Ale co by się stało, gdyby nas oświeciło i nagle zdalibyśmy sobie sprawę, że nasze dziewięćdziesiąt dziewięć monet to stuprocentowy skarb. Że niczego nam nie brak, że nikt nam niczego nie zabrał, że numer sto nie jest bardziej okrągły (…)
Głuchemu zawsze się wydaje, że ci, co tańczą, są szaleni
fragmenty książki
Metafora jest wehikułem nowych znaczeń – przeczytałam kiedyś to zdanie, którego prawdziwości miałam zaszczyt doświadczyć dzięki poznawaniu terapii akceptacji i zaangażowania. Umysł jako maszynka do popcornu, cierpienie i wartości jako dwie strony monety, ogród, kręcenie się po rondzie… to niektóre z metafor, którymi myślę, widzę i czuję. Które dały mi coś więcej, niż tylko intelektualne pojęcie. Odkrywszy moc metafory dla samej siebie i mając pierwsze próby operowania nimi również w konsultacjach i poradnictwie z pacjent(k)ami za sobą, z ciekawością i sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po bajki. Bajki, będące obietnicą równie terapeutycznego oddziaływania i odmieniania, na co wskazuje sam autor.
Jorge Bucay jest pochodzącym z Argentyny psychoterapeutą pracującym w nurcie gestalt oraz korzystającym z psychodramy. I cały ten kontekst był dla mnie czymś fascynującym do odkrywania: jak inaczej może wyglądać praca terapeuty? Jak się czuję, gdy czytam, że terapeuta całuje w czoło swojego klienta? A jak wtedy, gdy klient mówi do swego terapeuty niezbyt pieszczotliwym przezwiskiem „Gruby”?
A jak mi jest wtedy, gdy z bajki nie potrafię odczytać, zabrać czegoś dla siebie?
To chyba najtrudniejsza i najważniejsza nauka, jaką zaoferował mi autor. Nauka tolerowania niewiedzy, frustracji. Godzenia się z tym, że nie wszystko zadziała dla mnie tak, jakbym tego chciała. Bo owszem, były bajki takie, które zostawiły mnie z poruszeniem, z błogim uczuciem dającym się zmieścić w słowach „o tak, no przecież tak właśnie jest”. Było to chociażby króciutkie opowiadanie „Soczewica” – o wolności ku byciu sobą. Lub „Biedne owce” czy „Kura i kurczątka” – o tym, jak czasem układają się relacje z rodzicami. Ale było też wiele takich, które pozostawiły mnie niewzruszoną. Które, gdy je czytałam, marszczyłam brwi, głowiąc się nad sensem. Uparcie chcąc go znaleźć. Dopiero wraz z którąś „niepojętą” bajką z kolei potrafiłam dać sobie przyzwolenie na swoje „nieczucie”. Zaakceptować to, że miejsce, w którym jestem teraz w swoim życiu sprawia, że jakiś symbol staje się dla mnie odległy. I to nie mówi nic o mojej zdolności pojmowania. Niewiele mówi też o „dobroci” danej bajki. Po prostu – to nie czas na nią.
To książka, która jest wehikułem nowych znaczeń. A przynajmniej ma taki potencjał – byle nie utknąć w myślach o tym, że coś jest z nami nie tak, gdy kolejna bajka nie porusza. I być może nie służy temu także czytanie jej w autobusie (a przynajmniej mi). To książka, z której chciałabym korzystać w pracy. Którą chciałabym czasem otworzyć, przekartkować, odczytać jedną z opowiastek wraz z komentarzem autora i dać im pracować dla mnie. (Lub nie 😊)
Natalia Stasiowska