Nawet jeśli mamy świadomość, że stan, który nas ocalił, ogranicza w tej chwili naszą zdolność do tego, by czuć się dobrze i funkcjonować w relacjach społecznych, wciąż możemy świętować zwycięstwo naszego ciała.

(…) stan fizjologiczny służący obronie jest nie do pogodzenia ze stanami służącymi kreatywności (…).

Droga neuronalna odpowiedzialna za proces powrotu organizmu do zdrowia pokrywa się z drogą neuronalną odpowiedzialną za zaangażowanie społeczne.

(…) od naszej woli zależy, czy spróbujemy stworzyć dla siebie taki zestaw narzędzi lub też obwodów neuronalnych niezbędnych do tego, byśmy czuli się bardziej bezpieczni i odporni na wyzwania otoczenia.

Aby przekazywać innym sygnały bezpieczeństwa, sami musimy znajdować się w stanie fizjologicznego uspokojenia.
fragmenty książki

Wszyscy zgodzimy się pewnie ze stwierdzeniem, że umiejętność udzielenia pierwszej pomocy przedmedycznej jest ogromnie ważna i że powinniśmy umieć to robić. Myślę, że „pierwszej pomocy psychologicznej” należy się podobny status. Tę pierwszą pomoc psychologiczną rozumiem jako pomoc ludziom w powrocie do poczucia bezpieczeństwa. Teoria poliwagalna, w moim przekonaniu, stanowi doskonałą podstawę dla pierwszej pomocy psychologicznej (zresztą nie tylko tej pierwszej). Ta teoria wyjaśnia coś, co dotyczy na wszystkich:

  • jak nasze ciała reagują w sytuacjach, które odbieramy jako zagrażające, a więc w jakie mechanizmy, które mają nas chronić i sprzyjać przeżyciu, jesteśmy wyposażeni;
  • jak ważne jest odczytywanie tych reakcji i wspieranie siebie samych i siebie nawzajem, poprzez odpowiednie odnoszenie się do tych reakcji;
  • jak możemy osiągać poczucie bezpieczeństwa – samodzielnie, w relacjach, ale też w środowisku, w którym się poruszamy;
  • oraz – co wydaje mi się najważniejsze – jak powracać do poczucia bezpieczeństwa po tym, jak doświadczyliśmy zagrożenia.

Mam takie marzenie, żeby teorię poliwagalną poznali wszyscy i żeby, dzięki niej, ludzie mogli doświadczać poczucia bezpieczeństwa w swoich środowiskach. Żeby dzieci w szkole uczyły się (w teorii, ale przede wszystkim w codziennym doświadczeniu) poczucia bezpieczeństwa, rozumienia reakcji (swoich i innych) na zagrożenie i udzielania wsparcia innym, a także proszenia o nie. Żeby dorośli (nauczyciele, lekarze, przełożeni, współpracownicy, rodzice, partnerzy, przyjaciele) potrafili we wszystkich swoich rolach zachować uważność na to, czy wspierają poczucie bezpieczeństwa u innych i u samych siebie. Żeby systemy (oświata, sądownictwo, ochrona zdrowia, organizacja pracy, pomoc społeczna) były zorientowane na troskę o poczucie bezpieczeństwa ludzi. Żeby nasze domy, szpitale, miejsca pracy i miasta były zaprojektowane tak, by wspierały nasze poczucie bezpieczeństwa – zatem również architekci i urbaniści powinni poznać teorię poliwagalną. Nie przychodzi mi do głowy grupa społeczna, której wiedza o poczuciu bezpieczeństwa miałaby się nie przydać. Nie przychodzi mi też do głowy grupa społeczna, która mogłaby nie skorzystać na doświadczaniu poczucia bezpieczeństwa. Mam wielkie marzenie, wiem. Tym tekstem, mam nadzieję, robię kroczek w jego stronę.

Ale od początku.

