Nie mam schludnej biblioteczki. Moje książki są pobazgrane. Mają pozaginane rogi. Są porozklejane. Albo powypożyczane w świat. Zdarza się na okładce odciśnięty okrąg (herbaciany? na pewno herbaciany!). Ostatnie kartki książek – te białe – u mnie najczęściej zapisane są drobnym maczkiem. To świadectwo tego, że do czegoś mnie dana książka zaprosiła, coś otworzyła w głowie, coś domknęła. Są w nich bilety, doklejone karteczki lub artykuły z gazet, które jakoś mi się z daną książką kojarzą.

Czytam różnie. Czasami jedną pozycję latami. Albo wyrywkowo. Inną pochłaniam w jeden dzień, choć częściej pewnie ostatnimi czasy – w tydzień. Czytam równolegle. Albo porzucam wszystkie książki na rzecz tej jednej – najważniejszej.

Zostają ze mną tylko te, które ze mną zarezonowały. Resztę wydaję. Lub wynoszę. Nie katuję się kończeniem książki, której nie mam ochoty otworzyć przed snem. Te, które przeszły próbę ogniową pierwszych stron/rozdziałów, jeżdżą ze mną aż do końca lektury wszędzie (ale nie, nie wszystkie naraz :)).

Moje półki są pełne książek, którymi żyłam i/lub których użyłam. W ostatnich miesiącach dodałam do nich coś nowego. Chciałam Was dzisiaj – tym tekstem – postawić przez tą moją półką. Jest tam parę brylantów, są i perły. Są książki narzędzia, dzięki, którym realizuję swoje zawodowe zadania (warsztaty, wykłady, psychoterapie). Są książki-lustra, w których przeglądam się – czasami boleśnie, a czasami z radością i wdzięcznością. Czasami lustro staje się narzędziem. Zobaczcie, co mnie ostatnio zainspirowało.

Jeśli mielibyście przeczytać jedną, jedyną książkę o psychoterapii  traumy, to jest nią – według mnie – “The body keeps the score” amerykańskiego psychiatry Bessela van der Kolka. To o niej wspominałam Wam już w tym tryptyku o traumie. Bessel opisał w niej swoje podejście do terapii traumy, wypracowane jako efekt kilkudziesięciu lat pracy klinicznej, psychoterapeutycznej i badawczej. Bessel pracuje integratywnie (nie opiera swojego podejścia na jednym tylko nurcie psychoterapii), stale eksperymentuje, szczególnie wśród metod, którym periodyki naukowe nie poświęcają (lub nie poświęcały) zbyt wiele miejsca (np. joga lub terapia teatrem), jest nieufny wobec diagnostycznych etykietek DSM-u i uwzględnia w swojej pracy nowoczesną wiedzę o mózgu i teoriach przywiązania. “Trauma konfrontuje nas z tym, co w nas najlepsze i najgorsze” – pisze Bessel. “Z jednej strony pokazuje, jak okropnych rzeczy może doświadczyć człowiek, z drugiej jednak, uwidacznia jak bardzo odpornym na ciosy gatunkiem jesteśmy”. “The body keeps the score” to również przepiękne studium tego, jak psychoterapia wpływa na to, jakimi ludźmi jesteśmy, a to jakimi ludźmi jesteśmy będzie definiowało nasze psychoterapeutyczne decyzje i oczekiwania. Więc nie warto zaniedbywać ani swojego człowieczeństwa, ani swoich psychoterapeutycznych powinności. Przeczytajcie, jeśli znacie angielski (na polski podobno ta książka się tłumaczy).

