Dzieci w najróżniejsze sposoby dają nam znać, czy i na ile czują się szczęśliwe lub nieszczęśliwe, a także mówią i pokazują, że tym, czego najbardziej potrzebują, jest nasz czas, nasza miłość, obecność i nasza akceptacja. Problem polega na tym, że nie odczytujemy tych sygnałów w odpowiedni sposób, a często pomijamy je lub nadajemy im negatywne znaczenie.

Żyjemy w czasach, kiedy wolny czas i słodkie nicnierobienie bywa prawdziwym luksusem, a na pytanie o to, jak to jest być sobą reagujemy co najmniej zdziwieniem.

Ze wszystkich stron jesteśmy bombardowani informacjami o sukcesach innych ludzi, nowych produktach, dzięki którym będziemy czuli, że osiągnęliśmy pewien prestiż społeczny. Kultura konsumpcji, w której przyszło nam żyć, nieustannie stymuluje do tego, by poszukiwać znamion poczucia własnej wartości na zewnątrz, w pięknych produktach, zamiast skupiać się na tym, co jest najbardziej wartościowe, czyli na nas takich, jacy jesteśmy.

Piszę ten artykuł, by nie uciekło z pola widzenia to, co najważniejsze, czyli prawdziwy kontakt z dzieckiem, ale też prawdziwy kontakt z samym sobą. Bo przecież pamiętajmy, że nasze dzieci są dla nas najlepszym zwierciadłem, w którym widać: czy dbamy o siebie, żyjemy w zgodzie ze sobą, czy jesteśmy szczęśliwi. To wszystko nasze dzieci pokazują nam w najróżniejszy sposób – z miłości do nas. Problem polega na tym, że nie odczytujemy tego odpowiednio, a często wręcz karzemy je za to tzw. „nieposłuszeństwo”, bo przecież jak inaczej nazwać fakt, że dziecko marudzi albo nie chce z nami rozmawiać lub jest dla nas na najróżniejsze sposoby niemiłe, sprawia problemy wychowawcze. Problem również tkwi w tym, że bywa, że zatracamy się w pogoni za stworzeniem lepszych warunków naszym dzieciom. Zdarza się również, że równocześnie tworzymy im, mniej lub bardziej świadomie, pomysł na to, jak dobrze by było, by ich życie wyglądało. Tragizm całej sytuacji polega na tym, że robimy to wszystko z najgłębszej miłości do nich, po to, by im było w życiu lepiej. Jednak pytanie brzmi: czy w tym pędzie nie tracimy z oczu właśnie tego, co najważniejsze i jaką cenę za to płacą rodziny?

Tym, czego najbardziej brakuje współczesnym dzieciom, jest czas z rodzicami. Takie zwyczajne bycie. Po prostu. Bez planu wychowawczego. Bez chęci zmiany dziecka w tym czasie. Bez pośpiechu, przymusu, manipulacji. Bez telefonu, komputera, ukradkowego spoglądania w telewizor i bez złości, że ten czas trzeba jakoś razem spędzić. Szczery i autentyczny. Z ciekawością i radością wobec tego spotkania.

Właśnie wtedy staje się to, co najważniejsze – plotą się nici tej wyjątkowej więzi.

A dzieci potrafią pięknie pokazać, że dostają od nas to, czego potrzebują, że czują miłość, akceptację i spokój. Pokazują to przez częstsze spoglądanie w nasze oczy, łagodniejsze spojrzenie, brak napięcia na twarzy lub wymuszonego uśmiechu, może nawet powiedzą coś o swoim wewnętrznym świecie, a może nawet się przytulą na chwileczkę. Dobrze jest pamiętać, że nawet gdy dzieciaki pokazują, że nasz kontakt z nimi jest im obojętny, prawda wygląda zupełnie inaczej – są bardzo wrażliwe na każdy przejaw naszego zainteresowania nimi, a szczególnie naszej akceptacji i zaufania wobec nich. Jednak bardzo ważne jest to, by było to zainteresowanie pełne miłości i otwartości. Każde inne może być raniące.

Trzeba wiedzieć, że otwartość nie zawsze przybiera formę werbalną. Już samo to, że wasz syn/córka bierze udział w życiu rodzinnym, jest wyrazem jego/jej otwartości” (J. Juul).

Dzieci widzą, że rodzice robią, co mogą, by w ich rodzinach dobrze się wiodło i z całą pewnością to doceniają. Jednak coraz częściej wśród młodzieży słychać głosy „tak bym chciała, by mama pobyła ze mną choć 5 minut, bez telefonu”, „rodzice są tacy zapracowani, już nie chcę ich obciążać swoimi sprawami” lub „nie chcę ich denerwować, że nie czuję się najlepiej, przecież oni to wszystko robią dla mnie” lub „nie wygram z ich pracą”. A dzieciaki zamiast wdzięczności coraz częściej czują ogromną złość na rodziców, że tak mało przestrzeni, przeznaczonej tylko dla nich, znajdują w tej relacji, która czasami przeradza się w ogromne poczucie winy wobec rodziców. Niestety, brak czasu, pośpiech, mała uważność na subtelne sygnały, a także brak wiary, że zostaną wysłuchani powodują, że dzieciaki milczą i trzymają w sobie to, jak się czują w rodzinach, w świecie i sami ze sobą. Doskwiera im ogromna samotność, z którą próbują radzić sobie na różne sposoby. Niektóre uciekają w wirtualny świat, inne zamykają się w swoim świecie (pokoju), pogłębiając poczucie izolacji, kolejne buntują się, krzycząc lub nie wywiązując się ze swoich obowiązków, zdarza się, że używają środków odurzających, samookaleczają się, a niektóre myślą o śmierci.