Kiedy czujemy się bezpiecznie? Kiedy ocenimy nasze otoczenie jako niezagrażające; ta ocena to „decyzja neurologiczna” (a nie poznawcza) i dokonujemy jej nieświadomie, poprzez mechanizm nazywany neurocepcją. „Nasze ciało działa jak wariograf, reagując bezustannie na ludzi i miejsca” i dokonując ich oceny pod kątem bezpieczeństwa – zagrożenia. Pewnie będziemy, jako ludzie, uznawać za bezpieczne podobne warunki (np. unieruchomienie i zamknięcie to coś, co większości z nas nie kojarzy się z bezpieczeństwem), jednak będziemy się też w tych ocenach różnić w zależności od naszych indywidualnych doświadczeń. To ogromie ważne, by pamiętać, że to, co dla mnie jest bezpieczne, nie musi być takie dla Ciebie; mamy przecież różne doświadczenia będące kontekstem dla tej oceny.

Czym właściwie jest poczucie bezpieczeństwa? Jest to stan fizjologiczny, a więc stan naszego ciała. Oddaje to nawet język: określenie „czuję SIĘ bezpiecznie” wprost wskazuje, że chodzi o odczuwanie samego siebie, swojego ciała. Gdy czujemy się bezpiecznie aktywna jest przywspółczulna część naszego autonomicznego układu nerwowego (w AUN mamy jeszcze część współczulną), a dokładnie nerw błędny zmielinizowany. Jest to nowszy ewolucyjnie obwód, charakterystyczny dla ssaków (nerw błędny składa się także z włókien niezmielinizowanych, ale o tym za chwilę). Nerw błędny zmielinizowany działa jak hamulec na współczulny układ nerwowy, dzięki czemu nie uruchamiamy naszych reakcji obronnych (walka/ucieczka), będących domeną właśnie współczulnego układu nerwowego. Te obwody, które są aktywne, gdy czujemy się bezpiecznie, to system zaangażowania społecznego.

Dlaczego poczucie bezpieczeństwa jest nam potrzebne? Co jest możliwe, gdy czujemy się bezpiecznie? Kiedy czujemy się bezpiecznie, wówczas nasze ciała pozostają w równowadze autonomicznej, tzn. nerw błędny zmielinizowany, będący częścią układu przywspółczulnego i układ współczulny (który jest hamowany i nie pobudza organizmu do walki lub ucieczki) współpracują ze sobą tworząc homeostazę i wspierając nasz dobrostan. Taka równowaga to optymalny stan dla naszego organizmu, ponieważ sprzyja dobremu samopoczuciu, podtrzymaniu zdrowia i zdrowieniu (działa uspokajająco na serce i umożliwia prawidłową pracę narządów wewnętrznych), regeneracji, kreatywności, uczeniu się, rozwiązywaniu problemów i rozwojowi. Gdy nie zużywamy naszych zasobów metabolicznych do obrony, możemy wracać do zdrowia i kwitnąć i, co więcej, na zasadzie koregulacji, możemy pobudzać innych do tego samego. Tak już jesteśmy neurologicznie skonstruowani, że „Droga neuronalna odpowiedzialna za proces powrotu organizmu do zdrowia pokrywa się z drogą neuronalną odpowiedzialną za zaangażowanie społeczne”.

Kiedy czujemy się bezpiecznie i mamy aktywny system zaangażowania społecznego, nasze ciało dosłownie „przestraja się” na kontakt z drugim człowiekiem: lepiej słyszymy dźwięki ludzkiej mowy (dzięki napięciu mięśni ucha środkowego), mówimy w sposób bardziej melodyczny, spokojny (bo oddychamy powoli) i zróżnicowany tonalnie, nawiązujemy kontakt wzrokowy, nasza twarz zyskuje mimikę (dzięki odpowiednio napiętym mięśniom twarzy i głowy). Gdy w taki sposób otwieramy się na kontakt z innymi ludźmi (bo czujemy się bezpiecznie), zapraszamy ich do tego samego ponieważ nasza mimika, sposób mówienia i pozytywne nastawienie to sygnał, że jesteśmy bezpieczni dla otoczenia, nie zagrażamy. Te wszystkie sygnały informują neurocepcję ludzi wokół o tym, że moje ciało jest spokojne i nie przygotowuje się właśnie do ataku, więc i oni mogą się przy mnie czuć bezpiecznie. „Mięśnie regulujące te funkcje są powiązane ze zmielinizowanym nerwem błędnym regulującym pracę serca. (…) Połączenie błędnej regulacji serca oraz regulacji mięśni twarzy i głowy pozwala nam dostrzegać sygnały dotyczące stanu fizjologicznego w wyrazie twarzy i usłyszeć ten stan fizjologiczny w głosie”. O tym, że moje serce bije spokojnie i się nie boi dowiesz się więc z mojej twarzy i głosu. A wtedy moje poczucie bezpieczeństwa będzie sprzyjało Twojemu poczuciu bezpieczeństwa (ten proces to koregulacja). Czy to nie jest niesamowite?

