Serce człowieka, który jest daleko od natury, twardnieje.
Luther Stojący Niedźwiedź (ok. 1868-1939)
W miarę jak oddalamy się od przyrody, oddalamy się także fizycznie od innych ludzi.
Potrzeba czasu – swobodnego, nieuporządkowanego czasu na marzenia – aby doświadczyć przyrody w głębszy sposób.
fragmenty książki „Ostatnie dziecko lasu”
Każde zwierzę, które napotkamy, może stać się częścią nas lub częścią tego, kim moglibyśmy być. Jeśli spotkamy się w połowie drogi.
Pod koniec twojego życia twoje rozumienie będzie zależeć od tego, z ilu punktów widzenia patrzyłeś na świat.
fragmenty książki „Kiedy wzywa nas dzicz”
Niektórzy ludzie mówią do zwierząt. Jednak niewielu je słucha. Na tym polega problem.
A.A.A. Milne „Kubuś Puchatek”
„Ostatnie dziecko lasu” i „Kiedy wzywa nas dzicz” to jedne z takich książek, które nie porywają do biegu przez ich strony, nie wciągają w zapierające dech w piersiach przygody, ale zapraszają nas do powolnego spaceru pełnego zatrzymań, zauroczeń i ważnych zastanowień. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że niewiele mają wspólnego z psychologią, ale uwierzcie – nic bardziej mylnego! One są bardzo w temacie człowieka, bardzo w temacie ocalenia i zdrowia psychicznego. W zasadzie wystarczy, że obejmiemy wzrokiem cały ostatni rok, tę pandemiczną nową dla nas rzeczywistość. Gdzie szukaliście ukojenia? Moim pierwszym i głównym ruchem był ruch ku naturze, spacerowałam ile tylko mogłam, sama czy ze zwierzakami, i czerpałam z tego dużo dobrego. Od odpoczynku i naładowania baterii, po uspokojenie i wyciszenie po nieustannie docierających informacjach dotyczących chorób i niepewności. Z obserwacji i rozmów wiem, że nie byłam w tym osamotniona: masowo zaczęliśmy szukać równowagi przez kontakt z przyrodą. Spacery po lesie, parkach, aktywność na świeżym powietrzu, obserwowanie roślin i dzikich zwierząt, przytulanie tych udomowionych… to obszary, które pozwalają nam budować zdrowie, wzmacniać siebie.
Swoją znajomość z autorem Richardem Louv, rozpoczęłam od książki „Ostatnie dziecko lasu”. Spędziłam z nią wiele jesiennych popołudniowych dni wczytując się w refleksje dotyczące kontaktu człowieka z naturą, tej niesamowitej relacji, którą z biegiem lat zmienialiśmy, a czasem i zatracaliśmy. Znalazłam w niej słowa, które mnie koiły, piękne osobiste opisy zmysłowego doświadczania przyrody, ale napotkałam też takie fragmenty, które zatrzymywały mnie w niepokoju i przestrachu o to, co się między ludźmi a naturą wydarzyło złego i co się zadzieje w kolejnych pokoleniach. Dla mnie z pewnością jest to książka, która uczy pokory – pokory wobec mądrości natury, wobec jej niezastąpionego i nieocenionego wpływu. Mam silne poczucie, że my tej pokory bardzo potrzebujemy, żeby była ona tuż obok miłości i szacunku do tego, co nas otacza. Z wysoko zadartą głową i mniemaniem, że człowiek jest najważniejszą istotą na świecie i może wszystko, daleko nie zajdziemy. I skoro już to wiemy, to czas zacząć działać i zmieniać.
Wzięłam sobie z tej książki sporo odwagi i motywacji do tego, by robić nowe i zapraszać lasy, parki, łąki i pola, zwierzęta (od tych dużych po najmniejsze robaczki), ale i gwiazdy i kamienie, do swojego rodzinnego funkcjonowania. Najbardziej w tej książce ujął mnie spis nazwany „100 razy działanie”, który jest listą cudnych zajęć i działań do wykorzystania w rodzinie i w różnych innych społecznościach. Jest tam o obserwowaniu chmur, o zrobieniu własnej stacji meteorologicznej, szukaniu rozmaitych stworzonek pod deskami czy kamieniami, przytulaniu drzew, urządzeniu wspólnej wyprawy na ćmy. Inspiracji jest naprawdę wiele!
Louv kładzie nacisk na to, by pokazać czytelnikowi, jak ważna jest przyroda dla rozwijającego się dziecka – jak wiele zmienia w tym rozwoju to, że zamiast siedzieć przed ekranami, spędzimy z dzieckiem popołudnie na świeżym powietrzu. Znajdziecie wiele ważnych fragmentów i badań właśnie o tym:
„(…) dzieci z wyższym wskaźnikiem przyrody w otoczeniu rzadziej wykazują zaburzenia zachowania, lęki i depresję w porównaniu z rówieśnikami o niższym wskaźniku przyrody. Dzieci z wyższym wskaźnikiem przyrody mają również wyższą ogólną samoocenę”.
„Przyroda ma moc kształtowania psyche i może pełnić ważną rolę w terapii dzieci po traumatycznych doświadczeniach. (…) w trakcie zabawy na wolnym powietrzu, na brzegu rzeki czy wśród drzew, dzieci pracują nad swoimi problemami”.
„Otoczenie przyrody jest niezbędne dla prawidłowego rozwoju dziecka, ponieważ pobudza wszystkie zmysły i stanowi pomost między swobodną zabawą a formalną nauką”.
