W pierwszym artykule o pracy z osobami uzależnionymi metodami psychologii zorientowanej na proces (POP) opisałem przykładową sesję terapeutyczną z osobą uzależnioną. W tym skupię się na pracy z chronicznymi problemami w relacjach.
W tradycyjnej terapii uzależnień mówi się tutaj często o współuzależnieniu – destrukcyjnym, niekontrolowanym uzależnieniu od drugiej osoby. W POPie natomiast przeważa podejście skupione na procesie, czyli na tym, co dokładnie dzieje się w danej relacji. Podobnie jak narkotyk wprowadza narkomana w określony stan, proces, z którym trudno jest mu się skontaktować na trzeźwo, tak i tutaj, tym „narkotykiem” jest druga osoba (czyli ktoś, kto jest uzależniony od narkotyków/alkoholu). Ktoś, od kogo uzależnia się osoba współuzależniona ma wtedy w sobie jakiś specyficzny rodzaj sposobu bycia, zachowania, postawy, której ona sama (najczęściej nieświadomie) bardzo w życiu potrzebuje.
Pamiętam klientkę (nazwijmy ją Asia – imię fikcyjne), która nie mogła się zdecydować czy kontynuować relację z partnerem (uzależnionym od alkoholu) – nie było tam ani seksu, ani zbyt wiele wspólnie spędzanego czasu, ani żadnych innych celów życiowych. Nie mieli też dzieci. Narzekała właściwie ciągle na to, że on „wszystko zawala przez to, że niczym się nie przejmuje”.
Kiedy zacząłem wypytywać o konkretne sytuacje z ich życia, podała następujący przykład: mąż był zobowiązany płacić domowe rachunki, czego często zapominał, bo wiele innych rzeczy zajmowało jego głowę; tym razem znowu zapomniał zapłacić za prąd w terminie – do domu przyszło pismo wyliczające karne odsetki oraz ponaglenie do zapłaty. Ostatniego dnia umożliwiającego uregulowanie należności bez dalszych konsekwencji jeden z kolegów męża zadzwonił, że jadą w kilka osób w góry na 2 dni i czy nie byłby zainteresowany dołączeniem do wyprawy. Mąż tak się podekscytował wyjazdem oraz przygotowaniami z nim związanymi, że zupełnie zapomniał o rachunku do zapłacenia. Doprowadziło to do odłączenia prądu w kolejny dzień – żona spędziła kolejne dni nie tylko beż męża, ale też bez elektryczności! Była oczywiście wściekła opowiadając mi tę historię – pozwoliłem jej krótko wyrazić wszystkie zalegające w niej uczucia. Po kilku minutach poszedłem dalej i zacząłem rozbudzać w niej ciekawość tego, co ją spotyka w życiu z mężem. Zapewniłem ją, że doskonale rozumiem, co się z nią dzieje w tego typu sytuacjach, że też byłbym zły, gdyby coś podobnego mi się przytrafiło i jednocześnie zacząłem się na głos zastanawiać, co też takiego ten jej mąż ma, że może w taki sposób się zachowywać.
W tym miejscu zacząłem pokazywać, w jaki sposób zaczęła bezwiednie pokazywać rękoma gorączkowe przygotowania męża do wyjazdu w trakcie opisywania mi tej historii – to jak się szybko pakował w jej obecności, nie zwracając na nią uwagi, skupiony na przygotowaniach i nie przejmując się jej uszczypliwymi komentarzami, że po raz kolejny nie spędzą weekendu razem. Klientka stwierdziła, że jest po prostu skrajnym egoistą i tyle. „No tak”, przyznałem jej rację, „ale przecież wielu z nas jest egoistami i w pierwszej kolejności myśli o sobie, o swoich potrzebach, a jednak zwykle nie zachowujemy się w taki sposób. A co ma takiego w sobie twój mąż, że tak się zachowuje? Chodzi mi tu o coś takiego, co ma głębiej w sobie, co umożliwia mu takie zachowanie. Trochę tak jakby miał w sobie coś potencjalnie pożytecznego, ale co często używa w sposób szkodliwy dla innych. Spróbujmy zobaczyć to coś, co ma głębiej w taki „neutralny” sposób, oddzielony od emocji – może to nie być łatwe, ale spróbujmy”. Zaproponowałem, żebyśmy odegrali tę scenkę i tym razem oboje spróbowali gorączkowo pakować się do upragnionego wyjazdu po to, żeby odkryć co to takiego może być. Trudno było jej wstać. O wiele bardziej komfortowo było mówić o tym, co się z nią i mężem działo w tym czasie. Wprowadzając atmosferę zabawy i żartowania z całej sytuacji udało mi się ją przekonać, żeby chociaż na minutę spróbowała – oboje podnieśliśmy się z foteli. Następnie zaczęliśmy, najpierw nieco nieśmiale, a potem z coraz większym rozmachem „pakować się” do wyjazdu. W którymś momencie, w trakcie odgrywania zmieniłem swoją rolę i stałem się Asią, w trakcie, gdy ona nadal podgrywała pakującego się męża. Przez chwilę udawało nam się w taki sposób kontynuować odgrywanie scenki. Kiedy zobaczyłem, że Asi trudno już podgrywać męża, i że stopniowo zaczyna coraz bardziej reagować na moje obraźliwe komentarze (które wypowiadałem będąc „w roli Asi”) poprosiłem, żebyśmy zaprzestali odgrywania sytuacji i ponowiłem pytanie o to, co takiego ma w sobie mąż, co umożliwia mu takie zachowanie.