Dlatego właśnie „poczucie bezpieczeństwa jest terapią”. Bo po pierwsze, jest równoznaczne z równowagą autonomiczną, która jest niezbędna do zdrowienia i rozwoju. A po drugie, bo pozwala nam angażować się społecznie i, dzięki zasadzie koregulacji, pobudzać do tego samego innych ludzi. Wtedy z kolei oni mają szansę znaleźć się w takim stanie równowagi autonomicznej.

Równowaga autonomiczna nie jest jednak możliwa stale. Nasze bezpieczeństwo podlega ciągłej ewaluacji w toku wydarzeń, których doświadczamy i równowaga ulega zachwianiu, gdy tylko ocenimy otoczenie jako zagrażające.

Co się dzieje, gdy oceniamy otoczenie (fizyczne i/lub relacyjne) jako zagrażające? Kiedy z jakiegokolwiek powodu poczujemy się zagrożeni, nasz organizm uruchamia reakcje służące obronie i przywróceniu nam bezpieczeństwa. Zauważ, że to są reakcje adaptacyjne, działające na rzecz ochrony nas. Kolejność ich uruchamiania nie jest przypadkowa; reakcje obronne są uruchamiane hierarchicznie, a wynika to z ewolucji. W pierwsze kolejności korzystamy z systemu zaangażowania społecznego i podejmujemy próby odnalezienia bezpieczeństwa w relacji z innymi, np. poprzez próby porozumienia się lub znalezienia wsparcia w drugim człowieku. Gdy to się nie uda, wycofujemy nasze zaangażowanie społeczne i uruchamiamy reakcje walki lub ucieczki. Jest to możliwe dzięki współczulnemu układowi nerwowemu, który – kiedy nie jest już hamowany przez układ przywspółczulny – mobilizuje organizm do obronnego działania. Walka może oznaczać np. kłótnię, stawienie fizycznego oporu, formą walki jest również procesowanie się czy działanie na czyjąś szkodę. Ucieczka z kolei może oznaczać dosłownie ucieczkę, ale także zamilknięcie, zmianę tematu rozmowy, czy wyjście z pomieszczenia.

Kiedy jednak mimo walki lub ucieczki nadal nie możemy przywrócić sobie poczucia bezpieczeństwa, wówczas mamy jeszcze jedną możliwość: zamknięcie się (zawieszenie). Jest to najstarsza ewolucyjnie reakcja, którą odziedziczyliśmy po gadach. Polega na tym, że przywspółczulna część naszego układu nerwowego, tym razem jednak poprzez niezmielinizowane włókna nerwu błędnego, spowalnia organizm i dosłownie zamyka go na bodźce z zewnątrz, np. poprzez omdlenie czy dysocjację. Taka reakcja ma nam pomóc przetrwać w sytuacji nieuniknionego ataku, ochronić nas przed bólem.

Kiedy te reakcje nam służą, a kiedy nie? Te reakcje ciała to nasze ewolucyjne dziedzictwo. Nie są dobre ani złe w sensie moralnym i to ważne, by się (lub innych) za nie nie osądzać i nie zawstydzać; Stephen Porges pisze o potrzebie zdjęcia z nich „okleiny moralnej”. Nie możemy ich sobie wybrać. Nieustannie dokonujemy nieświadomej oceny otoczenia (neurocepcja) i w oparciu o nią nasz układ nerwowy „sam decyduje”, która z reakcji będzie najlepsza. Dzięki tym reakcjom, ale i dzięki temu, że zachodzą autonomicznie (a więc niezależnie od naszej woli), byliśmy i jesteśmy zdolni przetrwać: i jako gatunek, i jako jednostki. Wspaniale, że są i że nas chronią. To wystarczające powody, by je szanować i doceniać.

