Maciek
Maciej Gendek, psychoterapeuta i psycholog (Thich Nhat Hanh, „Spokój z każdym oddechem”)

Zdarzają się w moim życiu takie książki, którymi delektuję się w trakcie czytania i radość z lektury miesza się z poczuciem smutku, że kiedyś ten proces się skończy. Tak bardzo odpowiada mi ich treść, język, klimat, trafiają do mnie w idealnym momencie, a najpewniej chodzi tu o splot wszystkich tych czynników. Żyję nimi nie tylko wtedy, kiedy je czytam, ale są one w pewnym sensie ze mną cały czas – ciągle mniej lub bardziej subtelnie je przeżywam, a często przesiąkam nimi do tego stopnia, że transformują moje spojrzenie na mnie samego oraz otaczający mnie świat. Taka jest moja książka roku 2015, książka, której nie skończyłem jeszcze czytać, ale która już poruszyła mnie głęboko jak żadna inna – „Spokój z każdym oddechem” Thicha Nhata Hanha.

Przez wiele lat dojrzewałem do decyzji, aby świadomie zająć się swoim oddechem i żyć uważnie. Dla w sumie dość typowego ekstrawertyka (to znacząca, chociaż nie jedyna część mojej osobowości), w pierwszym odruchu nieprzepadającemu za medytacyjnym skupieniem na swoim wnętrzu nie jest to łatwe zadanie. Jednocześnie, jak się okazuje, jest to ważna potrzeba, która musi się podgrzać, dojrzeć w odpowiednich warunkach, aby mogła przebić się do świadomości i by móc ją realizować. Po raz kolejny w moim życiu okazuje się, że „kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się mistrz”. Tym razem mistrzem jest książka.

Wystarczy, że patrzę teraz na nią, pisząc ten tekst, aby mój organizm wskoczył na jakiś inny poziom: oddech mi się wyrównuje i pogłębia, ogarnia mnie spokój. Jest to bowiem książka, z której treści, a także oprawy graficznej emanuje jakaś niesamowita, kojąca aura. Najpewniej oświecenie jej autora, które przyciąga miłość, równowagę i pogodę ducha – od mojej ukochanej córeczki Helenki dostałem naklejkę serduszka – pięknie pasuje na okładce.

Tak więc bardzo niespiesznie płynę przez nią raczej, niż ją czytam. Zamyślam się i regularnie ćwiczę, oddycham, świadomie obieram ziemniaki, patrzę wokoło, iloma darami zostałem obdarzony przez życie i kontempluję jak się tym dzielić:

Budzę się dziś rano i uśmiecham się:
Przede mną zupełnie nowe dwadzieścia cztery godziny
Ślubuję w pełni przeżyć każdy moment
i na wszystkie istoty spoglądać wzrokiem pełnym współczucia.

Stare prawdy, a dla mnie znowu odkrywane na nowo. A poza tym, czy można być częścią inspeerio i nie lubić choć trochę uważności? Wykluczone!

Maciej Gendek

Wiki
Wiktoria Jaciubek, psychoterapeutka, psycholożka dziecięca (Mikołaj Grynberg, „Oskarżam Auschwitz”)

To nie jest – jak mógłby sugerować tytuł – kolejna „typowa” książka traktująca o Zagładzie Żydów w trakcie II wojny światowej. Mikołaj Grynberg prezentuje czytelnikowi kilka niezwykłych rozmów z ludźmi, którzy są dziećmi osób ocalałych z Holocaustu. Rozmowy odbyły się w Polsce, Izraelu i Stanach Zjednoczonych, a każda z nich ma zupełnie odmienny przebieg i puentę. Mimo różnic wszystkie przytoczone spotkania wydają się mieć wspólny cel: wskazanie tego, jak traumatyczne doświadczenia rodziców wpłynęły – i wciąż wpływają – na życie oraz funkcjonowanie ich dzieci. Dialogi autora z wybranymi przez niego rozmówcami są poruszające. Pomimo ogromnego ciężaru tematu są one niemal pozbawione patosu i łzawego rozczulania się nad sobą, a przy tym pełne autorefleksji, sarkazmu czy nawet humoru.

