Nie jesteście sami. I wcale nie musicie sami sobie radzić. A także – macie prawo do pełniejszego życia.
fragment ze wstępu do książki
Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny.
Ernest Hemingway
Z czego zbudowany jest Twój dom? Z miłości, bliskości, ciepła, czy może z zupełnie innych składników życia? Domy niektórych z nas stoją na szklanych fundamentach, a jak to ze szkłem bywa, zimne jest i kruche. Dzieciństwo czy dorastanie okraszone dźwiękiem stukających o siebie butelek, przezroczystością pustych flaszek, zapachem alkoholu i nieustanną czujnością bywa ogromnym ciężarem, który idzie za nami dalej w życie, w pracę, w relacje. Bywa też inaczej – tak, że to wszystko staje się paliwem, by robić inaczej, być na inny sposób obecnym w świecie niż ci nasi pijący bliscy. Tak czy inaczej alkoholizm u boku staje się echem, cieniem, wspomnieniem, które wpływa na nas JAKOŚ. To „jakoś” zależy od wielu czynników, między innymi od innych kochających bliskich, od wsparcia przyjaciół, sięgnięcia (lub nie) po terapię.
Książka „Dom w butelce” ma formę spisanych dialogów prowadzonych z osobami, które w swoim doświadczeniu mają bliskich nadużywających alkoholu. Z osobami, które zdobyły się na akt odwagi, by opowiedzieć rodzinne historie. Te historie są głównie o uczuciach: o wstydzie (często odczuwanym za kogoś), o nadziei (że kiedyś będzie inaczej), o nieustannej czujności (żeby usłyszeć czy dziś kroki też świadczą o spożytym alkoholu), o zaciskaniu zębów, próbach przejęcia odpowiedzialności za swoich rodziców, o opiece nad kimś, kto miał być opiekunem, o strachu, samotności, niepewności, o niedowierzaniu we własne siły i umiejętności a jednocześnie ogromnej samodzielności. To tak często opowieści o dzieciństwie, które skończyło się zanim naprawdę się zaczęło. Ale przede wszystkim dla mnie wybrzmiewa w nich tęsknota, taka cicha, proszącą szeptem o miłość, obecność, akceptację, rozmowę, o kawałek beztroski. O normalność – bo to wszystko co wydarza się w domu z butelki nie jest normalne, nie jest dobre i nikt na takie coś nie zasługuje.
Skala alkoholizmu w Polsce jest przerażająca. Przerażające jest też to, jak bardzo picie weszło w kulturę naszego narodu: Tak oczywiste było, że w Polsce się piło. Się pije, się piło. I jeśli nic się nie zmieni – będzie się piło dalej. Bo alkoholizm nie jest wyłącznie chorobą alkoholiczki czy alkoholika. Wikła też jego bliskich – partnerki, partnerów, braci, siostry, dzieci, wnuki. Pojawia się w rodzinach pełnych, niepełnych, zamożnych i ubogich, inteligenckich, pracujących fizycznie. W wielkomiejskiej klasie średniej i w Polsce powiatowej, gminnej, wiejskiej. Chcieliśmy demokracji? Tu ją mamy.
Dzieci, których sposobem na przetrwanie jest kontrola, obserwacja i ciągła mobilizacja. Ich jedyny „bezpieczny” stan to stan napięcia, bo tylko on pozwala być skupionym na szczegółach, mieć wyostrzone zmysły i w porę obrać właściwe postępowanie. Od razu wiedzą, kiedy nie wychylać nosa za swój pokój, kiedy schodzić z drogi, która godzina jest godziną decydującą, a po niej już wszystko skazane na awanturę, co odpowiadać w szkole, co sąsiadom, żeby tylko ktoś nie podejrzewał, że coś w domu jest nie tak. Przejmują odpowiedzialność, kontrolują, kryją i milcząco proszą o pomoc. Czekają na lepsze jutro, które w większości nigdy się nie wydarza. A potem z całym tym ładunkiem idą dalej w świat.