W żadnym razie nie oznacza to jednak, że możemy robić wszystko i nie jesteśmy za siebie i swoje działania odpowiedzialni; do tego, jak reaguje nasze ciało, możemy się przecież na różne sposoby odnosić i budować relację z nim i jego reakcjami na różne sposoby (o tym za chwilę).

O ile reakcje naszego ciała w obliczu zagrożenia są adaptacyjne i mają na celu ochronę nas, kłopot pojawia się wtedy, gdy DZIŚ nie możemy wyzwolić się z reakcji, która KIEDYŚ nas ochroniła. Wtedy reagujemy walką, ucieczką lub zamknięciem nawet wtedy, gdy nie ma potrzeby bronienia się. Powrót do doświadczania bezpieczeństwa i uruchomienia obwodów zaangażowania społecznego w naszym ciele staje się niemożliwy, co z kolei stanowi dużą przeszkodę na drodze do dobrego samopoczucia i do relacji z ludźmi. I niejednokrotnie jest powodem rozpoczęcia terapii.

Potrzebujemy wszystkich reakcji naszego ciała. Potrzebujemy jednak również elastycznego poruszania się po tej hierarchii reakcji (zaangażowanie społeczne – walka/ucieczka – zamknięcie). Na tym polega rezyliencja: na adekwatnym dopasowywaniu się reakcji ciała do warunków otoczenia. Ważniejsze od unikania zagrożenia i naszych reakcji na nie jest rozwijanie umiejętności regulowania swojego stanu fizjologicznego i powracania do poczucia bezpieczeństwa. Terapia osób, które doświadczyły traumy (choć oczywiście nie tylko) to, w dużej mierze, właśnie odnajdywanie poczucia bezpieczeństwa (zdefiniowanego na nowo) we własnym ciele i w świecie.

Jak to robić? Jak przywracać własne poczucie bezpieczeństwa (czyli regulować swój stan fizjologiczny)? I jakie warunki stwarzać (zarówno te relacyjne, jak i warunki otoczenia fizycznego), by pomagać w tym innym? Choć nasze ciała uruchamiają chroniące nas reakcje niezależnie od naszej woli, to „(…) od naszej woli zależy, czy spróbujemy stworzyć dla siebie taki zestaw narzędzi lub też obwodów neuronalnych niezbędnych do tego, byśmy czuli się bardziej bezpieczni i odporni na wyzwania otoczenia”. Naszym sprzymierzeńcem w tym procesie jest nerw błędny i potrzebujemy nauczyć się pobudzać go, a dokładnie jego zmielinizowane włókna, bo to one hamują współczulny układ nerwowy i jego reakcje obronne. Poniżej trochę podpowiedzi.

1. Aby przywracać własne poczucie bezpieczeństwa i zaangażowanie społeczne potrzebujemy regulować pobudzenie układu nerwowego. Co będzie pomocne?