Mikołaj Grynberg określa siebie jako fotografa i pisarza, z wykształcenia jest jednak psychologiem, co zauważyć można w sposobie prowadzenia rozmów oraz w zadawanych pytań. Dodatkowo sam również jest dzieckiem osób, które ocalały z Zagłady. Skupia się więc nie tyle na wydarzeniach historycznych i dokładnej chronologii, co na relacjach, na przekazywanej z pokolenia na pokolenie narracji rodzinnej, na mitach i opowieściach krążących w domach bohaterów.

Książka pokazuje ogromne piętno, które pozostawiły odległe wydarzenia historyczne na osobach, które nie brały w nich bezpośrednio udziału. Uświadamia istnienie tzw. traumy drugiego – a nawet trzeciego – pokolenia. Przy okazji opowieści rodzinnych autor ukazuje mechanizmy powstawania i nieświadomego przekazywania z rodziców na dzieci m.in. lęku, poczucia winy, depresji i obsesji.

Grynberg swoją książką przypomina czytelnikowi, że w sumie wszystkie te doświadczenia są dla nas wspólne i wciąż na nas oddziałują – czy tego chcemy, czy nie. Nawet jeżeli wydaje nam się, że żyjemy w zupełnie odmiennym, bezpiecznym, oddalonym od nich o lata świetlne świecie.

Wiktoria Jaciubek

Agnieszka
Agnieszka Kaluga, wsparcie osób po stracie (Serge Bloch, „Wielka historia małej kreski”)
  

Jest kilka książek, które w tym roku mocno we mnie wrosły, jak choćby „Jolanta” Sylwii Chutnik, „Kucając” Andrzeja Stasiuka, „Świadek” Roberta Rienta, „Belfast. 99 ścian pokoju” Aleksandry Łojek czy „Mnie nie ma. Rozmowa z Maciejem Nowakiem” Olgi Święcickiej. W przypadku dwóch ostatnich książek miałam przyjemność poprowadzić spotkania z ich autorkami (i bohaterem), co tylko spotęgowało ciepłe uczucia. O jednej z nich chciałam napisać, choć zdecydowanie polecam wszystkie. Parę dni temu kupiłam przedpremierowo „Wielką historię małej kreski”, przeczytałam ją i przepadłam. „Wielka historia…” to mocne zamknięcie mojego roku czytelniczego, chętnie się nią podzielę, tym bardziej, że jeszcze przed Bożym Narodzeniem trafia do księgarń. Niepozorna książka dla dzieci powyżej szóstego roku życia, proste rysunki, niewiele kolorów. Co w środku? „Dziecko znajduje na ścieżce małą kreskę, mały, niepozorny skrawek. Wkłada ją do kieszeni i o niej zapomina. Lecz oto kreska ożywa…” Schemat dość dobrze znany: jeśli pobędziemy z czymś, poświęcimy czas i uwagę, to coś urośnie. Nie schemat jest tu jednak atrakcją. Książka wygrywa prostotą, dzięki której czytelnik – czy ma lat siedem, siedemnaście, czy siedemdziesiąt – ma szansę dopełnić „Wielką historię…” swoją treścią.  Tytułowa kreska jest talentem. W pierwszej, dosłownej warstwie talentem malarskim, choć książka mieści przecież i inne. Znajduje się go dość nieoczekiwanie, czasem się go chowa, czasem się mu przygląda, bawi nim. Talent się rozrasta i jednocześnie staje się nieodzowną częścią swojego odkrywcy/znalazcy. Dzieli z nim emocje, niepokoi go i chroni, bywa, że go męczy, częściej jednak poszerza pole widzenia i dodaje skrzydeł. Nie zdradzę Wam oczywiście puenty, bo popsuję najlepsze. Najprzyjemniejsze jest to, że tytułowa kreska to całkiem pojemny symbol, nie musi oznaczać tylko i wyłącznie talentu. W podobny sposób budujemy przecież relację z kimś bliskim, z danym nam czasem, z uważnością na świat… Zachęcam do własnych poszukiwań. Niech się Wam rozwija!

Agnieszka Kaluga

Marta
Marta Kondys, psycholożka, trenerka (Michael Csikszentmihalyi, „Flow”)

Mijający rok zdecydowanie stał u mnie pod znakiem zjawiska flow, czego odzwierciedleniem jest wybór książki roku o tym samym tytule. Flow (tłumaczony na język polski jako przepływ) to „stan między satysfakcją a euforią wywołany całkowitym oddaniem się jakiejś czynności”. Jak go rozpoznać? Oto kilka sygnałów, które informują nas o tym, że właśnie jesteśmy w nim zanurzeni:

  • absolutne zaangażowanie w zadanie;
  • zawężenie pola uwagi do wykonywanej czynności;
  • utrata poczucia czasu;
  • zapominanie o potrzebach fizjologicznych;
  • zaburzenie samoświadomości (poczucie „zlewania się” z wykonywanym zadaniem).

