Czy jesteśmy poznawalni? Nie, ale można nas takimi przyjąć. O tyle żyjemy, o ile przyjmujemy innych, a oni nas.
fragment książki
Na początku podzielę się z Wami moją największą trudnością związaną z recenzją tej pozycji (a także trochę z jej czytaniem). Była nią paląca myśl: „Jaki cytat wybrać jako otwierający recenzję?”. W trakcie lektury tej książki miałam zawsze przy sobie ołówek, bo nad wyraz często się przydawał. Liczba zaznaczeń interesujących (tzn. trafiających do mnie) fragmentów była ogromna (największa w mojej dotychczasowej „czytelniczej karierze”). Aby nie zginąć w gąszczu wyróżnień, postanowiłam stosować odpowiednie oznaczenia. Strzałki skierowane do zaznaczonego w nawiasie fragmentu tekstu oznaczały, że jest tu coś fajnego. Potem jednak musiałam wprowadzić nad strzałkami wykrzykniki, które być symbolem tego, że dany fragment jest jeszcze bardziej fantastyczny niż ten z samą strzałką. Następnie stopniowałam „fajność” tekstu serduszkami, kropkami, kilkoma serduszkami i kilkoma wykrzyknikami i kropkami, aż w końcu wszystkimi symbolami naraz. I jak z takiego nagromadzenia wspaniałych myśli, bardzo mądrych słów i wartościowych wskazówek wybrać tę najbardziej odpowiednią? Najbardziej oddającą całość pozycji? Nie da się, dlatego potraktujcie powyższy cytat jako malutki kamyk na drodze, którą jest czytanie, odkrywanie i doświadczanie tej pasjonującej lektury.
Tytułowe kłamstwa, którymi żyjemy, to mechanizmy obronne, które mają za zadanie chronić nas przed bólem, związanym z doświadczaniem rzeczywistości. Jednak mimo tego, że je stosujemy, życie ma swoje sposoby, by dotrzeć do nas w całej swojej pełni, a więc wraz z bólem, rozczarowaniem, stratą, zazdrością, ale też nadzieją, radością czy ekstazą, o czym często przypomina autor. Jeden z moich nauczycieli ujmował ten aspekt w ładną metaforę – metaforę ciasta, które nie wyjdzie bez proszku do pieczenia. Ale czy wpadlibyśmy na pomysł, by jeść sam proszek? W życiu, bo jest niesmaczny, a jednak tak potrzebny jako składnik czegoś większego – ciasta, którym potem z ogromnym apetytem się zajadamy. Tak samo jest z rzeczami, które oceniamy jako „dobre” albo „złe” w naszym życiu, z emocjami, którym nadajemy etykietkę „pozytywnych” albo „negatywnych”, z doświadczeniami określanymi przez nas jako „ciężkie” lub „łatwe”… Wszystkie te elementy tworzą niepowtarzalną całość – nasze życie. Nic, tylko się w nim rozsmakować! I taka myśl pobrzmiewa przez całą książkę. Aby ten cel osiągnąć, warto mieć u boku mądrego przewodnika, który pomoże nam zidentyfikować iluzje i stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Takim przewodnikiem w życiu każdego z nas może być terapeuta. Przedsmak tej fascynującej podróży (do siebie) daje nam w swojej książce Jon Frederickson.
Autor książki pisze o bardzo wielu aspektach naszego ludzkiego doświadczenia. Jednak najbardziej otworzyły moje serce fragmenty o bliskich relacjach. Jon pisze, że bardzo często zakochujemy się… we własnych fantazjach na temat innych osób. Dopiero lata później orientujemy się, że mamy do czynienia z osobami z krwi i z kości i dopiero wówczas tak naprawdę poznajemy naszego partnera. Często moment ten nazywamy kryzysem. Rozczarowanie spowodowane tym, że nasi ukochani nie są tacy, jakbyśmy chcieli, przynosi cierpienie – nam i naszym bliskim. Frederickson mówi w jednym z rozdziałów o swoim własnym doświadczeniu w tym temacie. Po odkryciu, że jego żona nie spełnia jego oczekiwań i po odnotowaniu również i tego, że on sam nie byłby w stanie im sprostać, wziął rozwód. Rozwiódł się z… jego własnymi wyobrażeniami na temat żony, a cały proces rozwodowy nie był łatwy i ciągnął się latami. Aż w końcu był wolny i mógł poślubić… swoją żonę. Od tej pory mógł zobaczyć i doświadczać swoją partnerkę właśnie taką, jaka była realnie – i dzięki temu dostrzec jej prawdziwe piękno.
Myślę, że mogłoby to być ciekawe ćwiczenie terapeutyczne – napisanie pozwu rozwodowego przeciwko własnym wyobrażeniom na temat najbliższej osoby. Pozwoliłoby to zajrzeć w głąb siebie, zweryfikować realność naszych oczekiwań i mogłoby stanowić pierwszy krok na drodze do ślubu… z rzeczywistością, z którą rozwiedliśmy się już dawno temu.
Nie sposób choćby wspomnieć o wszystkich wartościowych rzeczach, które biorę sobie z tej książki. Jej lekturę przeżywałam całą sobą – bałam się, wzruszałam, zazdrościłam, czułam ciężar, doznawałam ulgi, płakałam, śmiałam się. Czuję i wiem, że będę do niej wracać. To piękna opowieść o terapii, o nas samych, o relacjach, o życiu. I o tym, że…
(…) wierzyć w to, że można uchwycić istotę drugiego człowieka za pomocą własnych opinii, to tak, jakby chcieć złapać wiatr siatką na motyle (fragment książki).
Anna Alaszkiewicz