stodoła spłonęła
teraz
widzę księżyc
Mizuta Masahide

Kilka lat temu znalazłam ten wiersz, haiku właściwie, w jednej z książek Brene Brown. Jak pewnie wiecie, Brene Brown, weszła na polski rynek z mocną opowieścią o wrażliwości, o wstydzie, o naszej wspólnej ludzkiej kruchości i niedoskonałości, i jednocześnie o odwadze stania przy sobie i przy tym, co w nas drży i chce nas schować głęboko pod ziemię. Dawno już nie sięgałam do książek Brene Brown, ale do tych słów Mizuty Masahidego: stodoła spłonęła/ teraz/ widzę księżyc wracałam dość często.

Aż do teraz te kilka słów było dla mnie o tym, co pokazuje się, kiedy wstajemy po kryzysie, kiedy podnosimy się z upadku, kiedy mija żałoba, kiedy gubimy się, a potem odnajdujemy. Można by to nazwać historią o wzroście potraumatycznym, albo może nawet o nadziei (tej nadziei starej daty, która mówi „wszystko będzie dobrze”). O jakiejś redefinicji wartości, o jakimś przeformułowaniu życia, o zmianie perspektywy. Najpierw coś idzie nie tak, a potem to mniej lub bardziej mija, a my idziemy w świat mocniejsze, mocniejsi, czasem może i z większą mądrością. Albo coś, co zawężało nam krajobraz przemija i znowu widzimy horyzont. Proste, prawda? Najpierw czegoś nie ma, a potem to jest. Rośniemy w siłę (tak brzmi polski tytuł książki Brene Brown z 2016 roku).

I tak też się czasem zdarza.

Ale zdarza się i tak, że nie rośniemy. Albo, że to nie siła przychodzi. Albo, że orientujemy się, jak to mówił psychoterapeuta systemowy Rudi Klein, że jesteśmy mniejsi niż los.

Że życia nie da się zmieścić w żadną opowieść, w żaden algorytm i żadne równanie. Że sprawy życiowe, stany emocjonalne, szczęście i nieszczęście dzieją się równolegle. Że zamiast linii życia mamy pętle sprzężenia zwrotnego. Że do końca nie wiemy, co potem wyniknie z tego, co siejemy dzisiaj (lub co zostało w nas zasiane).

Kiedy więc kilka dni temu przyglądałam się przyrastającemu księżycowi i ponownie w pamięci pojawiły się słowa haiku, nadałam im (lub wyrosło we mnie) trochę inne znaczenie.

stodoła spłonęła/ teraz/ widzę księżyc: bywa i tak, że kiedy płoną te nasze życiowe stodoły, to razem z nimi płoną iluzje (wyobrażenia, założenia) – te o samowystarczalności, te o stałości spraw, te o niezmienności ustaleń, te o podstawowej przewidywalności życia, o kontroli, o wpływie. Jeśli przeżyliście/przeżyłyście lub przeżywacie tego rodzaju doświadczenia, tego rodzaju czas – to wiecie, że bywa w nim bardzo ciemno, a to, czego można się było trzymać do tej pory okazuje się chwiać lub parzyć, a ty, kiedy otwierasz rano oczy, wolisz, żeby ten dzień się nie zaczynał, żeby się wycofał z powrotem w noc.

Uświadomiłam sobie właśnie, że sedno tego, co chcę Wam powiedzieć splata się z książką Jucewicz i Dobroczyńskiego „Tańcząc. Rozmowy o kryzysie i przemianie”. I jednocześnie zastanawiam się, czy kiedy świat Ci się wali, chciał_byś czytać książkę. Pewnie nie.

Jest jednak jeszcze jakieś potem, które przemieni się w jakieś inne teraz.

teraz/ widzę/ księżyc: księżyc można doświadczać jako piękny, znam takich i takie, które trwają w zachwycie. Ale dziś nie o tym. Kiedy więc te kilka nocy z rzędu patrzyłam w księżyc i widziałam jak przyrasta, pęcznieje, żeby potem znowu dążyć do nowiu zrozumiałam, że czasami bywa i tak, że przychodzi czas głębokiego urealnienia – kiedy pod naporem pływów życia padają (częściej) lub kiedy wybieramy osłabianie (rzadziej) kolejne iluzje (mechanizmy obronne, dotychczasowe strategie przetrwania itp.) i nadal pozostajemy żywe/żywi i zdolni/zdolne do przytomnego stawiania kolejnego kroku księżyc może pokazać nam się w całej swojej okazałości. W pięknie i przerażeniu. W majestacie i nędzy. W łaskawości i znoju. W zabieraniu snu i przynoszeniu niepokoju. I w swojej istotnej, źródłowej nietrwałości.

I że możemy stać – tacy jacy jesteśmy, z tym, co teraz mamy i czego nie mamy, z tym, co teraz w nas silne i z tym, co w nas wyje – i patrzeć mu prosto w mijającą twarz.

Ta nietrwałość częściej może kojarzyć nam się z bólem: mija zdrowie, mijają domy, majątki, dobre imię, mijają przyjaciele, mija przewidywalność świata, mija beztroska. Nie lubimy tego.

Nietrwałość może oznaczać również, że – podobnie jak księżyc – również cierpienie ma naturę mijania. Jak sierpień, jak burze, jak wiatr.

Oby to, co mija/minie pozostawiło za sobą żyźniejszą glebę.

Maria Sitarska