„(…) przebywanie w bliskości z naturą, ogólnie mówiąc, zwiększa umiejętność skupienia się u dziecka”.
I przeczytacie między innymi o syndromie deficytu natury, o lęku przed naturą (strach to największa siła, która powstrzymuje rodziców przed przyznaniem dzieciom takiej wolności, jaką sami cieszyli się, kiedy byli mali), tzw. syndromie baba jagi, przywiązaniu do ziemi i frajdzie z odkrywania przyrody wraz z dzieckiem (w niej może wiele namieszać potrzeba doskonałości). Nie jestem w stanie zliczyć tematów, które autor porusza i wyczerpująco omawia, ale za wszystkimi jego słowami idzie jeden wniosek, jeden apel: pomóżmy stworzyć dzieciom ich własne małe galaktyki, ukochane miejsca, które pozwolą im doświadczyć przekroczenia granicy między nami a innymi stworzeniami. Miejsca, w których będą odkrywać, obserwować, grzebać patykami w ziemi i przeżywać swoje własne przyrodnicze przygody.
Później przyszła do mnie książka „Kiedy wzywa nas dzicz” i przepadłam! Po uszy zanurzyłam się w opisach relacji ze zwierzętami, w przykładach terapeutycznego wpływu zwierząt na ludzi, w miłości do stworzeń: od niedźwiedzia do patyczaka. Tak, musicie wiedzieć, że ta książka emanuje miłością! Czytałam ją i przypominałam sobie chwile ze swojego życia, w których czułam się nierozerwalnie złączona z naturą i na własnej skórze doświadczałam magicznego połączenia pomiędzy mną a innym zwierzęciem. Moje wspomnienia najczęściej dotyczyły psów, które były w moim życiu obecne dosłownie zawsze. To im opowiadałam o swoich dziecięcych problemach i wypłakiwałam się w sierść, z nimi biegałam po zadomowych polach i śmiałam się w głos podczas wspólnego szwędania się w zbożu. Potem przyszły też myśli o kotach, które co wieczór układają się przy mnie do snu. Szczerze mówiąc, nie umiem sobie wyobrazić swojego życia bez zwierząt. A Ty? Na świeżo mam w głowie obserwację saren, które przychodziły do naszego warzywnika, pożywić się w zimowe dni. Samo już patrzenie na nie było dla mnie swego rodzaju, hmmm, radością? uspokojeniem? zachwyceniem się? Trudno mi ująć to w słowa, ale Richard Louv jest w tym prawdziwym mistrzem i nazywa to wspólnym siedliskiem serca:
(…) jest to głęboki związek między człowiekiem a innym zwierzęciem. To przenikalność empatii. Jest to połączenie, które rozciąga się z wnętrza nas, poprzez tajemnicze „pomiędzy”, aż po drugą istotę. Jeśli mamy szczęście w zamian czujemy coś, co jest prawie nie do opisania. Możemy nauczyć się wchodzić do tego siedliska, kiedy tylko chcemy.
Bardzo rezonują ze mną fragmenty, w których poruszana jest kwestia uczenia się od zwierząt. Być może nigdy wcześniej nie objęłam tego tak szeroko swoją refleksją, a przecież zwierzęta, które nam towarzyszą uczą nas najtrudniejszych rzeczy – troski, empatii, moralności ale nie tylko. Dostajemy od nich również ważną lekcję dotyczącą śmiertelności, pożegnań, utrat.
Wiedzieliście, że obecność zwierząt jest pomocna nie tylko w terapii, ale również w zapobieganiu i wykrywaniu chorób? Niektóre psy potrafią wykryć napady padaczkowe i niewydolność serca. Relacja ze zwierzętami pomaga złagodzić objawy między innymi demencji i depresji. Dla mnie to cenne informacje. Znalazłam też ciekawostki: konie mają zdolność synchronizowania swojego bicia serca z ludzkim sercem; wieloryby mają podobne do ludzkich wyspecjalizowane neurony związane z samoświadomością i współczuciem; mruczenie kota może być jego sposobem na powiedzenie „zostań ze mną, potrzebuję cię”, bo koty mruczą nie tylko w chwili zadowolenia, ale także, gdy cierpią.
Obydwie książki są o ocaleniu, to taki wspólny mianownik. Tego wspólnego pomiędzy nimi jest dużo więcej, ale ocalenie to tu coś najważniejszego i najszerszego, bo odnosi się i do natury, planety, zwierząt, i do ocalenia ludzi przed zupełnym zatraceniem się. Książki inspirują do poszerzenia naszej definicji zdrowia psychicznego o aspekt kontaktu ze środowiskiem naturalnym. Zapraszają do ruchu, którego najlepszym obrazkiem byłoby przepisywanie (każdy sobie samemu) codziennych recept na naturę. Zadbajmy o siebie i o wszystko, co wokół nas.
A na koniec zostawiam Wam słowa poetki Mary Olivier z wiersza „Dzikie gęsi”:
Kimkolwiek jesteś, choćbyś była bardzo samotna,
Świat ofiaruje się twojej wyobraźni,
Woła do ciebie jak dzikie gęsi, cierpko, pobudzająco,
Coraz to oznajmiając, gdzie jest twoje miejsce
W rodzinie ziemskich rzeczy.
(przeł. Czesław Miłosz)
Karolina Piasecka-Gut