Istnieje dyskretny heroizm codzienności: wstać rano, być szczodrym,
przechodzić próby, nie tracąc radości.
fragment książki „Trzech przyjaciół w poszukiwaniu mądrości”

Znamy to przecież wszyscy. Przewlekłe zakłopotanie jakąś przewiną, jakimś zaniedbaniem, byciem nie dość na coś dobrym, strach związany z oczekiwaniem na rozprawę rozwodową, długotrwałe szukanie pracy, bolesne konflikty rodzinne, których nikt nie ma gotowości odpuścić, nieponazywane napięcia w pracy. Różne prowadzimy wewnętrzne wojny. Różne gromadzimy w sobie nie-pokoje (lubię wyobrażać sobie słowo „niepokój” jako stan, który jest przeciwny do pokoju w sercu i umyśle). A jednocześnie wszyscy mamy piękne marzenia: szczerze pragniemy zmiany, nasze intencje są czyste, staramy się jak możemy, tylko to napięcie w środku nie pozwala ruszyć do przodu, w stronę ważnych dla nas spraw.

Niedawno napisałam dla Was artykuł „Dopóki się szukamy, jesteśmy bezpieczni”. Niedługo potem pomyślałam, że możliwy jest jeszcze inny kierunek: dopiero kiedy jesteśmy wystarczająco bezpieczni, możemy się wzajemnie (lub siebie samych) szukać. Myślę, że oba kierunki się nie wykluczają.

Zainteresowanie i ciekawość, które potrzebne są do oddania się poszukiwaniom, pojawiają się w nas w chwili narodzin. Wszystko jest wtedy nowe! To również, według terapeuty systemowego, Toma Levolda, podstawowy afekt konieczny w pracy terapeuty, a i niezbędny warunek dla stworzenia przestrzeni do zmiany dla klientów psychoterapii*.

Drugim (i już ostatnim pozytywnym) afektem, jakiego doświadczamy (przez afekt rozumiem tu reakcję ciała na jakieś wydarzenie docierające do nas ze świata zewnętrznego lub wewnątrz nas), jest radość. Czyli zainteresowanie i radość – dwa afekty bez których trudno nam żyć w pokoju ze sobą i światem, trudno nam pracować w zawodzie terapeuty, trudno nam – jako klientom – zapraszać do życia zmianę, trudno nam szukać.

Pewnie dobrze wiecie, jak niełatwo o te dwie sprawy dbać. Przecież w naszych ciałach, zaryzykuję – codziennie odczuwamy i wstyd, i lęk, i złość. I to one świecą najbardziej i, bywa, że oślepiają, a często zasłaniają nam i radość i zainteresowanie czymś innym, niż nimi samymi. Te trudne afekty są nam niezbędne do przetrwania, ale – kiedy generują zbyt duże napięcie – zabierają przestrzeń na poszukiwania, na entuzjazm, na rozwój. A wolna przestrzeń jest ważna dla pielęgnowania ciekawości.

Podczas jednego ze szkoleń usłyszałam zdanie „Na wojnie trudno jest budować”. To było bardzo dawno. W ubiegłym tygodniu z innych ust usłyszałam, że zadaniem terapeuty jest w pierwszej kolejności pomóc klientowi w takim wymoderowaniu napięcia, czy też we wprowadzeniu wewnętrznego pokoju, wystarczającego do tego, by można wyjść poza cierpienie i rozejrzeć się z ciekawością wokół. Pomocne są w tym wszelkie techniki eksternalizacyjne, przestrzenne, wprowadzające dystans (czy też rozluźniające fuzję z problemem, jak to dzieje się w terapii ACT – terapii opartej na akceptacji i zaangażowaniu**). Pomocne może być również wprowadzenie do gabinetu elementów pracy z ciałem (o zaproszeniu ciała do terapii pięknie w swoim artykule napisała Sabina Sadecka). Być może jednak, i wiele na to wskazuje, najważniejsza jest jakość relacji, którą tworzą wspólnie klient i psychoterapeuta. Bo to od ludzi, z którymi przebywamy zależy, czy czujemy się z nimi na tyle bezpiecznie, by wpuścić ich w obszary naszych wojen. By pokazać im dokonane w tych wojnach spustoszenie oraz, często nie wyglądające ani ładnie, ani estetycznie, odniesione rany. By pokazać i wstyd, i strach, tę słabszą część nas samych. To często są takie sprawy, których sami nie życzymy sobie widzieć, których nie chcemy dotykać, które są niekiedy tak bolesne, że jedyne o czym marzymy, to żeby ktoś nam pomógł ten ciężar zdjąć z pleców. Jest więc ogromnie ważne to, czy terapeuta pomaga nam zadbać o dobrą przestrzeń na to, żeby zapraszać do gabinetu ciekawość, choćby miała początkowo dotyczyć wyłącznie naszego cierpienia. I wtedy to terapeuta jest tym, który towarzyszy we wprowadzaniu pokoju. Pomału, delikatnie, z życzliwą ciekawością, zawsze bezpiecznie (jeśli nie czujecie się bezpiecznie w gabinecie – zaufajcie sobie i poszukajcie innego człowieka do relacji).

Po jakimś czasie okazuje się, że cierpienie współniesione z terapeutą oddaje trochę przestrzeni na to, co nim nie jest. Na nasze silne strony, na przyjemności, na inne rodzaje życiowego światła, na źródła mocy (wszyscy je mamy).

I tak sobie myślę, że niektóre cierpienia potrzebują kołdry, inne ludzi, przy których możemy odpocząć. Tylko niektóre przynosimy na psychoterapię. Kiedy jednak o siebie zadbamy i zdecydujemy się skorzystać z tych dobrych miejsc w naszym życiu przychodzi czas, że kurz po wojnie opada, a my podnosimy się, otrzepujemy, budzimy ponownie – tym razem jako ocalali – i pomału, na początku z ostrożną ciekawością, zaczynamy rozglądać się wokół. I kiedy to się dzieje, zaczynamy naszą nową wędrówkę w stronę swobodnego oddechu, spokojnego snu i relacji, które będą dla nas karmiące.

*7 września, z dużą przyjemnością i jeszcze większym zainteresowaniem wysłuchałam wykładu Toma Levolda „Komunikacja afektywna a terapia systemowa” zorganizowanego przez Wielkopolskie Towarzystwo Psychoterapii Systemowej

** Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o terapii ACT – zajrzyjcie do naszej oferty szkoleń i warsztatów.