Jeszcze na studiach ustaliłam sama ze sobą, że czytanie jest dla mnie, a nie ja dla czytania. Mój księgozbiór ma być zatem moim jeepem, który zawiezie mnie, gdziekolwiek zechcę (najlepiej w dziewicze rewiry), ja jednak nie czuję się wobec tego jeepa i jego karoserii szczególnie zobowiązana. Książki mam – według mojej osobistej filozofii – przeczytać, przeżyć i wyczytaną wiedzę użyć dla świata. Zdecydowanie nie bawię się w ustawianie okładek kolorami ;). Moja osobista biblioteczka nie ma być przy tym wcale duża, mam mieć w niej tylko te książki, do których chcę wracać. Czyszczę więc moje książkowe półki regularnie. Z ulgą. 

Tak, do książek mam stosunek jednoznaczny i wyrazisty i – jak widzicie – nie jakoś specjalnie poufały. Do samej zawartości książek (i jej autorów) mam jednak ogrom szacunku i wdzięczności. Przyszło z niej do mnie przecież w życiu wiele dobrego. Dzięki wiedzy pojawiła się wykonywana praca (najlepsza w moim rankingu z wszystkich prac), przyszła też umiejętności weryfikacji wiedzy (a to chyba jeszcze ważniejsze niż wiedza sama w sobie), przyszły egzystencjalne wstrząsy, spore emocje i przemiany. Przyszedł też nawyk (uzależnienie?), którego żaden serial świata nie wykorzeni. Nałogowe czytanie dało mi też umiejętność, która pozwala mi – po obejrzeniu książki, rzuceniu okiem na dosłownie 2-3 akapity – ocenić czy książką jest warta czytania, czy nie (i nie zdarza mi się tu za często pomylić). Dziś zatem o kolejnych moich książkach-lustrach i książkach-narzędziach, których najpierw dałam kilka sekund, a potem – gdy zdały test – kilka lub kilkanaście godzin spokojnej lektury. 

1.Daniela F. Sieff, Jak uporać się z naszą traumą. Rozmowy ze światowej sławy specjalistami. 


„Problemem nie jest ból, lecz to, czy mówimy mu „tak” i rozwijamy się, czy też mówimy mu „nie” i więdniemy.”
Bruce Lloyd
„Jeśli nie potrafimy tolerować swoich emocji, to pozostawiamy je naszym mięśniom, organom i układowi nerwowemu, które muszą je za nas znosić”.//
„Uczenie się, jak się dać poprowadzić impulsowi życia, samo z siebie może być uzdrawiające.”
Tina Stromsted
cytaty z kiążki

Głównym (potężnym) przesłaniem książki “Jak uporać się z własną traumą?” jest to, że sam język nie wystarczy do przepracowania naszej traumy. Nie wystarczy traumę nazwać, o traumie mówić i zaplanować (na poziomie języka) strategię wyjścia z traumy. Trauma – jako przeżycie zapisywane głównie w naszym prawym mózgu (kiedyś nazywanym prawą półkulą mózgu) – powinna być przepracowywana przez holistyczny, kreatywny i emocjonalny mózg prawy, a nie tylko językowy, linearny i czysto kognitywny mózg lewy. Nie mogłam przy tym oprzeć się wrażeniu, że sposób, w jaki o traumie pisze się w tej książce, obrazowy i naszpikowany opowieściami z życia autorów wywiadów (książka to zbiór wywiadów z różnorodnymi ekspertami z dziedziny traumy), mitami i wierszami, sprawia, że podczas lektury nie tylko pracuje mój lewy, ale i prawy mózg. Reagowałam na treści tej książki bardzo emocjonalnie, czasami poza racjonalnym zrozumieniem, co ta książka we mnie otwiera (a otworzyła na pewno). Więc tak… nie czytajcie tej książki, jeśli nie chcecie w swoim życiu przemiany. Bo ona na pewno drzwi do przemiany otwiera, niezależnie, czy doświadczyliście traumy, czy tylko “zwykłego” cierpienia.
Urzekły mnie w tej książce szczególnie wątki związane z analizą jungowską. Uwielbiam czytać o tym, jak zrewolucjonizował podejście do zaburzeń psychicznych Freud i jego następcy. Nie jestem jednak fanką współczesnej psychoanalizy (no może poza neuropsychoanalizą), nie gustuję w ujęciu psychodynamicznym, przynajmniej w wydaniu, w którym studiowałam ją w Polsce. Czasami mam wrażenie, że to podejście, które więcej ma wspólnego z kultywowaniem jakiejś niezrozumiałej wiary, a nie rzetelną wiedzą naukową o wspieraniu ludzi doświadczających cierpienia. Jestem za to wielką fanką psychodynamicznej terapeutki Nancy McWilliams (mała wzmianka o Nancy tutaj), ale wiem, że są szkoły psychodynamiczne w Polsce, które odradzają swoim adeptom jej czytanie (hm). Ale… zakochałam się bez pamięci w jungowskich ekspertach mówiących o traumie w “Jak uporać się…”. Odnalazłam ich sugestie i odkrycia w technikach proponowanych przez trzyletni niemiecko-polski kurs pracy z traumą, który kończę za chwilę. Ich słowa korespondowały mi też z wieloma (choć nie wszystkimi, wiadomo) założeniami terapii akceptacji i zaangażowania, którą uwielbiam i terapii opartej o analizę funkcji, którą zgłębiam ostatnimi czasy. Wiele też wspólnego jungowskie ujęcie traumy z systemem wewnętrznej rodziny Schwartza, który tak dobrze mi się sprawdza w gabinetowej pracy (moja recenzja książki Richarda Schwartza tutaj)

