W tym roku potrzebowałam książki, która przywróci mnie do życia. Czułam, że to musi być coś o relacjach, o przygodzie, miłości – historia, która mnie wciągnie i pokaże, że czytanie nadal może być lekkie, intrygujące, a przede wszystkim przyjemne. Gdyby popatrzeć na moją czytelniczą historię to przecież właśnie od przyjemności i ciekawości wszystko się zaczęło.
Pamiętam czasy, kiedy pochłaniałam książki z zawziętością maniaczki, bo tak to uwielbiałam. Czytać jak najdłużej, byle tylko poznać jeszcze kawałek opowieści, jeszcze chociaż kilka stron, nieważne, że już środek nocy, nieważne, że rano trzeba wstać. A potem zadziało się jakoś trudno, jakoś dużo i wyzwaniowo – aż do momentu, w którym sięgnięcie po książkę oznaczało jedynie przygotowywanie szkolenia, uzupełnianie wiedzy czy coś bardzo rozwojowego. Zaczęło się to rozchodzić z lekkością i przyjemnością, zaczęło sklejać się z obowiązkiem. A potem to w zasadzie już sama siebie nie mogłam przekonać do sięgnięcia po książkę.
Ale czasami to właśnie książki nas znajdują, może łączą się jakoś z naszym podświadomym pragnieniem i nagle sięgasz dokładnie po tę, po którą miałaś sięgnąć. Tę która ma właśnie to, czego teraz potrzebujesz. I tak trafiłam na „Kiedy wierzyliśmy w syreny”, która była idealna na czas mojego zwrotu ku życiu. Nie była pracą, nie była mi „zadana”, więc była o jakościach, za jakimi tęskniłam. Bo w tym roku faktycznie trochę zatęskniłam – za sobą samą i za sobą w dobrych połączeniach z innymi ludźmi. Nie chciałam być już tylko wyzwaniem, udowadnianiem, rozwijaniem się, efektywnym działaniem. Chciałam być spotkaniem i rozmową, spacerami, głaskaniem psa, siedzeniem na kanapie z kawą, czy właśnie książką czytaną przy ciepłym świetle lampki. Poszukiwałam lekkości i bliskości, otulenia. W zasadzie zaczęłam iść w stronę tych jakości właśnie czytając – pożyczyłam od siostry książkę (która jednocześnie bardzo jest o siostrzanej relacji) i zawiozłam ze sobą nad morze. I było jak kiedyś: czytałam w aucie, gdy tylko dzieci zmrużyły oczy do podróżniczej drzemki; czytałam na plaży, tak chociaż chwilkę, pomiędzy skakaniem przez fale a spacerem po piasku; i wieczorem, gdy wszyscy już spali. Rankiem wykradałam się cicho z pokoju po kolejnych kilka stron. Moja czytelnicza część zaczęła się odradzać i dawać mi dostęp do poczucia, że nie muszę być tylko pracą i obowiązkami.
Od mojego czasu spędzonego z „Kiedy wierzyliśmy w syreny” minęło już dobrych kilka miesięcy, ale odkopałam kilka zdań, które zostały ze mną na dłużej. Był to między innymi fragment: „Ludzkie ciało to delikatny, niesamowity twór. Do jego całkowitego zniszczenia nie potrzeba prawie nic, a jednak potrzeba bardzo dużo. Większości z nas udaje się pozostać na tej planecie, w naszych ciałach, przez siedemdziesiąt lub osiemdziesiąt lat, wszyscy po drodze gromadzimy blizny, każda z nich ma swoją historię”. Potrzebuję sobie czasem odświeżać tę myś/ten fakt, że ja i każdy inny człowiek, z którym spotykam się w domu, w pracy, w świecie, mamy swoją własną historię – historię, którą nosimy w sobie; która zapisana jest w naszych ciałach, uczuciach, myśleniu i reagowaniu; że ona utkana jest z sukcesów i porażek, z radości i smutków, z wrażliwości, zranień, utrat, porzuceń – z rozmaitych doświadczeń; że ostatecznie mierzymy się z tym życiem, każdy na swój sposób, ale zmagania mamy bardzo podobne; że każdy z nas próbuje sobie radzić najlepiej jak umie. Odkurzam raz po raz intencję, by na nasze ciała patrzeć z uznaniem, troską i wdzięcznością. By widzieć bliskich wokół siebie i nie dać się sobie zachłysnąć poczuciem samotności. Książka kończy się słowami: „Jestem żywa. Jestem człowiekiem. Jestem kochana” – i to właśnie z tym chcę mieć kontakt: z życiem, człowieczeństwem i miłością.
W tym wszystkim nie chodzi o to, że koniecznie musicie przeczytać akurat tę książkową pozycję – wcale nie, ale o to, żebyście sprawdzili, za czym tak naprawdę tęsknicie. Tęsknoty mają to do siebie, że potrafią nadać odpowiedni kierunek naszym dalszym krokom. Razem z pragnieniami, potrzebami, marzeniami, frustracjami i smutkami mogą być drogowskazami na życie, podczas którego nie opuścimy samych siebie.
Karolina Piasecka-Gut
Barbara O’Neal, „Kiedy wierzyliśmy w syreny”, tłumaczenie: Emilia Skowrońska, wydawnictwo Muza