Laurka dla Aleppo – połączenie pracy nad sobą i pracy ze światem
Cieszę się, że nie polajkowałem tego postu, ani nie udostępniłem. Dotyczył tragicznej sytuacji mieszkańców oblężonego Aleppo w Syrii. Zwykłem myśleć o sobie jako o osobie, którą obchodzą te tematy, i dla której zmiana świata na lepszy zawsze była i nadal jest ważna. Jednocześnie, w momencie intensywnej pracy oraz skupienia na życiu rodzinnym, sprawy takie jak konflikt w Syrii, kryzys związany z napływem imigrantów, nierówności w poziomie życia ludzi na całym świecie, przybierający na sile efekt cieplarniany czy też tragiczne warunki w jakich są hodowane zwierzęta na ubój stały się mniej ważne, straciły dużo ze swojej intensywności. Owszem, płakałem widząc zdjęcie ciała nieżywego chłopca na plaży, ale nie wiedziałem już w gruncie rzeczy, czy stać mnie na emocjonalne udźwignięcie tych tematów wielkich jak góry. Zacząłem powoli oswajać się z myślą, że mój wysiłek i cierpienie związane z przyjmowaniem tak mocno poruszających informacji i tak w ogólnym rozrachunku nic nie zmienią, a związane są tylko i wyłącznie z kosztem, który ponoszę bez jakiegokolwiek znaczenia dla świata. Kropla w morzu potrzeb! A skoro tak, to zwyczajnie lepiej chronić siebie i nie tracić na nie energii. Przecież mam tyle do zrobienia, też do zarobienia (tak, mi także często trudno jest się w pełni zdystansować od tej pogoni za pieniądzem jako pozornego gwaranta bezpiecznego życia oraz wyznacznika statutu społecznego: samochodu jakim jeżdżę czy mieszkania, w którym mieszkam). Zacząłem coraz bardziej świadomie odwracać głowę od tych wiadomości: przestałem klikać artykuły i zdjęcia, które, przeczuwałem, mogłyby mnie zbyt mocno poruszyć.
Nie był to w pełni komfortowy stan. W każdej chwili, w której ignorowałem temat, pojawiały się przez chwilę myśli o tym, jak wiele dostałem od życia w stosunku do ludzi w strefach objętych konfliktami, działaniami wojennymi. Lista moich przywilejów jest długa, ale to za co najbardziej obecnie jestem wdzięczny losowi, to komfort patrzenia jak w szczęściu i bezpieczeństwie dorastają moje dzieci – nie wyobrażam sobie sytuacji, w której potrzebują pomocy lekarskiej, a szpitala nie ma, albo jest właśnie bombardowany; albo takiej, kiedy chcą się pobawić na ulicy z rówieśnikami i nie wiem czy zabronić im tej przyjemności, potrzebnej jak powietrze, czy też trzymać ich pod kluczem w ciemnej, nieco bezpieczniejszej w razie nalotu, piwnicy. Pojawiały się wtedy u mnie myśli o tym, że zwyczajnie trzeba pomóc innym ludziom skoro są w tak trudnym położeniu, ludziom zabijanym na oczach świata. Nie byłem jednak przekonany do pójścia za tym, jak go odbierałem, nieco zasadniczym i nie znoszącym sprzeciwu głosem, że przecież „trzeba sobie pomagać”, że „mamy obowiązek”, że „nie można do tego dopuścić, żeby historia znowu się powtórzyła”. Ten specyficznie zabarwiony uczuciowo, mierzony czasami na wywołanie poczucia winy głos ma oczywiście swoje źródła zarówno w mojej historii osobistej, jak i chłodnym emocjonalnie klimacie Polski lat 80-tych, w którym dorastałem. Nie chciałem znowu pozwolić, aby naruszał mój spokój, nie chciałem, aby bombardował mnie nierealistycznymi wymaganiami… Nie chciałem po raz kolejny być bombardowany, nikt by nie chciał, nikt w takiej sytuacji nie chce. Teraz wiem, że wojna w Syrii zaczęła powoli przenosić się do mojego wewnętrznego świata, a raczej, że cały czas tam była tylko dopiero teraz zacząłem ją zauważać. Już sam nie wiedziałem, czy to ja sam dla siebie jestem zbyt surowy, czy też „inni mi to robią”, w stanowczy sposób nawołując do zaangażowania się.