Z przejęciem czytałam o archetypicznej energii, do której poznania w sobie samym potrzebujemy współczujących “pochłaniaczy” (taką m.in. funkcję ma pełnić terapeuta w analizie jungowskiej), kontakt sam na sam z tą energią mógłby nas bowiem rozsadzić od środka (tego dokładnie uczyłam się na kursie terapii traumy: jak nie pozwalać klientowi dać się pochłonąć przez wspomnienie traumatyczne). Lubię też jungowską ideę Cienia, materiału z głębi nieświadomości. I choć behawiorystka we mnie zżyma się na “nieświadomość”, to jednak jako terapeutka traumy (szczególnie pracując z traumą relacyjną i traumą złożoną) wiem, jak bardzo nasze nieuświadomione demony mogą przeszkadzać nam w życiu. Aby skontaktować się z naszym Cieniem musimy wyjść poza język. Wiele w “Jak uporać się…” mamy wskazówek do pracy z traumą poprzez pracę z ruchem, sztuką (wspaniała praca z tworzeniem masek!), snami, free-writingiem (swobodnym pisaniem bez cenzury naszej świadomości). Terapia ma bowiem – wg wzmiankowanych  ekspertów – poruszyć bytem pacjenta, a nie tylko dostarczać mu wiedzy. Czysta wiedza bowiem, nadmierne intelektualizowanie, nadużywane przez nas narracje na nasz własny temat (np. o byciu ofiarą) trzymają nas na dystans od życia i sprawiają, że kręcimy się w kółko. 

Ta książka to jednak nie tylko Jung, to również spojrzenie na traumę od strony neurobiologicznej (tu m.in. moi ukochani Allan Schore i Daniel Siegel, obu miałam okazję słuchać na żywo na wspaniałym Congress Attachment and Trauma. Relationships and Compassion w 2016 w Rzymie) i ewolucyjnej. Przeczytacie w niej m.in.:

  • Dlaczego “wielkie terapeutyczne wglądy” nie dają nam prawdziwej zmiany (za to mogą uzależniać)?
  • Dlaczego leki psychotropowe nie pozwalają naszym (prawym) mózgom wzrastać?
  • Kiedy dysocjacja występuje nie tylko na poziomie jednostki, ale i rodziny i społeczeństw?
  • Jak przydać może się w terapii świadomość ewolucji gatunku ludzkiego?
  • Dlaczego wstyd jest uczuciem prawego mózgu, a poczucie winy lewego?
  • Czy matki naczelnych (w tym i nasze ludzkie przodkinie) były tylko troskliwe i wycofane, a może były też agresywne i rywalizujące?
  • Od kiedy kultura zaczęła piętnować zabijanie własnych dzieci (proceder naturalny w świecie zwierząt, ale i w świecie ludzkim – kiedyś)?
  • Czy prawy mózg pacjenta terapii może rozwinąć się bardziej niż rozwinięty jest prawy mózg jego terapeuty?
  • Czy choroba afektywna dwubiegunowa może być archaiczną pozostałością po strategii nieszukania pożywienia w zimie (przez naszych pra-pra-pra przodków)?
  • … i wiele wiele więcej :).