Zastanowiła się i po chwili powiedziała dwie rzeczy: że on rzeczywiście jest mocno skupiony na sobie, i że ma taką pewność siebie, która sprawia, że nie boi się za tym stanąć. Ponadto, uświadomiła sobie, że obie te rzeczy sprawiły, że na początku znajomości wydał jej się bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Od razu dodała, że nie chce być taka jak jej mąż. Uspokoiłem ją, że nie chodzi mi o to, żeby była dokładnie taka jak on. I zaraz zapytałem, czy gdyby z kolei była czasami bardziej skupiona na sobie i swoich potrzebach, i nie bałaby się ich realizować, to czy taka umiejętność mogłaby jej się czasami przydać w kontakcie z niektórymi ludźmi? Na to lekko się uśmiechnęła i przytaknęła. A z kim na przykład bycie taką osobą mogłoby być czasami pożyteczne? Właśnie z mężem – odpowiedziała. Zaproponowałem, żebyśmy w takim razie znowu odegrali sytuację, ale tym razem, żeby po tym jak najpierw wejdzie w rolę męża, a następnie wyraźnie poczuje to skupienie na sobie i pewność siebie, żeby stała się znowu sobą, Asią, w tej konkretnej sytuacji (a ja nadal byłbym mężem) i cały czas, czując w sobie tę pewność siebie zareagowała w jakiś sposób do mnie (czyli do męża). Na początku nie chciała się zgodzić na to. Jakiś rodzaj ciekawości, który był w niej na początku naszej pracy rozpłynął się w powietrzu i znowu wróciła w taki „tryb” narzekania na niego i obwiniania go o wielokrotne łamanie obietnic w podobnych sytuacjach.
Znowu doszliśmy do progu – Asi trudno było skoncentrować się na całkowicie nowym dla niej doświadczeniu: skupienia na sobie oraz odczuwania pewności siebie. Jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że przez prawie 30 lat swojego dotychczasowego życia nie potrafiła zachowywać się w ten sposób, a zamiast tego często tylko zwyczajnie narzekała na to, co przydarza jej się w kontakcie z ludźmi. Nie ma w tym, oczywiście, nic dziwnego i jednocześnie takie podejście do problemu, ponieważ zbyt jednostronne, nie pozwala jej znaleźć jakiegoś sensownego rozwiązania tego problemu, bo narzekając odcinała się właśnie od własnej siły i pewności siebie. Ten próg, ta trudność we wzięciu pełniejszej odpowiedzialności za tę sytuację i skontaktowaniu się z „pewnością siebie” pojawiała się także na kolejnych sesjach.
W trakcie kolejnych spotkań Asia stopniowo jednak przekonywała się, że kiedy czuje w sobie tę pewność siebie i w tym momencie wchodzi w interakcję z mężem, to coś ważnego i nowego zaczyna pojawiać się w ich relacji: z czasem zaczął lepiej rozumieć, na czym jej w życiu zależy (nie miał np. świadomości tego, że Asi tak bardzo zależy na wspólnym spędzaniu weekendów) w związku z tym zaczęło zdarzać się, że rezygnował z własnych planów na rzecz wspólnych; Asia zaczęła także częściej realizować swoje własne pomysły niezależnie od tego, co on o tym sądził (np. pojechała sama na 4 dni spotkać się z rodziną, chociaż on uważał to za kompletne marnotrawstwo pieniędzy). Zachęcona tymi sukcesami, coraz częściej i na coraz dłużej godziła się wchodzić w ten stan w trakcie wspólnego odgrywania na sesjach różnych ich problemów relacyjnych.
Przez następne tygodnie pracowaliśmy zatem nad tym, w jaki sposób wprowadzić do jej życia więcej „zdrowego egoizmu” – taką wersję o wiele bardziej świadomego egoizmu, niż ten, który reprezentował jej mąż. Od podstaw, uczyła się krok po kroku korzystać w życiu z takiej postawy; przez jakiś czas pracowaliśmy także nad jej trudną historią osobistą, która łączyła się z tematem skupiania się na swoich potrzebach – pod koniec naszego procesu terapeutycznego nadal nie podjęła decyzji o rozstaniu, ale była o wiele spokojniejsza i w większym stopniu brała odpowiedzialność za to, co działo się w ich relacji, zamiast tylko obwiniać o wszystko męża.
Maciej Gendek