia w traumie) nie pełni już swojej roli społecznej, odłącza nas za to od innych ludzi. Typową reakcją na chroniczny wstyd jest bowiem zamrożenie (wskakujemy w obszar funkcjonowania poniżej optymalnego poziomu pobudzenia, gdzie nie jest możliwa refleksja czy werbalizacja). Więcej o post-traumatycznym wstydzie przeczytacie w recenzowanej przeze mnie niedawno książce „Jak uporać się z naszą traumą”. Oczywiście musimy w terapii stworzyć kontekst, w którym wstyd nie będzie miał mocy sprawczej, ale to proces, który zajmuje tygodnie/miesiące, czasem lata.
  • Terapia traumy jest m.in. o odzyskiwaniu sprawczości (w zdarzeniu traumatycznym została nam ona zabrana). Zmuszanie osoby po traumie do robienia czegokolwiek, w tym do mówienia o traumie jest odbieraniem jej sprawczości i retraumatyzowaniem jej. Czyli czymś odwrotnym do zamierzonego w terapii traumy.
  • Jest jeszcze coś, co stoi na przeszkodzie swobodnego opowiadania o przeżytej traumie: nasza własna pamięć. Andreas Kruger w swojej książce „Pierwsza pomoc dla pokrzywdzonych dzieci” (świetna książka, poszukajcie w bibliotekach, jej nakład został wyczerpany) opisuje proces obumierania struktur nerwowych zarówno w korze mózgu, jak i w obszarze hipokampa w efekcie przedłużającej się traumy (m.in. w wyniku toksycznego stężenia kortyzolu w organizmie). I choć ten proces jest odwracalny, może jednak poważnie nadszarpnąć nasz dostęp do zawartości naszej pamięci. I rzeczywiście, w mojej pracy gabinetowej z traumą temat zapominania (również tego, o czym rozmawialiśmy chwilę wcześniej lub sesję temu) jest żywo obecny. Pamiętajmy, że zapominanie mogło kiedyś (w obliczu traumy) sprawić, że przetrwaliśmy to, co złe, nasz układ nerwowy będzie zatem chronił się niepamięcią zawsze wtedy, gdy zrobi się „gorąco”. Istnieją też oczywiście traumy, o których na lata (czasami dziesiątki lat) zapomnieliśmy. Te traumy też potrzebują terapii, jednak niemożliwe jest mówić o czymś, co nie jest dostępne pamięci. 
  • Nasze pytanie o traumę może zostać bez odpowiedzi również z innych powodów. Może przytrafić się i tak, że w obliczu triggera (bodźca wyzwalającego wspomnienie traumatyczne, ważnym TEDem o triggerach jest na pewno ten) nie będziesz  NAWET SŁYSZAŁ TEGO, CO TERAPEUTA DO CIEBIE MÓWI. Badania pokazują, że w obliczu ogromnego stresu (a z takim konfrontrują nas właśnie triggery) kurczą się nasze mięśnie w uchu środkowym, co skutecznie wycisza częstotliwości charakterystyczne dla głosu człowieka (Shanker, 2016). To kolejna przeszkoda stojąca na drodze płynności opowiadania na pytania o traumę zadane przez terapeutę.
  • Bywa też oczywiście i sytuacja odwrotna: ktoś bez oporów opowiada nam o swojej traumie. Ma za sobą już jakąś pracę związaną z tym obszarem i potrafi – w kontakcie ze swoimi emocjami, wspomnieniami, ewentualnymi krytycznymi myślami – opowiedzieć nam, co kiedyś mu się przytrafi(a)ło. Są jednak osoby, których kora nowa opowiada nam wyuczoną (latami powtarzaną) regułkę o zdarzeniu traumatycznym, reszta nich samych (emocje, reakcje z ciała, obrazy) są od tej opowieści odcięte. Rozpoznaję to czasami po uczuciu nieracjonalnej nudy (nielicującej ze słowami słuchanej opowieści), niedowierzania lub buzujących we mnie, moich własnych emocjach, których odnaleźć nie mogę w osobie naprzeciwko. Bessel van der Kolk opisuje taki sposób reagowania jako „dealing without feeling” (radzenie sobie bez dopuszczania do tego uczuć). I choć ten rozdział słów i emocji mógł być na jakimś etapie życia tej osoby pomocny, teraz to odrętwienie emocjonalne może bardziej szkodzić, choćby w adekwatnym reagowaniu i podejmowaniu dobrych dla nas decyzji (w myśl systemowej myśli, że radzenie sobie z problemem bywa często największym problemem). Dlatego bądźmy czujni na słowotok nt. przeżytej traumy, powtarzalne formułki o niej, sklejone z osobą etykiety („ofiara”, „DDA”, „zawsze wykorzystywany przez innych”) i wszędzie tam, gdzie słowa są ekranem zasłaniającym to, co się dzieje z ciałem (to piękne sformułowanie jest autorstwa Antonio Damasio). Uważajmy też (tu zwracam się do terapeutów), bo słuchanie o czyjejś traumie, bez jakiejkolwiek mentalnej ochrony, może nas również traumatyzować.

