Podchodziłam do tej książki jak do jeża. W zasadzie to do jej tytułu. Nie potrafiłam znaleźć drogi do połączenia świata, w którym rzeczy są opłacalne, ze światem, w którym rośniemy w poszukiwaniu własnych, użytecznych nam sensów. Dałam jednak książce szansę i, jak się okazało, jej lektura stała się dla mnie poruszającą wyprawą.
Byciu z książką wydawnictwa Sensus, towarzyszyła mi lektura „Fatum i Furii” oraz oglądany po wielokroć i za każdym razem z zapartym tchem TED „The art of being yourself” Caroline McHugh (koniecznie posłuchajcie opowieści o ludziach większych niż życie, o ludziach, którzy lśnią).
I kiedy tak byłam w tych wszystkich tekstach przyszła do mnie myśl, że nie ma nic piękniejszego niż życie. Życie jako wielka i przepastna skrzynia, pełna skarbów i bibelotów, świecidełek i popsutych narzędzi, pełna przeróżnych zapachów, wspomnień, tęsknot i marzeń. Możliwość przebierania w tej skrzyni, spędzania długich godzin w przyglądaniu się sprawom i zdarzeniom, śledzenie własnych ścieżek, wybieranie tych, na ten czas milszych i bardziej chcianych, porzucanie tych – na ten czas mniej użytecznych. Przeglądanie zawartości siebie, wymiana wystroju na lżejszy, bardziej kolorowy, spokojniejszy lub przeciwnie, pełniejszy i zasobniejszy w energię i tempo. Przywdziewanie, od czasu do czasu, szat smutnych, wyciszających i zatrzymujących, a kiedy indziej dobieranie kolorowych kwiatów do bukietów, które dają radość. Dostaliśmy od życia wolność, organizujemy sobie też wolność do życia. I cały czas rośniemy.
W pracy terapeutycznej i warsztatowej towarzyszy mi systemowa koncepcja autopoietyczności, która mówi, że my-ludzie mamy już wszystko, co jest nam potrzebne do dobrego i szczęśliwego życia (jakkolwiek to pojmujemy). Niczego nam nie brakuje, jesteśmy pełni wszystkiego, co mogłoby być nam użyteczne. Sztuką jest przypominać sobie o tym w tych momentach naszego życia, kiedy mami nas zmęczenie, zwątpienie, zbyt duży smutek lub złość (przepracowanie, ból, niewyspanie i wiele innych) i uważne – za każdym razem, kiedy zajdzie taka potrzeba – przyglądanie się zawartości kufra w poszukiwaniu najpotrzebniejszych rzeczy do powrotu.
Nie wiem, co to znaczy być autentyczną. Mam poczucie, że raczej jest to podróż, taka rozległa i łącząca wiele miejsc, sprzecznych krajobrazów, a nawet stref klimatycznych i środków lokomocji. I że to ciągła zmiana. Że mijamy, pojawiamy się następni, niekiedy w sporym zdumieniu, za każdym razem decydując, czy towarzyszymy sobie z ciekawością i łagodnością, czy też pozwalamy innym decydować o naszym życiu i malować je według nie naszego gustu. Mike Robbins w swojej książce-poradniku próbuje ułożyć kolejne etapy tej podróży – na początku pokazując, co nam autentyczność odbiera (rodzinny spadek, religia, szkoła, polityka, media, szkodliwe komunikaty i wiele innych), a potem, co nam może powrót do niej umożliwić (odwaga, wytrwałość, uważność, samoświadomość, poczucie radości z tego, kim się jest). I choć poradnikowa forma, akurat w tym konkretnym i tak trudno uchwytnym temacie, może być dla niektórych za mało pojemna, autor uczynił wiele, by – w tę uporządkowaną formę – wpuścić jak najwięcej światła i pozostawić jak najwięcej przestrzeni czytelnikom i czytelniczkom na snucie własnych fantazji na marginesie, na przeglądanie się w doświadczeniach autora, którymi chętnie i z odwagą dzieli się w kolejnych rozdziałach.
Zapraszam Was do lektury książki „Bądź sobą. Autentyczność jest w cenie”. Podarujcie sobie możliwość zainspirowania się do własnych poszukiwań, a być może i w sugestiach autora odnajdziecie drogę, którą od dawna wędrujecie, a o przyglądaniu się której ostatnio, być może, zdarzyło wam się zapomnieć.
Mike Robbins, Bądź sobą. Autentyczność jest w cenie, wydawnictwo Sensus.