  • Uważność na siebie. Zauważaj, jak reagujesz w różnych sytuacjach. Pytaj siebie: jak się czuję i dlaczego? To jest pierwszy krok do regulacji: rozpoznanie, co Cię wytrąca z poczucia bezpieczeństwa, a co Ci je przywraca.
  • Traktuj swoje ciało jak sprzymierzeńca, a jego reakcjom przyglądaj się z ciekawością. Pytaj siebie: o czym mnie informują? Na co zwracają uwagę?
  • Określanie, czego Ci potrzeba i mówienie innym o tym. Np. terapeucie, żeby nie naciskał. Albo bliskim, że potrzebujesz ich obecności lub chwili ciszy.
  • Zabiegaj o transparencję – w pracy, w domu, w relacjach. Im więcej jasnych reguł i przewidywalności wokół Ciebie, tym bezpieczniej.
  • Kontakt z ludźmi. Chodzi zarówno o kontakt z tymi osobami, przy których czujesz się bezpiecznie, jak i o kontakt z ludźmi w ogóle, żeby w ich towarzystwie uczyć się regulować pobudzenie i powracać do poczucia bezpieczeństwa. Gdy obcujesz głównie z przedmiotami i ideami, nie ćwiczysz swojej zdolności do interakcji z innymi i do regulowania pobudzenia w ich towarzystwie.
  • Huśtanie i kołysanie (np. na huśtawce, w kocu). Pobudza włókna przywspółczulnego układu nerwowego i uspokaja.
  • Oddech. Wdech osłabia działanie nerwu błędnego, wydech – pobudza (i pomaga sercu bić spokojniej). Dbaj więc o to, by wydechy były dłuższe niż wdechy.
  • Śpiew, recytowanie, czytanie na głos, wypowiadanie dłuuugich fraz, granie na instrumentach dętych. Tu znów chodzi o oddech; wykonując każdą z tych czynności wydłużasz wydech.
  • Słuchanie muzyki i śpiewu. Co ważne, chodzi o dźwięki, które odznaczają się dużą modulacją tonalną i są wysokie – podobnie jak śpiew matki nucącej dziecku kołysankę. Dźwięki niskie kojarzą się z odgłosami drapieżników i wzbudzają poczucie zagrożenia. Dźwięki monotonne z kolei nudzą i powodują utratę zainteresowania.
  • Joga. Stanowi gimnastykę pobudzania układu zaangażowania społecznego.
  • Nadawanie nowych znaczeń dla reakcji ciała i rozwijanie samowspółczucia. Zrezygnuj z oceniania siebie i karcenia za reakcje własnego ciała. Gdy to robisz stajesz się dla siebie wrogiem, zbroisz się przeciwko sobie i toczysz wewnętrzną wojnę. Jak, w takich warunkach, poczuć bezpiecznie? Potrzebna jest perspektywy zrozumienia siebie. „Nawet jeśli mamy świadomość, że stan, który nas ocalił, ogranicza w tej chwili naszą zdolność do tego, by czuć się dobrze i funkcjonować w relacjach społecznych, wciąż możemy świętować zwycięstwo naszego ciała”. Potrzeba też poszukiwania sensu w tym, jak reaguje ciało, dopatrywania się w jego reakcjach intencji obrony – jeśli nie teraz, to kiedyś. To może być bardzo trudne w samotności, mądry terapeuta będzie w tym procesie ogromnym zasobem.

2. Przywracanie poczucia bezpieczeństwa jest możliwe także w relacji. Wówczas mówimy o wzajemnym koregulowaniu stanu pobudzenia osób w relacji. To trochę jak „zarażanie się” nawzajem poczuciem bezpieczeństwa. Jak to robić?

  • Po pierwsze: zadbanie o własną regulację. „Aby przekazywać innym sygnały bezpieczeństwa, sami musimy znajdować się w stanie fizjologicznego uspokojenia”. To sygnał dla innych, że im nie zagrażamy, że jesteśmy przyjacielem, a nie wrogiem.
  • Zabawa, ale koniecznie z udziałem innych ludzi i wymagająca kontaktu twarzą w twarz, np. sporty zespołowe, taniec, wspólne muzykowanie. W trakcie gry czy tańca doświadczamy pobudzenia, ale regulujemy je (obniżamy) poprzez kontakt wzrokowy z innymi; kontakt wzrokowy pozwala upewnić się, że jesteśmy do siebie przyjaźnie nastawieni i nawet jeśli rywalizujemy (np. w sporcie), to możemy czuć się bezpiecznie.
  • Wspólne jedzenie posiłków. Pobudzamy dzięki temu mechanizmy neuronalne właściwe dla zaangażowania społecznego.
  • Bycie w relacji z kimś, kogo uznajemy za bezpiecznego. Ważny jest kontakt bezpośredni i fizyczna bliskość osoby dla nas bezpiecznej, ale nie tylko: koregulacja ma miejsce również wtedy, gdy wspominamy nasz kontakt z kimś dla nas bezpiecznym.
  • Terapia. Gdy jesteśmy w relacji z dobrze wyregulowanym terapeutą i doświadczamy w niej bezpieczeństwa, ćwiczymy się w obniżaniu poziomu naszego pobudzenia w relacji i rozwijamy zdolność do zaangażowania społecznego.

3. W jaki sposób z kolei możemy pomóc innym powrócić do fizjologicznego bezpieczeństwa? To jest ogromnie ważna kwestia. Każdy z nas jest kontekstem dla innych ludzi. To, jak się czujemy i co robimy może wspierać w innych poczucie bezpieczeństwa i pomagać je przywracać lub przeciwnie.