Mężczyźni, którzy boją się, że nie sprostają roli ojca – bo ich ojca przecież nie było, albo był pijany. Skąd więc mają wiedzieć, jak kochać. jak towarzyszyć w zabawie i pytać swoje dziecko o jego emocje i potrzeby. Skąd mają umieć chwalić, mówić kocham, przytulać. „ (…) z książek miłości się nie nauczysz (…)”
Kobiety, które nie ufają, trzymają ludzi na dystans bo bliskość jest zagrażająca. Bo przecież zawsze umieją poradzić sobie same i chronią tę niezależność za cenę relacji, międzyludzkiego zaufania. Takie, które szukają winy w sobie, unikają sytuacji, których nie da się skontrolować, nie przestają analizować, milczą.
Ludzie, którzy zawodowo funkcjonują świetnie, a w środku kulą się przed własnym spojrzeniem. I tacy, którzy zawodowo nie są w stanie robić nic, bo i tak się nie uda. Tacy, którzy dziesiątki lat walczą o wyrwanie bliskiego ze szpon nałogu i tacy, którzy w którymś momencie zawalczą o siebie. Którzy spoglądając w twarz mamy lub taty, którzy byli obojętni, krzywdzący i odpychający, mimo wszystko dostrzegają czułość oraz kontaktują się ze wspomnieniami w których są obecne okruszki troski.
Trud rozmowy to coś, co wybrzmiewa w wielu opowieściach. Taka dwustronna ochrona w postaci niemówienia. Polega na tym, że kiedyś, w dzieciństwie, nikt nie mówił o tym, co w domu się dzieje, nikt nie tłumaczył (bo w zasadzie nie musiał, i tak wszystko było wiadome), nie słuchał czego dziecko potrzebuje, nie pytał o to, co czuje (lub/i te uczucia i potrzeby negował). I na tym, że teraz te dzieci są dorosłymi, którzy nie umieją mówić, słuchać, pytać, tłumaczyć. To miliardy niewypowiedzianych i nieokazanych uczuć, poskrywanych żali, uciszonych pytań, a co za tym idzie – kolejne pokolenia, które będą tęsknić za bliskością i miłością.
Jedną z dróg pomocy sobie, do której nawiązują pytania zadawane w rozmowach jest terapia. Niektórzy zdecydowali się po nią sięgnąć, inni zupełnie nie. I pisząc to jestem zupełnie wolna od oceny. Wierzę, że tu nie ma „dobrze” i „źle”, że do terapii potrzebna jest pewna gotowość. Co dobrego wzięły z niej osoby, które o tym opowiadają? Poznały język, który pozwala nazywać swoje emocje, nauczyły się w ogóle pozwalać sobie na czucie emocji, zyskały umiejętności pozwalające na pełne bycie w relacji oraz przestrzeń na zwrócenie się ku sobie – pozwolenie na swoje własne życie, odrębne od historii rodziców, świadomość własnych granic i prawo by je strzec. To o czym mówią to pewnego rodzaju uwolnienie. Nie przychodzi ono łatwo, ale jest możliwe. Jeden z rozmówców nazywa ten proces uporządkowaniem plecaka, wyjmowaniem z niego, tego co już nie jest potrzebne, rekonstruowaniem swojego właściwego systemu operacyjnego.
Ta książka naszpikowana jest emocjami. Zatrzymuje. Porusza. Uaktywnia pewne uśpione pokłady uczuć. Tak było ze mną – dawkowałam sobie te historie bardzo powoli, bo czułam, że jest mi z nimi ciężko. Czasami budziła się we mnie złość na obojętność świata, na niesprawiedliwość, na niemoc, na brak działania ze strony rodzica, gdy widzi swoje cierpiące dziecko. Czasami przejmowałam samotność, która wielokrotnie pojawia się w spisanych historiach. Przychodził też do mnie smutek, który mówił o tym, że każda z tych osób, które sięgają po alkohol i zalewają swoje uczucia ma na swoim sercu wiele ran, którymi inaczej nie daje rady się zająć. Że ten alkohol to trochę jak pancerz. A czasem był też podziw i zatrzymanie przy tym, jak trudne przeżycia mogą być kopalnią zasobów i źródłem rezyliencji, jak idzie z nimi w parze głęboka i autentyczna wrażliwość. Odświeżały mi się w pamięci, głowy i ciała, procesy terapeutyczne i historie usłyszane w czterech ścianach mojego gabinetu. Myślałam o moich przyjaciołach i znajomych, osobach z mojej własnej rodziny, których start w świat zabarwiony był nałogiem rodzica. Ta książka pełna była opowieści – miała ich dla mnie o wiele więcej niż te spisane na swoich stronach.
Karolina Piasecka-Gut