Daniela F. Sieff (2016), Jak uporać się z naszą traumą. Rozmowy ze światowej sławy specjalistami. Wydawnictwo Charaktery (nie wiem, czy nadal ta książka jest w srzedaży; jeśli nie – baaaardzo szkoda)

2. Suzanne O’Sullivan, Wszystko jest w twojej głowie. Opowieści o chorobach psychosomatycznych. 

“Nauczono mnie, jak przekazywać złe wiadomości, 
ale nikt nie przygotował mnie, jaki wpływ 
może mieć czasem na pacjenta dobra wiadomość”. 
cytat z książki

Możliwe, że zostałam terapeutą, bo od zawsze (ZAWSZE!) fascynowały mnie zaburzenia psychosomatyczne. Może zawdzięczam tę fascynację romantycznej legendzie Freuda (którą poznałam stosunkowo wcześnie w liceum) i jego przełomowemu sposobowi leczenie histerii. A może bardziej dzieciństwu spędzonemu w poczekalniach u różnorakich bioenergoterapeutów, do których wożono mnie, w sumie tylko dlatego, żeby mnie nie zostawiać samej w domu. Kto wie, może to jednak lektura tygodnika “Poznaniak” (kto pamięta?), podkradanego w latach 90. sąsiadce ;). Nie wiem :). W każdym razie zaciekawienie zaburzeniami psychosomatycznymi przetrwało we mnie do dziś. I jest to jedna z bardziej użytecznych fascynacji dla mojej gabinetowych pracy, bo objawów fizycznych niewyjaśnionych medycznie mam w swojej pracy naprawdę sporo.

Nie mogłam więc nie przeczytać książki Suzanne O’Sullivan. To solidna pozycja o historii postrzegania zaburzeń psychosomatycznych. O tym, jak te zaburzenia migrują między różnymi paradygmatami uprawiania medycyny i psychoterapii, jak dokleja im się  przyczyny, po to tylko by je brutalnie odkleić (jedną z moich ulubionych przyczyn zaburzeń psychosomatycznych byłoby podrażnienie śluzówki nosa; czy wiecie, że Freud – cierpiący na sporo niewyjaśnionych dolegliwości – sporo sobie fundował zabiegów na tę właśnie śluzówkę?). To książka o tym, że choroba z perspektywy medycyny, a choroba z perspektywy doświadczającego jej człowieka to dwie zupełnie różne zjawiska (mogę przecież chorować, ale nie czuć się chory; możliwa jest też konfiguracja odwrotna). O tym też, jak medykalizujemy w XXI w. każde uczucie płynące z ciała.

Przeczytacie u O’Sullivan o tym, że reakcje psychosomatyczne to nie tylko choroby (jest nimi też m.in. czerwienienie się ze wstydu lub płacz zainicjowany smutkiem). Znajdziecie odpowiedź na pytanie, czym  różnią się zaburzenia konwersyjne, pozorowane i symulowane (przedostatnie dostarczają nam atencji środowiska, nie możemy jednak przestać pozorowania, nawet gdybyśmy chcieli, bo głód atencji jest zbyt duży; symulowanie zaś to po prostu wyrachowane okłamywanie). Znajdziecie wiele przykładów na objawy konwersyjne, które wędrują po ciele zamiast znikać (np. gdy wyleczymy konwersyjną ślepotę, problem wraca w postaci rzekomego paraliżu nóg). I sporo na potwierdzenie hipotezy, o tym, że konwersje towarzyszą często aleksytymii (niezdolnością do rozpoznawania i nazywania własnych emocji). 

Książka “Wszystko jest w twojej głowie” to również zapis wielu procesów leczenia i terapii przeprowadzonych przez autorkę. To rejestr historii leczenia pacjentów pełnych jej cierpliwości, łagodności, dociekliwości i słuchania intuicji. Równocześnie jest to katalog fascynujących objawów i reakcji na leczenie jej pacjentów. Ich zdrowienie nigdy nie miało bowiem charakteru linearnego, nie zawsze kończyło się też sukcesem („medycyna jest sztuką” – pisze autorka).