I co w związku z tym? 🙂

Nie unikamy konfrontacji ze szczegółami, uczymy jednak naszych pacjentów, jak bezpiecznie zamoczyć w wodzie jeden palec i wyjąć go, czyli jak dochodzić do prawdy stopniowo.

Pacjenci mogą skorzystać na ponownym przeżywaniu traumy tylko wtedy, gdy ich to nie przytłacza.
Bessel van der Kolk

Konflikt pomiędzy chęcią zapomnienia o straszliwych wydarzeniach i chęcią wypowiadania ich na głos jest centralną dialektyką psychologicznej traumy.
Judith Herman

Leczenie traumy jest przede wszystkim sukcesem wyobraźni oraz nowych, pozytywnych doświadczeń związanych z rzeczywistością.
Andreas Kruger, Pierwsza pomoc dla pokrzywdzonych dzieci

Zdrowienie po bolesnym doświadczeniu następuje, gdy lewa półkula wspólnie z prawą snuje historię naszego życia.
Daniel Siegel i Tina Payne Bryson, „Zintegrowany mózg…”

Często w ogóle nie chodzi o słowa. Zamiast tego wystarczy otoczyć dziecko ramionami, delikatnie dotknąć albo pomasować plecy. Po prostu utulić dziecko. To jest właśnie sedno empatii – czysta komunikacja prawopółkulowa, w której damy dziecku odczuć, że nie opuszczamy go w  potrzebie.
Stuart Shanker, „Self-Reg”

Wszystko powyższe nie oznacza oczywiście, że o traumie mamy w terapii zakaz mówienia absolutny. Moim celem było raczej zwrócenie Waszej uwagi na to, że nasza psychika musi być na to po prostu gotowa. I że w gruncie rzeczy w terapii traumy nie chodzi wcale o skonfrontowanie traumy, ale o sprawienie, by osoba po traumie żyła lepiej, pełniej, zgodnie ze swoimi wartościami. I jeszcze na to, że słowa nie są w terapii traumy najważniejsze, trauma jest bowiem – według Petera Levine’a (i nie tylko) – reakcją na poziomie głównie fizycznym/cielesnym, a to co dzieje się w naszych myślach i emocjach jest tylko tego konsekwencją. Lub – jak pisał Andreas Kruger – „trauma to problem bio-psycho-społeczny”. Historia opowiadana przez ciało musi po prostu w terapii traumy zostać usłyszana.

Kontekstem, w którym wydarza się nasze zdrowienie po traumie jest wspomniany wyżej obszar optymalnego pobudzenia (nazywany też gdzieniegdzie „healing bubble”). W terapii musimy nauczyć klienta/kę, jak pozostawać w stanie optymalnego pobudzenia, choć nie w jego najmniej wymagających rejestrach (w  terapii powinien on/ona czuć się bezpiecznie, ale nie ZA BEZPIECZNIE).

