I wtedy znów wybuchłam bez powodu.

Powyższym zdaniem – odmienianym przez rodzaj męski i żeński, nigdy przez tryby i rzadko przez liczbę – kończy się wiele opowieści rozbrzmiewających w moim psychoterapeutycznym gabinecie.

  • Mam takie udane życie, a nie mogę opanować nerwów.
  • Wstałem spokojny i zobaczyłem, że kot wygniótł moją koszulę. Samego mnie zdumiał mój napad szału.
  • Nie wiem skąd przyszła ta złość, po prostu się zdenerwowałem.

W tych komentarzach słychać zaskoczenie swoją nadmierną emocjonalnością, zawstydzenie siłą swojej rekacji i uporczywe poszukiwanie odpowiedzi na pytanie:

Jak to możliwe, że coś tak małego wywołało w mojej głowie tak wielkie coś?

Andrea Gillies opisuje w opartej na własnym doświadczeniu książce: „Opiekunka. Życie z Nancy“ niewytłumaczalny i karygodny wtedy dla niej atak szału, któremu uległa, gdy jej podopieczna – chora na Alzheimera teściowa – zalała ruszt w kominku płatkami śniadaniowymi. By uporać się z wyrzutami sumienia, opisuje swoją frustrację i zawód własną osobą (Ona ma alzheimera. Co ja, do cholery, wyprawiam?) w e-mailu do przyjaciółki.

Przyjaciółka uspokaja ją:

Oczywiście to nie płatki śniadaniowe. To nieustanne kap-kap-kap i jego nieuchronność. Nic dziwnego, że pękłaś. Rozumiem, że ona ma się dobrze, dzięki dobrodziejstwu pamięci równie małej jak u złotej rybki. Więc dla niej jest już po wszystkim, ale dla Ciebie, na Boga, to prawdziwe szaleństwo. Piszesz, jakbyś nadal była tym mocno wstrząśnięta. […] Biedactwo. Biedna pognębiona duszo“.

Przyjaciółka Andrei rozkłada jej emocjonalną powódź na czynniki pierwsze (nieustanne kap-kap-kap), w Analizie Transakcyjnej zwane talonami. Gdy talonów uzbieramy wystarczająco dużo – wybuchamy. Talonem może być wszystko: zaszłe i nigdy niewypowiedziane pretensje do żony o jej przedwczorajsze spóźnienie, skryty żal, że ktoś ważny zapomniał o naszych imieninach, zawiedzione nadzieje na podwyżkę. Wymienione sytuacje łączy wspólny mianownik: leżąca u ich podłoża niezaspokojona potrzeba i milczenie na temat tej właśnie frustrującej sytuacji.

Emocjonalny progres polega zatem na tym, by zamiast niewygodne (a jednak z jakichś powodów całkiem nam bliskie) talony kolekcjonować – szybko je rozładowywać. Napominać, przypominać, prosić, egzekwować, a nade wszystko informować o tym, że czyjeś zachowanie nas poruszyło lub że sobie z czymś nie radzimy. Opiekowanie się sobą samym i mówienie o tym, co nas boli jest zatem potężnym narzędziem do pozbywania się talonów na bieżąco.

Wszystko, co napisane powyżej dotyczy jednak w większości osób dorosłych, którzy mają narzędzia do tego, by samemu o siebie zadbać. Czytając książkę Alexandra Lowena „Depresja i ciało“ myślę jednak stale o tym okresie ludzkiego życia, w którym talonów – nawet gdybyśmy chcieli – rozkładowywać nie możemy. To okres niemowlęctwa, określany też „przedwerbalnym“, czyli takim, w którym nie posługujemy się jeszcze językiem ani w mowie ani w myśli, a w zaspokajaniu potrzeb zdani jesteśmy całkowicie na otaczających nas ludzi. Gdy któreś z naszych potrzeb pozostają niezaspokojone, emocje zalewają całe nasze ciało i nikt – poza uważnym na nie opiekunem – nie jest w stanie wyrwać nas z doświadczanego dyskomfortu.

A co jeśli nikt nie reaguje na płacz niemowlęcia? Bo opiekunowi wydaje się, że zbyt częste przytulanie zepsuje to małe dziecko po wsze czasy? Że się na wieki przyzwyczai do noszenia, spania w łóżku rodzica, alarmowania nas krzykiem… Że dziecko trzeba od najwcześniejszych miesięcy (ba! dni) układać i tresować… Wtedy – według Lowena – uczymy nasze dziecko nie tyle kontroli nad jego emocjami (częsta rodzicielska iluzja), co dajemy mu jasny przekaz – „nie słuchaj swoich emocji, tak jak i my ich nie słuchamy“. Małe dziecięce ciałko, które nie dostało tyle opieki, ile potrzebowało, usztywnia się, a życiodajna energia, która wcześniej krążyła po jego ciele swobodnie, ulega zatamowaniu. Cielesne blokady w negatywny sposób rzeźbią (dosłownie!) nasze ciało i pozostają – według Lowena – na długie lata pamiątką po mniej lub bardziej nieudanym dzieciństwie.

Im mniej słyszymy własne ciało, tym łatwiej – po latach – o depresję. Ta ostatnia jest bowiem – według autora „Depresji i ciała“ – krzykiem naszego ciała (i psychiki) o czułość i miłość. Jest efektem zbierania talonów w okresie, gdy byoliśmy zbyt nieporadni, by rozładować je samemu.

Tym, co proponuje Lowen jest odzyskanie kontaktu z własną cielesnością – ugruntowanie. Aby przywrócić ciału harmonię i ugruntować je, trzeba jednak działać powoli – napięcia, które wpłynęły na nasze emocjonalne rozchwianie, zbierały się przecież w naszych ciałach latami. Stare porzekadło mówi, że drzewo jest tak mocne, jak jego korzenie – pisze Lowen. Doświadczony hodowca powstrzymuje wzrost młodego drzewka, by zdążył się rozwinąć jego system korzenny. Z małymi dziećmi postępujemy wręcz odwrotnie. Stymulumemy je, by szybciej rosły, a odmawiamy im wsparcia i zasilania, dzięki którym umocniłyby swoje korzenie “. Wszystkim tym, którym bliska jest refleksja nad swoimi korzeniami – polecam lekturę książki Lowena.

A. Lowen, Depresja i ciało. Warszawa: Wydawnictwo Czarna Owca.

Sabina Sadecka