I na koniec ciekawostki: osoby chore na epilepsję i te doświadczające napadów rzekomopadaczkowych zupełnie inaczej opisują swoje choroby. Dobry językoznawca – wg O’Sullivan – mógłby zatem rozróżnić te dwie jednostki chorobowe na podstawie samych tylko opowieści osób chorych ;). A najważniejsze dla mnie badania, cytowane przez O’Sullivan, to te, w których opisuje ona różnice w zachowaniu się mózgów u osób, które są zdrowe, tych które doświadczają objawów psychosomatycznych i tych, które jedynie udawały objawy. Mózgi każdej z tych trzech grup zachowywały się zupełnie inaczej (to według mnie wspaniały (kontr)argument dla wszystkich – a nadal jest ich całkiem sporo – którzy uważają, że osoby chore psychosomatycznie po prostu udają choroby).  

Jedyne zaś “ale, jakie mam do tej pozycji to to, że zabrakło mi w niej choć małej wzmianki o teorii poliwagalnej Porgesa, która może rzuciłaby światło na niektóre opisane tam przypadki. Ale to może moje zawodowe zboczenie, bez Porgesa nie zabieram się już do pracy terapeutycznej (z traumą i psychosomatyką).

Suzanne O’Sullivan (2017), Wszystko jest w twojej głowie. Opowieści o chorobach psychosomatycznych. Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.

3. Kelly G. Wilson, Troy DuFrene, W sieci natrętnych myśli

Zatem przede wszystkim dziękujemy tobie, czytelniku. 
To ty nadajesz sens naszemu działaniu i je uszlachetniasz”.

„Co zatem wybierasz? Życie wypijane aż do dna, wypełnione
 rozkoszą i boleścią, czy też odmierzane łyżeczką do kawy, utopione 
w nerwowych spekulacjach, przeżywane na tle rozmów innych ludzi?”

„Czymże są te diagnostyczne etykiety? Z konceptualnego
 punktu widzenia są spadkiem po całej historii psychiatrii, 
skutkiem ubocznym dekad rozwoju tej nauki”.

„Kiedy uznajesz jakieś doświadczenia za nieakceptowalne,
nakreślasz granice świata, w którym gotów jesteś mieszkać”.

„Gdyby twoim zadaniem było zapełnienie spiżarni drobnymi 
i wielkimi czynami, które miałyby służyć
 twoim wartościom, jakie byłyby to czyny?”

cytaty z książki

Uwielbiam Kelly’ego Wilsona. To dla mnie jedna z największych osobowości psychologii XXI wieku. Porusza mnie jego trudna biografia, wspaniała bibliografia, sposób, w jaki traktuje/traktował swoich klientów, studentów i bliskich… inspiruje mnie w nim dosłownie wszystko. Jest i merytorycznie mocny i z otwartym sercem, jest śmiertelnie poważny i śmiejący się do rozpuku z siebie i z tego, co czasami domaga się roześmiania. Uczy mnie odsłaniać się tak, by służyło to osobom, z którymi pracuję i ochraniać się, by służyło to każdemu (w tym mi). Prowadzi mnie (swoimi książkami, wywiadami, postami na FB) przez terapię ACT, tak by ani jej nie strywializować, ani nie zagmatwać. ACT Kelly’ego jest taki jak i sam Kelly (na ile dobrze wnioskuję z jego profilu na fb i warsztatu, podczas którego mogłam go oglądać  i słuchać :)) – otwarty, radosny, traktujący siebie z przymrużeniem oka. Jak pisze autor, ACT ma być „narzędziem wyzwolenia, a nie nowym rodzajem zniewolenia”.

Książka Kelly’ego Wilsona o lęku pozwala doświadczyć mocy biblioterapii i autoterapii w pełnej krasie. Przeżyłam tę książkę całą sobą. Dawkując ją sobie, kartkując długo po przeczytaniu, wracając stale do ulubionych metafor i opowieści i po prostu żyjąc moje życie lepiej dzięki niej (czy można lepiej przeżyć książkę?). Najważniejszy w całej książce okazał się dla mnie rozdział o zaangażowaniu. Jest ono definiowane przez Kelly’ego nie jako  obietnice podejmowane z myślą o przyszłości, lecz zobowiązania dotyczące tu i teraz. Zaangażowaniem nie jest zatem plan podbicia świata psychologii za 10 lat, jest nim wracanie do lektur i pisanie do Was tej recenzji TERAZ. Nie ma innego czasu dla zaangażowania niż teraz. Uwielbiam też kolejną myśl Kelly’ego, że istotą zaangażowania jest wytrwałość, a nie nieomylność („To właśnie powroty są decydujące”).