Bo tak naprawdę nie radzą sobie z tą samotnością, krzyczącymi w środku emocjami, bólem związanym z codzienną rzeczywistością, oczekiwaniami, które stawia przed nimi świat lub które sami sobie stawiają. Tym, czego potrzebują, jest bezpieczna przestrzeń, więź, w której mogą o tym porozmawiać, postarać się zrozumieć.

Przyglądam się temu wszystkiemu i zastanawiam się, czy my, dorośli ludzie nie zaplątaliśmy się w jakąś utrudniającą doświadczanie życia sieć?

Czy umiemy zatrzymać się i posłuchać tego, co najważniejsze, a także, by przyjrzeć się tym najważniejszym relacjom – relacjom z naszymi dziećmi? Jak one wyglądają? Czy to, w jaki sposób rozmawiam ze swoim dzieckiem, daje mi poczucie, że buduję więź, która będzie dla niego silną podporą, a mi da poczucie, że dobrze wykonałam/wykonałem swoje najważniejsze życiowe zadanie? Czy widzę, że moje dziecko w kontakcie ze mną jest zrelaksowane, czy może napina się, bo kontakt ze mną kojarzy się jemu/jej z jakimś właśnie napięciem, zagrożeniem, brakiem akceptacji?

Jak chcę, by nasza relacja wyglądała za, na przykład, 20, 30 lat?

Ktoś powie: ok, ale ja robię to wszystko po to, by zapewnić im lepszy start! To jest piękne i bardzo szlachetne i nikt tego nie chce podważać. I absolutnie, należy się za to szacunek i zrozumienie. Jednak pamiętać musimy, że nasze dzieci mają bardzo nikły wpływ na to, w jaki sposób my żyjemy, kierujemy naszym życiem, a niewątpliwie odbija się to na nich w ogromny, życiowy wręcz sposób.

Bo tak naprawdę nasze dzieci cierpią nie tylko z powodu osamotnienia, cierpią też, kiedy widzą, jak bardzo zmęczeni jesteśmy lub tym, jak mało radości jest w naszym życiu i poprzez swoje trudne zachowania zwracają nam uwagę również na to, byśmy przy tym wszystkim… pamiętali o… sobie.

My, dorośli, rodzice modelujemy zachowania naszych dzieci. Pracując ponad możliwości, spędzając czas głównie na pracy, dajemy naszym dzieciom nie najlepszy wzór do naśladowania: zmęczonego dorosłego, który najczęściej nie ma już sił na to, by zająć się swoim życiem ani autentycznie zainteresować się swoim dzieckiem. Pamiętajmy, że taki wzór właśnie przekazujemy swoim dzieciom, które – dodatkowo uszczuplone o pełnię kontaktu – będą miały mniej zdrowej energii życiowej, by stawiać czoła różnym trudnościom życiowym.

Nikt nie uczy bycia rodzicem. Uczymy się tego poprzez obserwację własnych rodziców i często wymaga to wiele wysiłku, by postępować inaczej od tego wzorca. Bezpośredni kontakt z dzieckiem „dotyka” wielu ran doświadczonych w naszym (rodzicielskim) dzieciństwie, co powoduje, że codzienne funkcjonowanie w rodzinie może być jeszcze trudniejsze.

Jednocześnie nie spotkałam jeszcze rodziców, którzy kierowaliby się czymś innym w swoim postępowaniu niż miłością wobec swojego dziecka. Prawda, że zdarza się, że okazywana jest ona w sposób pokrętny lub wręcz trudno o niej mówić. Ale ona jest. I to daje nadzieję na to, że spojrzymy na siebie, kontakt z naszymi dziećmi jeszcze inaczej. Właśnie przez pryzmat ciekawości, miłości, zaufania, akceptacji, radości.

Odczuwanie autentycznego, pełnego miłości i akceptacji zainteresowania rodziców jest podstawą poczucia własnej wartości u dziecka. Dzieci myślą: „skoro rodzic się mną interesuje, to znaczy, że wiele dla niego znaczę, mam wartość”. Jeśli do tego uważnego kontaktu uda się dodać choć odrobinę empatii i zrozumienia dla rzeczywistości dziecka, to jest to dobry przepis na zdrową, karmiącą, dobrą relację. Dla siebie też bądźmy bardziej wyrozumiali – wszyscy na tym skorzystają, a życie jest tylko jedno.

Musimy nauczyć się panować nad swoim egoizmem, który wyraża się w jednostronnej koncentracji na pytaniu, czy jesteśmy dobrymi rodzicami. Zamiast tego powinniśmy uświadomić sobie, że dorośli i dzieci wzajemnie obdarowują się w życiu. Niebezpiecznie jest robić z dziecka ”projekt”. Jest to równoznaczne z negacją jego indywidualności i godności. Wielu rodziców tak czyni, ponieważ zależy im na zapewnieniu mu lepszego dzieciństwa niż to, które sami mieli. To piękny cel, ale niejednokrotnie powoduje, że tracimy z oczu potrzeby, granice i cele naszego dziecka” (J.Juul).