W szkole, w szpitalu, u lekarza, w urzędach, często wcale nie czujemy się bezpiecznie. Przeciwnie, niejednokrotnie czujemy, że zagrożone jest to, co stanowi nasz trzon: zdrowie, życie, byt, tożsamość, czasem godność, nasze najważniejsze relacje. W tych okolicznościach dotykamy swoich najczulszych miejsc i naturalnym jest, że doświadczamy wtedy niepewności, strachu, wstydu, złości, frustracji. A przecież, żeby zdrowieć, uczyć się, rozwijać potrzebujemy właśnie poczucia bezpieczeństwa! Dlatego to tak ważne, by w tak, z założenia, groźnych okolicznościach, osoby, które tam spotykamy, potrafiły nas dostrzec i wesprzeć. Ludzie, którzy czują się przyjmowani ciepło i z życzliwością, zdrowieją szybciej. Dzieciaki, których indywidualność jest szanowana (zamiast traktowania wszystkich jednakowo, „jak maszyny, w które należy wtłoczyć informacje”), lepiej radzą sobie z emocjami, są też bardziej otwarte na wiedzę i innych ludzi. Poniżej kilka podpowiedzi jak wspierać poczucie bezpieczeństwa innych.

  • Znów: pierwsze jest zadbanie o własną regulację. Jeśli mam komuś pomóc wyciszyć reakcje obronne, muszę najpierw zadbać o to, by nie uruchomić własnych, lecz pozostać w stanie bezpieczeństwa. W przeciwnym razie to ja „zarażę się” pobudzeniem, np. lękowym, tej osoby, a nie ona „zarazi się” ode mnie bezpieczeństwem.
  • Odpowiednia intonacja głosu. Sposób mówienia może być interwencją terapeutyczną – nie tylko w gabinecie psychoterapeuty. Mów powoli, długimi frazami, w sposób zróżnicowany tonalnie. Takie bodźce dźwiękowe kojarzą się z głosem matki i dają innym sygnał o Twoim spokoju i o tym, że nie zagrażasz. Ale też ogniskują uwagę rozmówcy i pomagają zaangażować się w rozmowę, zamiast wyłączyć.
  • Kontakt wzrokowy. To daje sygnał, że rozmówca jest dla Ciebie ważny. Jednocześnie kontakt wzrokowy nie powinien być natarczywy, bo to z kolei może być odebrane jako zagrażające!
  • Rezygnacja z ocen i pouczania. Ocena sprawia, że czujemy się zagrożeni i mobilizujemy się do obrony. I tu warto się zastanowić (przypomnieć sobie?), jak wpływają/wpływały na nas oceny w szkole, „oceny pracownicze”, ale też diagnozy psychiatryczne. Najpewniej nie sprzyjają one poczuciu bezpieczeństwa. To paradoks, bo przecież we wspomnianych kontekstach (szkoła, praca, szpital) oczekuje się od nas, żebyśmy się uczyli, byli kreatywni i zdrowieli – a to wszystko jest możliwe tylko wtedy, gdy czujemy się bezpiecznie!
  • Perspektywa zrozumienia. U Brene Brown przeczytałam, że z bliska trudniej jest ludzi nienawidzić. Podejmij próbę zrozumienia drugiej osoby (czego się w tej chwili boi? Co jest dla niej ważne? O walczy?). Twoje zaangażowanie społeczne ochroni Cię przed Twoją reakcją obronną, być może pobudzi również zaangażowanie Twojego rozmówcy.
  • Edukowanie. Wyjaśniajmy ludziom, jak działają ich ciała. One robią co mogą, by chronić i to nie podlega moralnej ocenie, nie świadczy o byciu złym czy zepsutym.
  • Reinterpretacja i nadawanie nowych znaczeń reakcjom ciała. Zamiast dawać ludziom do zrozumienia, że są „nie tacy”, że powinni się zmienić, szukajmy wspólnie sensu ich reakcji i doceniajmy je jako adaptacyjne, służące przetrwaniu i najpewniej jedyne dostępne w danej chwili.
  • Transparencja. Bez względu na to, w jakim kontekście pracujesz i żyjesz, dawaj ludziom wokół Ciebie jasny przekaz. Jeśli Twoi uczniowie, dzieci, współpracownicy, podwładni, klienci będą wiedzieli, jakie są zasady, czego mogą się spodziewać, a czego nie, będą czuli się bezpiecznie. Wówczas nie będą musieli zużywać swoich zasobów na czujność i obronę. Po prostu skupią się na rozwoju.
  • Uważność na rozmówcę. Pamiętaj, że bez względu na to, jak bardzo się starasz, Twoi rozmówcy mogą zacząć się czuć zagrożeni. Każdy ma swoje własne, niepowtarzalne „okno tolerancji”, w którym czuje się bezpiecznie i swój niepowtarzalny zestaw bodźców wytrącających poza to „okno tolerancji”. Gdy zauważysz, że ktoś nie czuje się bezpiecznie, nie naciskaj na niego. Może wtedy wskazówki z tego podpunktu okażą się przydatne. Wspólnie szukajcie też możliwości powrotu do bezpieczeństwa. Ta uważność na rozmówcę dotyczy też oczywiście terapii. Każdy klient ma inne „okno tolerancji”, któremu warto się przyglądać i rozpoznawać jego granice wraz z klientem, a następnie w oparciu o tę wiedzę planować terapię. Przypominają mi się słowa Miltona Eriksona, że dla każdego klienta trzeba stworzyć nową terapię. Całkiem możliwe, że Stephen Porges by się z tym zgodził 🙂

