Oto, istota ludzka jest niczym dom gościnny
Do którego każdego ranka ktoś nowy przybywa.
„Dom gościnny” Dżalaluddin Rumi

Dawno nie widziałam tak pięknego filmu o mocnym, sensualnym, uczciwym stosunku do życia. Wynurzając się z kina na poznańskie ulice miasta, parnego tego dnia i burzowego, pomyślałam, że jeśli ktoś miałby ochotę doświadczyć tego, o co w życiu chodzi, to to jest, być może, właśnie ten film.

Myślę sobie, że są takie filmy, które ogląda się głową (intelektem, kontekstem, interpretacjami), a są takie, których się doświadcza (ciałem, emocjami, nastrojem, towarzyszącą tęsknotą). Być może zresztą to nie o film chodzi, a o sposób jego przyjęcia.  Tak czy inaczej, „Aquarius” podarował mi czas wysycony potęgą życia w jego barwnej, niepoliczalnej i nielinearnej poetyce, w jego smaku, temperaturze i wadze.

„Aquarius” przyniósł mi również opowieść o domu. O domu-miejscu, któremu nadajemy specjalne znaczenie i jedyny taki sens. O domu-gnieździe, w którym wzrastają kolejne pokolenia lub kolejne miłości, w którym troszczymy się o chorujących, w którym gościmy wojny i budujemy pokój. Dom, to miejsce, które pamięta narodziny i śmierć, które nosi żałobę, które przyjmuje nas, ofiarowując wypoczynek. Dom to miejsce, w którym możemy tańczyć, które nas tuli, daje przestrzeń dla myśli i emocji, pozwala doświadczać, pozwala układać się niesfornemu życiu w przeróżne opowieści.

W takim domu mieszka Clara (Sonia Braga), która buduje ten film, wypełnia go od początku do końca. Dobrze mi  było w towarzystwie tej silnej i odważnej dojrzałej kobiety. Dobrze mi było w domu, który tworzyła i o który przychodzi jej walczyć. Towarzysząc jej, mam poczucie, że walka toczy się o coś najmocniej żywego, najważniejszego, nie o miejsce, ale bardziej o tożsamość, o wspomnienia, które nie są wcale (lub nie zawsze są) przeszłością. Te wspomnienia, wśród których najsilniej żywe są te o miłości (rodzącej się, pielęgnowanej i utraconej) i te o chorobie (doświadczonej i zwyciężonej) zamieszkują ten dom jak ludzie, trochę jak ich poprzednie esencje, tożsamości, niby przeszłe, ale przecież wciąż ważne części dzisiejszego życia i sposobu tego życia doświadczania.

I to jest chyba najsilniejsze doświadczenie, a może i trochę takie zachwycone zdumienie, które wyniosłam z tego filmu: co zrobiłaś, Claro, że życie smakuje ci tak intensywnie, pomimo utraconej miłości. Co zrobiłaś, Claro, że zachowałaś odwagę życia w zgodzie z tym, co twoje, odwagę sprzeciwu i odwagę zachwytu? Jak to się stało, że przeżyłaś i wypielęgnowałaś w sobie tę fenomenalną emocjonalną uczciwość, tę pasję życia? Jak to się stało, Claro, że ocalałaś?

(Zapraszam Was do kin,  ciekawa jestem Waszych odpowiedzi).

***

„Aquarius” podarował mi też wiele rozmyślań o mojej pracy i o historii mojego życia. Gabinetowe rozmowy dość często toczą się wokół różnych wersji pytania: „Jak to się stało, że to przeżyłeś/przeżyłaś?” Które części ciebie zachowały w sobie siłę do tego, by jednak zaufać życiu i pójść dalej. Które części ciebie pozostały wypełnione miłością, życzliwością, mocą, dzięki której przetrwałeś/przetrwałaś. Co pozwala ci dzisiaj stać po swojej stronie, po stronie życia i po stronie wiary, że życie jest dla ciebie możliwe? Co jest źródłem twojej siły?

Czego potrzebujesz dla swojego domu, żeby nie musieć z niego uciekać?

Zostawiam Was, mili, z tymi pytaniami, życząc odwagi do życia.


Maria Sitarska