Kontakt twarzą w twarz, z serca do serca, pomaga nam w uśmierzaniu wewnętrznego bólu.
Peter A. Levine

W pierwszej części artykułu pisałam o tym, jakie negatywne konsekwencje przynosi bycie niewidzialnym dla innych, a więc brak potwierdzenia siebie jako osoby w relacjach z innymi ludźmi. Teraz przyjrzyjmy się temu, co dobrego wynika z bycia widzialnym dla innych.

Znów zapraszam Cię do krótkiego doświadczenia. Przypomnij sobie sytuację, w której wypełniało Cię poczucie bycia akceptowanym, przyjętym. Jak się czułeś? Co myślałeś? Co zrobiłeś?

Zanim jednak o ludziach, zatrzymajmy się na chwilę przy myszach. Badacze z MIT odkryli, że u myszy, które zbyt długo pozostawały w izolacji społecznej, uaktywniały się jądra szwu, będące częścią pnia mózgu. Natomiast u myszy, które pozostawały w bliskim kontakcie z innymi myszami, aktywność jąder szwu była dużo niższa. To trochę tak, jakby istniał specjalny mechanizm przeciwdziałający zbyt długiemu pozostawaniu poza kontaktem z innymi – uaktywnienie jąder szwu, powstanie uczucia osamotnienia i podjęcie aktywności na rzecz wyjścia z izolacji społecznej. Niezwykłe! Nie wiem, czy podobnie dzieje się w mózgu człowieka, ale podejrzewam, że jest to prawdopodobne.

Peter Levine w swojej książce „Głos wnętrza” pisze: „Jeżeli zostaniemy pozbawieni kontaktu twarzą w twarz, stajemy się (…) rozbitkami (osoby niewidome nawiązują kontakt z twarzą drugiej osoby dotykiem). Nasze głębokie potrzeby nie są zaspokojone i tracimy poczucie sensu życia. Większość z nas może utracić poczucie równowagi psychicznej, jeśli zostaje pozbawiona kontaktów twarzą w twarz”. Już sam kontakt wzrokowy jest więc według Levine’a niezbędny – pozwala uzyskać podstawowe potwierdzenie: „Widzę Cię, istniejesz”.

Potrzeba bycia dostrzeżonym (nie tylko poprzez wzrok, ale także poprzez uznanie doświadczeń) wyraźnie ujawniła się w badaniach Barbary Myerhoff, amerykańskiej antropolożki. Badała ona Żydów żyjących w Stanach Zjednoczonych. Towarzyszyło im poczucie izolacji  – byli samotni, bo większość z nich utraciła bliskich w wyniku Holokaustu, przyszło im też żyć (w Ameryce, w której się przecież nie urodzili) z poczuciem, że nie są u siebie. Barbara Myerhoff zaobserwowała w ich społeczności zwyczaje, które nazwała ceremoniałami definiującymi. „Polegały one na opowiadaniu przez Żydów swoich historii w obliczu innych członków społeczności, a następnie wysłuchaniu tego, jaki oddźwięk to, co mówili, znalazło u ich słuchaczy. Słysząc swoje własne historie opowiadane na nowo przez inne osoby odzyskiwali poczucie własnej wartości, a nawet więcej: przekonanie, że ich istnienie jest ważne”. Żydzi intuicyjnie wiedzieli, że potrzeba im życzliwych świadków, którzy wysłuchają ich historii, pozwolą tej historii zaistnieć w nich, wzbudzić ich emocje i tym samym, potwierdzą, że była, że oni sami byli i są. To wszystko pozwalało im dosłownie definiować się na nowo. Michael White, twórca terapii narracyjnej, postanowił to wykorzystać w psychoterapii – zaproponował model pracy terapeutycznej polegającej na spotkaniu klienta z zespołem świadków zewnętrznych (złożonym z nieprofesjonalistów: z bliskich i rodziny klienta, a także z innych klientów, którzy zakończyli swoje własne terapie). Procedura jest podobna do tej, którą wykorzystywali Żydzi podczas ceremoniałów definiujących – klient opowiada swoją historię, świadkowie natomiast uznają i potwierdzają to, co usłyszeli, dzielą się z nim oddźwiękiem, jaki ta historia w nich wywołała, a więc jak ich poruszyła, jakie skojarzenia i wspomnienia wywołała, co w niej było dla świadków ważne. Chodzi bowiem o to tylko (albo aż!), by dać świadectwo historii opowiadanej przez klienta („Tak, to się zdarzyło”), nie ma tu miejsca na interpretacje, oceny, czy rady.