“The Good Story” to pierwsza książka Coetzeego (laureata Literackiej Nagrody Nobla z 2003 r.), którą przeczytałam. Nie jest to jednak żadna z jego bardzo znanych powieści, a rozmowa-rzeka z psychoanalityczką Arabella Kurtz. To książka o filozofii psychoterapii i o mechanizmach obronnych, które dostrzegać możemy w psychoanalizie, ale też na poziomie całych społeczności, czy społeczeństw. O tym, że regresja jest naturalną częścią ludzkiego życia (i że nacjonalizm może być jednym z jej przejawów, ale nie musi). O istnieniu człowieka tylko w relacji do kogoś i dzięki relacjom z innymi (w książce zacytowana jest Melanie Klein, która twierdziła, że nawet w macicy nasze “self” ma relację z “Innym”, co ciekawe współczesne badania neurobiologii interpersonalnej potwierdzają to założenie). Ale gdybym miała powiedzieć o tym, co we mnie najbardziej po lekturze tej książki zostało, byłoby to rozróżnienie poczynione przez Coetzeego na “martwe czytanie” i “żywe czytanie”. Żywe czytanie to przebicie się przez czyjś głos, zawarty na kartach książki i pozwolenie, by głos ten mówił do nas. Tak jakby zewnętrzne Ja mówiło do wewnętrznego Ja. I to jest największa magia literatury. I – po części też – psychoterapii. Bo w terapii również pozwalamy głosowi z zewnątrz stać się naszym. To książka, którą czyta się niespiesznie i odkłada po to, by o niej podumać (najpiękniejsza dla mnie znana funkcja książek).

Książką “Granica bólu. O źródłach agresji i przemocy” żyłam, gdy obmyślałam plan wykładu “Neurobiologia pokoju” i późniejszego “Mózg prześladowcy, mózg prześladowanego” m.in. dla propokojowej inicjatywy “Humans of Aleppo”. Od kiedy (już dość dawno, ale jednak i tak za późno) dotarły do mnie informacje o tym, co dzieje się w Syrii, zaczęłam myśleć dużo o tym, jak wykorzystać wiedzę psychologiczną dla pokoju. Nie poznałam odpowiedzi na to pytanie, ale stale szukam. W tych poszukiwaniach towarzyszyła mi właśnie książka “Granica bólu”. Lubię ją za ciekawostki: * testosteron ogranicza działania kory przedczołowej ** uczucia ufności lub nieufności są – biologicznie – zaraźliwe; *** a Darwin za główny instynkt człowieka uznał potrzebę więzi i przynależności (choć długo wmawiano nam, że Darwin widział jako nasz główny instynkt – agresję). Zachwyciło mnie w “Granicy bólu” osadzenie teorii naukowych w kontekście czasów, w których powstawały. Wg Bauera, autora książki popularna teoria popędu agresji austriackiego zoologa, noblisty Konrada Lorenza (zupełnie odrzucona przez współczesną neurobiologię) pomagała – w swoich czasach – “wytłumaczyć” zbrodnie nazistowskie jako biologicznie naturalne. Nowoczesna neurobiologia – pisze Bauer – nie popiera koncepcji człowieka krwiożerczego z natury, powodowanego popędem agresji. “Granica bólu” to książka nienajlżejsza, ale raczej z powodu treści, a nie formy. Zdarzyło mi się do niej uśmiechać, a nawet i śmiać podczas lektury (Ponieważ na Zachodzie w zasadzie wszyscy ludzie dążą do posiadania pieniędzy, można by wpaść na pomysł, że wynika to z naturalnego “instynktu zarobkowania”). Sięgnijcie po tę książkę koniecznie, ale uwaga! nie dziwiąc się jednak, gdy niespodziewanie zakończycie jej lekturę – dosłownie ⅓ tej książki to przypisy i indeks :).