No więc, siedząc przy komputerze, przy biurku, z widokiem na podwórko i czytając ten właśnie post o Aleppo, czy tego chciałem czy też nie, cała ta wewnętrzna machina przekonań, wartości i uczuć poszła w ruch. Po pierwsze, poczułem nagłą potrzebę pójścia do łazienki – uciec, nie widzieć tego – połączone z „wyrażaniem nieuświadomego” poprzez załatwianie potrzeb fizjologicznych. Wróciłem, żeby odkryć ze zgrozą, że coś zaczyna mi się samo instalować na komputerze! Jestem atakowany! W kilku panicznych, nieskoordynowanych ruchach myszką pierwsze co mi przyszło na myśl, to pozamykanie wszystkich programów i odłączenie komputera od internetu. Siedziałem teraz z bijącym sercem, patrząc na to, co się dzieje – pierwszy raz w życiu zdarzyła mi się taka sytuacja. Postanowiłem kontynuować pracę, ale za nic nie mogłem przywrócić połączenia ze światem – zamknąłem bezpowrotnie okienko z dostępnymi połączeniami internetowymi i owładnął mną jakiś zmieniony stan świadomości, który skutecznie uniemożliwiał mi przywrócenie go. Dopiero wtedy postanowiłem na chwilę się zatrzymać i zastanowić nad tym, co się dzieje. To wszystko mogło przecież mieć jakiś głębszy, ukryty sens. Postanowiłem spróbować go odkryć, lepiej zrozumieć, zinterpretować jak sen, który przydarzył mi się w środku dnia. Ciekawość zaczęła przeważać nad strachem i poczuciem, że jestem ofiarą całej sytuacji.
Zadałem sobie pytanie – kiedy to się wszystko zaczęło? Co było spustem, który uruchomił cały ten kuriozalny ciąg wydarzeń? Zdałem sobie sprawę, że chodzi o post o Aleppo, że uciekłem od niego, oraz że w tym samym momencie uciekłem od wielu rzeczy, które we mnie poruszył. Odłączenie od internetu zinterpretowałem jako odłączenie od świata i jednocześnie komunikat z jakiejś, nieuświadomionej w pełni, części mojej osobowości o tym, że teraz czas skupić się na sobie, a nie działać w świecie – chodzi o to, że to przecież ja sam siebie z tego świata wyrzuciłem! Powoli się uspokoiłem, przywróciłem głębszy oddech i wszystkie refleksje, które tu opisuję zaczęły robić się dla mnie jasne. Doszedłem do wniosku, że tym, co szczególnie mnie poruszyło były, mniej więcej, słowa, które „wzywały do działania, do zaangażowania się w sprawę wojny w Syrii jako naszej powinności, nieomalże obywatelskiego obowiązku” – na to miałem najsilniejszą reakcję.
Najpierw uświadomiłem sobie skąd wzięła się ta chęć ucieczki – poczułem się przez chwilę jak dziecko, które ktoś zmusza do zaangażowania się emocjonalnie w sprawy, których nie jest w stanie udźwignąć i chce uciec. Przez chwilę przyjemnie, ciepło rozczuliłem się nad sobą i poczułem się nieco lepiej. W tym momencie zacząłem powoli wystawiać głowę ponad uczucia, które mnie zalały natychmiast po przeczytaniu tego postu. Mogłem w takim razie zadać sobie pytanie: czy w takim razie teraz, skoro już dzieckiem nie jestem, chcę się w tę sprawę zaangażować? Był to przecież tylko niewinny głos nawołujący do pomocy innym w potrzebie, który zwyczajnie zinterpretowałem jako atak na mnie przez pryzmat swoich wcześniejszych doświadczeń; nie było w tym nic złego. Odpowiedź brzmiała: jeszcze nie wiem i jestem ciekaw co wydarzy się dalej.
Stopniowo, dystansując się od tych emocji, zacząłem dalej pracować nad sobą, mając na uwadze dwie części mojej osobowości, które z dużą siłą włączyły się, zapłonęły jak po dolaniu oliwy do ognia, po przeczytaniu tego wezwania: jedna chciała w jakiś sposób zaangażować się w to, co dzieje się w Aleppo (nazwijmy ją Supermenem), a dla drugiej inne sprawy były ważniejsze (niech to będzie Domator). Zacząłem, nitka po nitce, wyciągać wewnętrzny, nieuświadomiony dialog tych dwóch postaci w formie monodramu. Okazało się, że Supermen uważał, że tym ludziom należy się pomoc, że bez niej nie mają żadnych szans nie tylko na przetrwanie, ale także na nadanie sensu ich walce, skoro ludzie o nich nie usłyszą, że po to przychodzimy na świat, żeby działać w takich momentach i podawać sobie nawzajem rękę; tak jak kiedyś zwykli ludzie na Zachodzie wspierali Solidarność. Zdałem sobie sprawę z tego jak wiele Supermen ma w życiu: kraj, w którym żyje (jakkolwiek skonfliktowany) jest wolny od wojny, a demokracja, dobry start życiowy, który dostał, praca, którą z pasją i zainteresowaniem wykonuje, umiejętność i możliwość pracy nad sobą – wszystko to sprawia, że ma się czym dzielić. A co na to Domator? Dla niego najważniejszymi wartościami było dbanie o bezpieczeństwo (także finansowe) swojej rodziny oraz spędzanie z nią jak najwięcej czasu we własnym gronie (a nie na zbiorowych manifestacjach). Ponadto, Domator był przekonany, że tylko osiągając pewien stan wewnętrznego skupienia, nie rozpraszania się na to, co dzieje się na świecie bardzo dobrze zaopiekuje się swoimi dziećmi, zapewni im najlepszy możliwy komfort dorastania w poczuciu bezpieczeństwa i dzięki temu wyrosną one na zrównoważonych, silnych, wrażliwych ludzi, i to dzięki nim nasz świat stanie się lepszym miejscem do życia – samą swoją obecnością będą tak na niego wpływały. Wow! Okazało się, że Supermenowi i Domatorowi chodziło w gruncie rzeczy o to samo – żeby świat był lepszy – chociaż dążyli do tego nieco innymi drogami. Supermen działał w świecie, a Domator w domowym zaciszu. Wyglądało na to, że potrzebowałem i jednego, i drugiego, i że trochę ostatnio zaniedbałem Supermena, nie dając mu nic „spektakularnego” do roboty! Tak, Supermen lubuje się szczególnie w akcjach specjalnych, nie dla niego mozolna praca organiczna, u podstaw, do której potrzeba dużo cierpliwości – on chce wziąć od razu całego byka za rogi, nawet gdyby miał polec pod jego ciężarem, chętnie pogrąża się w takiej walce. Po zdaniu sobie sprawy z tych wewnętrznych procesów wydobył się ze mnie głębszy wydech. Poczułem spokój i zacząłem się lekko uśmiechać, czując sympatię do obu tych wewnętrznych postaci.