Choć nigdy nie miałam okazji pracować z wykorzystaniem dokładnie takiej procedury, jaką proponuje Michael White, to prowadząc terapię grupową niejednokrotnie obserwuję, jak duże znaczenie ma dla klientów uzyskanie od grupy nieoceniającej akceptacji swojej historii. Moment, w którym ogromny lęk przed oceną i odrzuceniem spotyka się z akceptacją ze strony grupy, często okazuje się przełomowy i dający siłę do dalszej terapeutycznej pracy.

Dzieje się tak również w terapii indywidualnej. Tu szczególnie mam na myśli terapie osób, które mają za sobą doświadczenia traumatyczne. Franz Ruppert pisze „Pokonanie traumy potrzebuje społecznego otoczenia, które uwierzy straumatyzowanym częściom* w to, co je spotkało. Często psychoterapeuci są jedyną instancją, która jest gotowa wysłuchać straumatyzowanych ludzi, wziąć poważnie i wytrzymać ich opowieści”. Bycie świadkiem opowieści klienta nie jest, oczywiście, jedyną aktywnością terapeuty, ale często jest to jedno z pierwszych zadań i z pewnością – niezbędnych.

„Bycie świadkiem” nie jest jest jednak domeną wyłącznie terapeutów. Okazuje się, że reakcje bliskich osób i szerszej społeczności są jednym z czynników najsilniej determinujących następstwa traumy. Im więcej wsparcia, tym mniejsza intensywność stresu pourazowego. To wsparcie oznacza m.in.

  • przejawy akceptacji po ujawnieniu przeżytej traumy (zamiast stygmatyzacji i obwiniania)
  • troskę i opiekę
  • dostępność pomocy (medycznej, psychologicznej).

Pięknie pisze o tym także Brene Brown. Od lat przekonuje, że tam gdzie jest najwięcej wstydu, chęci ukrycia się i odłączenia od ludzi (co niejednokrotnie ma miejsce w kontekście doświadczenia traumy), tam też potrzeba najwięcej nieosądzającego i akceptującego kontaktu z drugim człowiekiem, by ten wstyd rozproszyć. „Antidotum na wstyd stanowi empatia”, mówi Brown.

I jeszcze jedno badanie na koniec. Po wielu latach szukania odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że ludzie są zdrowi i szczęśliwi, naukowcy znaleźli odpowiedź: relacje z innymi ludźmi. Więcej na temat tego trwającego ponad 70 lat badania, które doprowadziło do  takiego właśnie wniosku, dowiesz się z tego krótkiego wystąpienia na konferencji TED Roberta Waldingera, kierownika tego badania.

Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie to wystąpienie Kio Stark  na konferencji TED. „Użyj zmysłów zamiast słuchać swoich strachów” – zachęca i przekonuje, byśmy nie bali się dawać innym ludziom (tym obcym i innym również, a może nawet szczególnie?) do zrozumienia, że ich widzimy.

Potrzebujemy innych ludzi. Po prostu. Zatem dostrzegaj innych i daj się dostrzec – dla zdrowia fizycznego i psychicznego!

* Stwierdzenie to odnosi się do proponowanej przez autora koncepcji wewnętrznych części, które budują psychikę osób z doświadczeniem traumy. Są to: część zdrowa, część straumatyzowana oraz część służąca przetrwaniu. Więcej o tym w książce „Symbioza i autonomia”.

Katarzyna Rawska

Bibliografia:
„Głos wnętrza” P. A. Levine
„Postmodernistyczne inspiracje w psychoterapii” S. Chrząstowski, B. de Barbaro
„Symbioza i autonomia” F. Ruppert
„Podstawy terapii traumy” J. Briere, C. Scott
http://naukawpolsce.pap.pl