“Zasłuchany mózg” to książka, którą sobie dawkuję i którą się delektuję. Zaglądam do niej za każdym razem, gdy prowadzę zajęcia, które choć trochę zahaczają o temat mózgu (w tym moje najukochańsze, zaproponowane przeze mnie, zajęcia na poznańskim SWPS-ie “Mózg a relacje”). Lub wtedy, gdy chcę przeczytać coś mądrego i lekko napisanego. To kopalnia wiedzy o neuropsychologii muzyki (i nie tylko! to też niesamowite źródło wiedzy o psychologii, szczególnie neuropsychologii, psychologii emocji). Cała książka jest o tym, co z naszym mózgiem (i umysłem) robi muzyka, o jej percepcji, pamięci, tworzeniu i motywacji. Dowiemy się z niej m.in., że muzyka pobudza część tych samych obszarów nerwowych, co język, za to w dużo większym od niego stopniu połączona jest z prymitywnymi strukturami mózgu, które wiążą się z motywacją, układem nagrody i emocjami. I jeszcze tego, że chorujący na chorobę Alzheimera, pomimo utraty pamięci pamiętają najczęściej piosenki, których słuchali gdy mieli czternaście lat (czego słuchaliście w wieku 14 lat? Ja “Dwunastu groszy” i do dziś namiętnie śpiewam tę piosenkę pod prysznicem). A móżdżek (część naszego mózgu znajdująca się w tylnym dole czaszki) pomaga wykonawcom i dyrygentom utrzymywać rytm i jednakowe tempo. Zaś móżdżek nowy (najmłodsza część móżdżku) u osób z zespołem Williamsa, które mimo upośledzenia bywają wyjątkowo utalentowane muzycznie, jest większy niż zwykle. Najbardziej jednak wdzięczna jestem tej książce za przepiękne wyrażenie, które już na zawsze wzięłam do swojej pracy i swojego życia – orkiestracja obszarów mózgu (które oznacza ni mniej ni więcej to, że muzyka rozprowadza się po i aktywuje wszystkie obszary mózgu). O orkiestracji mówię teraz zawsze, gdy rozmawiam z moimi klientami i studentami o tym, że dojrzały mózg to zintegrowany mózg, a muzyka jest jednym ze sposobów, by tę integrację wesprzeć.

“Filmowy leksykon psychologii” to prezent, o którym nawet nie wiedziałam, że chciałabym go sobie sprawić. Uwielbiam filmowe i reportażowe obrazy dla moich akademickich opowieści. Mam swoją prywatną bazę filmów, które obrazują momenty psychologicznej transformacji. Dzięki leksykonowi znacznie poszerzyła się moja baza użytecznych zawodowo filmów, odświeżyłam definicje ważnych psychologicznych terminów, ale – i to też walor tej książki nie do przecenienia! – weszłam w posiadanie listy filmów, których nie znam, a koniecznie muszę obejrzeć. Nie muszę też Wam pewnie pisać, że mój “Leksykon” już żyje swoim życiem i pod wieloma hasłami dopisałam swoje typy. I ciągle dodaję nowe. Moją najświeższą adnotacją jest serial “Mozart in the jungle” (szczególnie scena, gdy orkiestra gra na podwórzu Nowego Jorku), który wpisałam pod hasłem “Twórczość” (obok zasugerowanych przez autorów książki tytułów, m.in. “Basquiat – taniec ze śmiercią”, “Wyjście przez sklep z pamiątkami”, „Jan Saudek”, Frida” etc.). Dziękuję Wydawnictwu Słowa i Myśli za umożliwienie tej książce pofrunięcia w świat.Miejcie się dobrze i (dobrze) czytajcie! A ja Wam jeszcze o moich inspiracjach książkowych jeszcze nie raz napiszę.

Joachim Bauer (2015), Granica bólu. O źródłach agresji i przemocy. Wyd. Dobra Literatura.

M. Coetzee, Arabella Kurtz, The Good Story. Exchanges on Truth, Fiction and Psychotherapy. Penguin Books.

Daniel J. Levitin (2016), Zasłuchany mózg. Kraków: WUJ.

Bessel van der Kolk, “The body keeps the score”. Penguin Books

Pisarek, P. Fortuna, Filmowy leksykon psychologii. Wyd. Słowa i Myśli.