Uświadomiłem sobie także jeszcze lepiej jak działają te moje dwie wewnętrzne postaci w relacjach z ludźmi. Supermen to w zasadzie typowy ekstrawertyk: interesuje go świat, jego góry, miasta i problemy, poznawanie wielu obcych ludzi, chce przebywać w dużych grupach, wspólnie manifestować i czerpie dużo radości z tych działań. Przez większą część życia byłem dość typowym ekstrawertykiem. Wygląda na to, że wystarczająco długi czas, żeby zacząć się tym zwyczajnie nudzić, jeśli to głównie tym żyłem. Miałem mnóstwo przygód na wielu kontynentach, przeżywanych w różnych językach i w końcu przestało mnie to zwyczajnie „kręcić”. Miasta na całym świecie zaczęły się robić podobne jedno do drugiego, a powierzchowny kontakt z ludźmi przestał mi wystarczać. To, co zaczęło się stawać coraz bardziej atrakcyjne, to stanie nieco na uboczu i obserwowanie tego, co dzieje się z ludźmi, a przede wszystkim tego, co dzieje się ze mną w różnych momentach. Zastąpiłem dalekie podróże w nieznane kraje podróżami po Polsce, najchętniej co roku w te same, dobrze już znane miejsca, najchętniej do Poddąbia… Do mojego życia zawitał Domator. Zafascynowany zacząłem zauważać, że taki tryb życia zaczął sprzyjać mojemu wewnętrznemu skupieniu – zacząłem odkrywać świat na nowo, inaczej i głębiej odczuwając swoje oraz cudze uczucia, inaczej odbierając to, co dzieje się w ważnych w moim życiu relacjach. Stałem się bardziej pewny siebie w wielu sytuacjach, trochę tak jak gdybym odkrył swoje korzenie. Miałem poczucie jakbym wcześniej był szklanką pełną zmąconej wody, której osad nie miał szansy „osiąść”, bo była ciągle przestawiana z miejsca na miejsce, a teraz wreszcie zaczął się z niej wyłaniać klarowny obraz.
Czy można pogodzić Supermena i Domatora? Pewnie czasami się nie da i nawet nie należy próbować – to przecież takie przyjemne od czasu do czasu rzucić się 100% w wir wydarzeń w świecie i skupić na działaniu, a kiedy indziej kompletnie od niego odizolować i w spokoju, bez ludzi, obserwować wewnętrzne pejzaże jak tworzącą się zorzę na niebie. Ale czy da się czasami zadziałać w taki sposób, żeby obie postaci były usatysfakcjonowane? Wierzę, że w tym przypadku udało się coś zrobić w tym kierunku – właśnie poprzez napisanie tego artykułu, który mam nadzieję, wniesie odrobinę refleksji do świata w temacie pomagania i pomoże, być może, nam wszystkim nieco lepiej zrozumieć samych siebie; zrozumieć to, co się z nami dzieje, kiedy ktoś na świecie potrzebuje naszej pomocy. Po to, żeby działać (albo zaniechać działania), ale już z większą świadomością i przekonaniem, bo wierzę, że wtedy to, do czego dążymy przynosi lepsze efekty – kiedy wiemy, co chcemy osiągnąć i po co to robimy z jednej strony, a z drugiej, jesteśmy spokojni i pogodzeni sami ze sobą. Wtedy są mniejsze szanse na wojnę zarówno w naszym wnętrzu, jak i na świecie.
Dziękuję Wam wszystkim, których na wiele sposobów stać na to, żeby dzielić się sobą z innymi i manifestujecie.
Dziękuję Wam wszystkim, których stać na to i pracujecie w domowych zaciszach nad tym, żeby ulepszać swoje relacje oraz świat blisko Was każdego dnia.
Którzy mieliście, jak ja, nie-idealny, ale wystarczająco dobry start w życie i uczycie się każdego dnia pełniej łapać wiatr w żagle.