Sporo już pisałam Wam na tym portalu o terapii traumy jako takiej, szczególnie ważny – jeśli dopiero zaczynacie przygodę z tą tematyką – jest ten tekst wyróżniający jej 3 bardzo ważne etapy (stabilizacja, konfrontacja i integracja). Każdą z tych trzech faz można z klientem przejść nawet nie wiedząc, jaka trauma mu się przydarzyła. I zdarzyło mi się prowadzić właśnie takie procesy: trauma nigdy do końca nie została w nich nazwana, była jednak ważnym gościem terapii, uszanowanym, obejrzanym i wzbogaconym o nowe znaczenia i konteksty.

Do pracy terapeutycznej z traumą – poza słowami – zapraszam kartkę papieru i kredki (klienci rysują to, czym chcieliby się zająć, największą inspiracją w tym temacie na zawsze pozostanie dla mnie film „Nise”, kamienie, które symbolizują noszony przez daną osobę ciężar, karty Dixit (na których klient/ka szuka obrazu, który najlepiej oddawałby to, co się wydarzyło), figurki (z których ustawiamy to, co wydarzyło się trudnego) i nietypowe, twórcze pytania („jaki przedmiot w tym pokoju mógłby najlepiej opowiedzieć o tym, czego doświadczyłaś)? Pracuję z ciałem, ono jest papierkiem lakmusowym ważnych tematów w terapii i arsenałem reakcji na wszelkie triggery. Nazywam historie przekazywane przez powtarzające się gesty i postawę ciała. Słucham tembru głosu i melodii opowieści. Uszanowuję ciszę i wszystkie „nie wiem” (za każdym „nie wiem” czai się milion sensów). Nie popycham. Niektóre tematy zamykam w sejfie (zostaje nim najczęściej kartonowe pudełko po chusteczkach higienicznych) i zaglądam tam, gdy i jeśli klient/ka jest na to gotowy. Ale przede wszystkim widzę w tej osobie więcej niż te zamknięte w sejfie okoliczności, więcej niż jej trudne wydarzenia, więcej niż etykiety, którymi latami obrosła. Podziwiam przede wszystkim – na każdej sesji uparcie i konsekwentnie –  wszystkie zasoby, jakie rozświetlają duszę tego, kto przede mną siedzi.

Towarzyszę w podróży powrotnej z traumy do pełnego, dobrego życia zawsze z podziwem, zdumieniem, troską, lękiem i wiarą w to, że ta droga powrotna należy się każdemu, niezależnie jak bardzo się pogubił i jak daleko się od najlepszej wersji siebie oddalił. Nigdy jednak z poczuciem, że to ja wiem, co się MUSI w tej terapii wydarzyć. Wiem, co może i co wcale NIE MUSI. I właśnie o jednym „NIE MUSI” powstał ten tekst. Jeśli czujecie, że przydałby się jeszcze komuś, puśćcie, proszę, to ważne „NIE MUSI” w świat.

Sabina Sadecka

Bibliografia:

van der Kolk, B. (2018), Strach, umysł i ciało w terapii traumy. Warszawa: Czarna Owca.

Kruger, A. (2009), Pierwsza pomoc dla pokrzywdzonych dzieci. Kraków: Wydawnictwo WAM.

Schiraldi, G. R. (2017), Siła rezyliencji. Jak poradzić sobie ze stresem, traumą i przeciwnościami losu? Sopot: GWP. 

Shanker, S. (2016), Self-Reg. Mamania.

Sieff, D. F.  (2016), Jak uporać się z naszą traumą. Rozmowy ze światowej sławy specjalistami. Wydawnictwo Charaktery

Wolynn, M. (2017), Nie zaczęło się od ciebie. Warszawa: Czarna Owca.