“W sieci natrętnych myśli” to również książka o tym, jaką cenę płacimy na za nasze niezwykłe umysły. I o tym, że nie musimy wierzyć we wszystko, co myślimy. Uwielbiam zawarte w tej książce przykłady ćwiczeń na defuzję (= odklejanie się od własnych myśli). Od wielu miesięcy (od kiedy przeczytałam o tym u Kelly’ego), gdy przychodzi do mnie trudna, bezużyteczna myśl wyobrażam sobie, że pokwikuje ją do mnie mały wieprz (well, właśnie zajrzeliście do mojej głowy ;)). Ta technika (i pozostałe) świetnie daje radę, gdy potrzebuję wrócić do siebie i do swoich wartości i równocześnie zdystansować się do nieprzyjemnej gadaniny w głowie. Uderzyła mnie też przepiękna metafora wody opływającej kamienie, którą możemy wykorzystać w uczeniu siebie (i klientów) akceptacji. 

Przeczytajcie “W sieci natrętnych myśli” i pozwólcie, by ACT-owe światło zaprowadziło Was, tam gdzie pragniecie być. 

Kelly G. Wilson, Troy DuFrene (2018), W sieci natrętnych myśli. Sopot: GWP.

4. Dawn Huebner, Co zrobić, gdy się złościsz. Techniki zarządzania złością.

„Niestety, kierowanie sobą nie zawsze jest dobrą zabawą. 
Czasem musisz przestrzegać zasad, których nie lubisz”.

„Złość ma swoją TAJEMNICĘ. Kiedy ją poznasz, twoja złość przestanie stawać się tak wielka i przerażająca. Nie będzie też przysparzała ci tylu problemów. Wielu dorosłych nigdy nie odkryło tajemnicy złości, dlatego tak często wybuchają złością.”

cytaty z książki

To książka dla dzieci, ale możliwe, że nawet bardziej skorzystają na niej dorośli. Obecni rodzice dzieci 7+ to przecież pokolenie, któremu zbyt wiele o emocjach nie mówiono. A jeśli już, to mówiono szkodliwie („chłopcy nie płaczą”, „złość urodzie szkodzi”). Więc wspaniale byłoby wyedukować w temacie złości również pokolenie starsze. Na szczęście język, jakim pisane jest „Co robić, gdy się złościsz” trafi i do dużego i do małego. I chyba to byłby najlepszy możliwy scenariusz dla tej książki – gdyby rodzic edukował się równolegle z dzieckiem. 

Książka Dawna Huebnera to nie tylko piękna opowieść i poradnik, to zarazem gotowy scenariusz pracy ze złością – dla rodzica, nauczyciela, pedagoga szkolnego czy terapeuty. Łączy w sobie podejście poznawczo-behawioralne z obserwacjami zwracającymi uwagę na ciało, które się złości. Uwielbiam tę książkę za jej wzmianki o higienie snu, diecie, sporcie. Biorę z niej do mojego życia rozróżnienie na „gorące myśli” i „zimne myśli”, ideę „iskier ognia” i metaforę odkurzacza (cała ta książka pełna jest cudownych metafor). 

To pozycja, która traktuje dziecko (i jego emocje) z szacunkiem i czułością. Daje wiarę w potencjał dziecka i jego możliwości wpływania na swoje (nie zawsze spokojne) życie. Nie znam lepszej książki dla dzieci w tym temacie. Bardzo, baaaaaardzo Wam tę pozycję polecam.

Dawn Huebner (2018), Co zrobić, gdy się złościsz. Techniki zarządzania złością. Wydawnictwo Levyz.

Książki przeczytała dla Was Sabina Sadecka, psychoterapeutka.

Pierwszy tekst z serii Książki-lustra i książki narzędzie znajdziecie tutaj: 

A tu drugi.