Michael Csikszentmihalyi – twórca teorii przepływu i autor książki – dorastał w ogarniętej wojną Europie. Po latach traumatycznych doświadczeń, zajął się badaniami nad szczęściem i wraz z Martinem Seligmanem stworzył nowe podejście do rozumienia natury ludzkiej – psychologię pozytywną. Dowiódł, że poczucie szczęścia nie jest uzależnione od statusu materialnego, ani żadnych zewnętrznych okoliczności, ale jest pochodną zaangażowania odczuwanego podczas najbardziej absorbujących czynności.

Autor porównuje flow do stanu „chwilowego zawieszenia rzeczywistości”, który pojawia się wówczas, gdy poziom naszych kompetencji jest dopasowany do poziomu trudności zadania. Uczucie przepływu może nam towarzyszyć podczas wystąpień publicznych, w czasie wykonywania ćwiczeń fizycznych czy pisania artykułu. Wszędzie tam, gdzie cel jest ambitny, ale zarazem osiągalny. Czynność, której towarzyszy stan przepływu musi mieścić się gdzieś pośrodku kontinuum rozpiętego między uczuciem nudy a strachu przed porażką. Dlatego tak ważne jest dopasowanie poziomu zaawansowania zadania do naszych umiejętności. To przekonanie stało się podwaliną „przepływocentryzmu” – koncepcji Stefana Falka, który zaadaptował teorię flow do potrzeb biznesu. Stworzył szkołę zarządzania, która jest z powodzeniem wykorzystywana w takich firmach jak Microsoft, Ericsson czy Toyota i opiera się na dawaniu pracownikom regularnych informacji zwrotnych o postępach (co jest jednym z warunków wystąpienia stanu przepływu), stwarzaniu klimatu organizacyjnego pozwalającego na pełną koncentrację i dopasowywanie zadań do umiejętności.

Csikszentmihalyi w swojej książce nazywa flow optymalnym doświadczeniem i zauważa, że jest ono źródłem najwyższej życiowej satysfakcji. Pisze: „odkryłem, że szczęście nie jest czymś, co nam się przytrafia. Nie jest też dziełem przypadku, ani zbiegu okoliczności. Najpiękniejsze momenty przeżywamy wtedy, gdy nasze ciało i umysł są całkowicie zanurzone w dobrowolnym wysiłku. Optymalne doświadczenie jest więc czymś, co SAMI TWORZYMY”. Po lekturze tej niezwykle inspirującej książki, ma się ochotę dodać, że nie tylko my tworzymy optymalne doświadczenie. To ono nas stwarza.

Marta Kondys

Roza
Róża Konopa, stażystka inspeerio, studentka SWPS w Poznaniu (Paul Ekman, „Emocje ujawnione”)

Czasami wydaje się nam, że postąpiliśmy niedorzecznie i drugi raz byśmy tego nie zrobili. Innym razem zastanawiamy się jak nasz znajomy mógł w ten sposób postąpić. Za to wszystko odpowiedzialne są emocje. To one, ich mieszanki „koloryzują” nam życie. „Emocje ujawnione” Paula Ekmana to książka o odkrywaniu skrywanych emocji u innych, ale także w sobie. Skąd mamy pewność, że ktoś zwracając się do nas z problemem nie mówi tylko części prawdy, czy też zataja swoje uczucia, aby nie okazać bólu, który w sobie nosi? Po czym zdaję sobie sprawę, że w danym momencie odczuwam wstręt, czy pogardę do kogoś? Na te, jak i wiele innych pytań ta lektura odpowiada bardzo szczegółowo. Może chwilami za bardzo podręcznikowo, ale to dawka świeżych, pozytywnych i ciekawych informacji godna polecenia każdemu. A czy wiedzieliście, że do radosnych emocji zaliczamy: rozbawienie, poczucie ulgi, podekscytowanie, ekstazę czy zdumienie?

Jako, że podręcznik wymagany był na studiach początkowo podchodziłam do niego sceptycznie, z czasem się przekonałam. Dziś nie żałuję!

Różna Konopa

Przeczytaj pozostałe recenzje