Panuje ogólne przekonanie, że rozmowa jest podstawą budowania relacji, życia wśród ludzi, podstawą sukcesu. Wydaje się przy tym, że rozmawianie to oczywista umiejętność, z którą po prostu się rodzimy.
Pokochać kogoś za to jak pisze. Chcieć wyjść z kimś na kawę, po przeczytaniu jednego rozdziału jego książki. To zdarza się w mojej głowie. Ubóstwiam niektórych pisarzy, nie za to, że piszą NAJLEPIEJ (choć uważam, że są najlepsi), ale za to, że to, co piszą sprawia, że się śmieję w głos, płaczę, odbudowuję w sobie nadzieję, rozumiem więcej, rozumiem lepiej.
Macierzyństwo w książkach polskich autorów opisywane jest często na dwa całkowicie odmienne sposoby: jako macierzyństwo lukrowane, słodkie i fantastyczne lub jako demoniczne i zagrażające zdrowiu psychicznemu rodziców. Woźniczko-Czeczott oszczędza na lukrze.
Książka „Mnich i psychiatra rozmawiają o szczęściu“ Amédée Halliera i Dominique Megglé (wyd. eSPe) to propozycja dla tych, którym perspektywa psychologiczna nie wystarcza i szukają czegoś, co wesprze ich w refleksji na poziomie duchowym. Dwa stanowiska – otwartego na świat mnicha oraz psychiatry o zacięciu humanistycznym spotykają się, uzupełniają i wzajemnie inspirują na łamach tej szczególnej książki.
Badacze motywacji już dawno temu odtrąbili, że motywowanie metodą kija i marchewki nie działa. Że pracownicy - zamiast szefa stojącego nad nimi z przysłowiowym batem - wolą być zarządzani przez demokratycznego lidera, który potrafi wzbudzić entuzjazm i motywację wewnętrzną.
Gdy boli Cię ząb, nikogo nie dziwi, że przestajesz jeść i się uśmiechać. Podobnie z bólem brzucha. Gdy diagnozę postawi Tobie kardiolog, chirurg, dermatolog – ludzie rozumieją, że Twoja choroba coś Tobie zabiera. I – jeśli mogą – okazują zrozumienie dla Twoich niedyspozycji. Gdy zaś chorujesz na chorobę psychiczną, ludzie postrzegają Ciebie jako tego, który z tej choroby KORZYSTA. Pozwala sobie na więcej, żyje kosztem innych, innym coś zabiera (nawet jeśli tym czymś jest jedynie ich spokój psychiczny).
Jak żyć bez Internetu, telefonu i telewizji? Czy w ogóle jest to możliwe? Taki eksperyment - pół roku bez dostępu do sieci, telefonu i telewizji - postanowiła przeprowadzić w swoim australijskim domu pochodząca z Nowego Jorku dziennikarka Susan Maushart.
Tworzenie takich podsumowań chodziło mi po głowie od dłuższego czasu. Trochę dla siebie, by zobaczyć, jak ciężko i intensywnie pracujemy. Ale i dla Was, byście mieli ogląd na całość naszych działań. A może i do niektórych w przyszłości dołączyli.
Kiedy byłam mała, często słyszałam, że powinnam dbać o sprawy ciała, nosić czapkę, nie siadać na podłodze i nie rezygnować z lekcji wf-u. Teraźniejszość ludzi małych wiekiem – mam na myśli dzieci i młodych – jest jednak z natury nieśmiertelna, zazwyczaj nieograniczona i niepokorna. I tak jest w porządku. Dopiero potem mamy szansę nauczyć się świadomego szacunku dla naszej głowy, która poprzez ból informuje, że czegoś mamy w życiu za dużo, lub kręgosłupa, który poprzez różnego typu napięcia domaga się ruchu, lub mięśni okolic szyi i barków, które mówią do nas: „odpręż się”.
Entuzjastyczne recenzje, zabawny tytuł (książki o wcale niezabawnej tematyce) i wszechstronne wykształcenie jej autora (Sapolsky to biolog, antropolog i neurolog w jednym) były dla mnie gwarancją, że opasłe tomiszcze "Dlaczego zebry nie mają wrzodów? Psychofizjologia stresu" jest warte czasu poświęconego na jego lekturę. Nie zawiodłam się!