4. Poczucie bezpieczeństwa to też coś, co może pochodzić z warunków naszego otoczenia fizycznego. Ma to szczególne znaczenie w kontekstach, w których poczucie bezpieczeństwa jest nam niezbędne, np. w szpitalu, w gabinecie psychoterapeutycznym, ale także w przestrzeni publicznej, w szkole czy we własnym domu. To powód, dla którego architekci i urbaniści również powinni poznać teorię poliwagalną i dowiedzieć się, jak kształtować nasze otoczenie, by było bardziej bezpieczne. Zatem, co robić, by otoczenie sprzyjało poczuciu bezpieczeństwa naszemu i naszych rozmówców?

  • Usuń dźwięki o niskich częstotliwościach. Dźwięki pociągu, tramwaju, windy, wentylacji, ruchu ulicznego, hałasy dobiegające z korytarza, ale także echo mogą nas wprowadzić w stan czujności i poczucia zagrożenia, ponieważ kojarzą się z dźwiękami wydawanymi przez drapieżniki. Dlatego w miejscach, w których ludzie nie czują się zazwyczaj zbyt bezpiecznie, a w których z kolei to bezpieczeństwo jest niezbędne (takim miejscem jest np. gabinet lekarski), warto zadbać o wszystkie niuanse i zacząć od wyciszenia pomieszczenia i wytłumienia jego akustyki (pomoże w tym choćby dywan).
  • Zadbaj o to, by pomieszczenie w którym pracujesz/przebywasz było z jednej strony, oddzielone od innych pomieszczeń, by sprzyjało intymności i spokojowi, ale z drugiej strony, nie może być zbyt małe i ciemne, bo wówczas będzie osaczające.
  • Przewidywalność. Zadbaj o tyle przewidywalności, ile jest możliwe: w kwestii tego, jak wygląda pomieszczenie i okolica.

Zobacz, jest tak wiele możliwości zatroszczenia się o poczucie bezpieczeństwa u siebie i innych. Mam nadzieję, że zechcesz to robić w swoim najbliższym otoczeniu – fizycznym i relacyjnym. Odkąd znam teorię poliwagalną staram się zgodnie z nią dbać o bezpieczeństwo moje i innych. To nie zawsze się udaje, bo, jak pisałam na początku, każdy (i ja, i inni) ma swoją własną (ucieleśnioną) definicję bezpieczeństwa wynikającą z indywidualnych doświadczeń i to, co ja uznam za bezpieczne, nie musi być takie dla Ciebie. Zatem nie zawsze się w tym spotkamy. W dążeniu do bezpieczeństwa widzę jednak ogromny sens. Może nawet jest tak, że krok w stronę bezpieczeństwa jest krokiem w stronę pokoju?

Tekst powstał w oparciu o „Teorię poliwagalną” Stephena W. Porgesa wydaną przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wszystkie cytaty (również ten zawarty w tytule artykułu) pochodzą właśnie w tej książki.

Katarzyna Rawska