Osobom współuzależnionym (w tym DDA) często trudno jest świadomie używać siły zarówno w najbliższych, jak i w dalszych relacjach. Najczęściej wpadają one w jeden z dwóch schematów. Albo rezygnują w ogóle z jej używania, bądź też czynią to sporadycznie. Albo też, rzadziej, ich zachowanie jest nacechowane sporą dozą nieuświadomionej agresji. Tak czy owak, zarówno w pierwszym jak i drugim schemacie, w głębi duszy najczęstszym stanem, który im na co dzień towarzyszy jest poczucie bycia ofiarą sytuacji oraz ludzi, których w życiu spotykają. „Jestem smutny i przestraszony, dlatego poddaję się i godzę na wszystko”; „Jestem smutna i przestraszona dlatego rozniosę cię na strzępy słowami lub pięściami, jeśli tylko choćby trochę poczuję się zagrożona” – to przykłady częstych nie w pełni uświadomionych mechanizmów działania takich osób. Dlaczego tak się dzieje? I jak to możliwe, że także ci często agresywni ludzie mogą jednocześnie czuć się ofiarami?

Odpowiedź tkwi w historiach osobistych tych osób. Były one często wychowywane przez rodziców, opiekunów, którzy sami nie potrafili korzystać z własnej siły. Uogólniając można powiedzieć, że taka nieświadomość przekłada się m.in. na zbytnie skupianie się na własnych słabościach, a niedocenianiu właśnie własnej siły. Taki dorosły (tym bardziej jeśli jest pod wpływem jakiejś substancji zmieniającej świadomość) z trudem zauważa, że zbyt dużo siły używa w stosunku do możliwości dziecka, jest często “zbyt ostry”. Nie chodzi tutaj tylko o przemoc fizyczną, ale także o takie zachowania jak: zbyt sztywne i skupione na przestrzeganiu zasad podejście w wychowaniu, przesadne (nieadkwatne do wieku) dbanie o przestrzeganie norm społecznych, częste narzucanie własnego zdania pod pozorami wysłuchania dziecka, zbyt ostry ton głosu lub krzyczenie na dziecko, wyśmiewanie i poniżanie dziecka, obwinianie go o swoje niepowodzenia czy też jednostronne obarczanie dziecka przesadną w stosunku do możliwości rozwojowych odpowiedzialnością. Dziecko natomiast, ponieważ nie ma praktycznie wpływu na to jak wygląda jego relacja z rodzicem (cały jego świat, jego życie i przeżycie zależy od dorosłego i każde dziecko podskórnie to “wie”) ma jedynie dwa wyjścia: poddać się i na resztę życia zapamiętać, że stosowanie jakiejkolwiek siły jest złe, bo zawsze prowadzi do cierpienia i nadużywania drugiej strony albo też próbować walczyć, z tym że zawsze będzie to walka “przez łzy”, tak czy owak w dużym cierpieniu i tak naprawdę uciekaniu od własnego bólu. W tym drugim przypadku z takiego dziecka ma właśnie dużą szansę wyrosnąć “wojowniczy” dorosły, któremu jednak ciągle będzie gdzieś na samym dnie będzie towarzyszył strach.

No dobrze, ale po co właściwie potrzebna jest nam ta siła w relacjach? Przecież jej używanie “zawsze” prowadzi do cierpienia, to po co? Nieprawda. To tylko (i aż) utarty schemat, który do tego w dużej mierze podtrzymuje nasza kultura: “bądźmy dla siebie mili”, “po co walczyć, na pewno da się to załatwić jakoś dyplomatycznie”. Nie zawsze tak się da i nie zawsze jest to najlepsze wyjście. Są sytuacje w życiu kiedy bez silnego, zdrowego obronienia siebie i własnego zdania po prostu się nie obędzie zarówno w pracy, jak i w naszych życiach prywatnych. Pomyślmy o szefie lub szefowej w pracy, która domaga się od nas, żebyśmy dostosowali swoje plany do potrzeb firmy: zostawali po godzinach, poszerzyli zakres powierzanych nam zadań, wzięli urlop w dogodnym dla firmy, ale nie dla nas samych terminie, itp. Konflikt interesów jest w takiej sytuacji doskonale zrozumiały – każdy chce w końcu dla siebie jak najlepiej. Firma też. Zgodzić się, czy też nie? Czy jak się zgodzimy i nie będziemy “robić niepotrzebnego zamieszania”, to będziemy mieli większą szansę na podwyżkę albo mniejszą szansę na bycie zwolnionym? Nie jestem o tym przekonany, że to ma akurat wpływ na to jak potoczą się dalej nasze losy w tej firmie. Chociaż zdaję sobie sprawę, że wiele osób może usprawiedliwiać swoje łagodne zachowanie w taki właśnie sposób. O wiele częściej prawdziwa przyczyna leży w strachu oraz braku umiejętności zachowania się w silniejszy, bardziej asertywny sposób i głębszym przekonaniu, że “tak nie należy się zachowywać”, bo: tak nie wypada, bo się kogoś zrani, bo przecież sprawa nie jest aż taka ważna, itp. Dzięki bardziej stanowczemu (nie oznacza agresywnemu) wyrażeniu stanowiska możemy obronić siebie, a nawet czasami (naprawdę!) zyskać szacunek szefa. A jak nic nie mówimy albo ledwie słychać nasze pomruki niezadowolenia to wszyscy wokoło myślą, że wszystko w gruncie rzeczy jest ok.: “on/ona po prostu taka jest, że godzi się na wszystko i poświęca się”, “tak po prostu ma”, “jej/jemu zawsze pasuje” – a po jakimś czasie nawet nie myślą tylko przyjmują to nasze zachowanie za naturalny stan. A po nas przecież też rzadko kiedy spływa to gładko – w głębi duszy czujemy, że zawiedliśmy sami siebie i wyżywamy się potem nieświadomie na innych (bezpośrednio albo też wtykając im “szpile”: złośliwe uwagi, nieprzyjemny ton głosu lub nietaktowne zachowania, o które byśmy siebie nigdy nie podejrzewali), stajemy się nerwowi/lękliwi albo też koniec końców wybuchamy przed tym samym szefem kiedy zwróci nam uwagę na jakiś drobny błąd w dokumentacji i patrzy potem na nas zdziwiony podobnie jak połowa biura: oszaleliśmy czy co!? Sami już nie jesteśmy pewni… Każdy z nas może sobie w tym momencie odpowiedzieć na pytanie w jakich sytuacjach przydałby mu się dostęp do większej siły. Jakie relacje szczególnie mogłyby na tym zyskać? W jaki sposób to świadome użycie siły mogłoby wyjaśniać nieporozumienia i zmniejszać cierpienie jakiego często doświadczamy w relacjach z najbliższymi? Czy polepszyłby się wtedy komfort naszej pracy?

No właśnie, u osób, które rzadko korzystają ze swojej siły dochodzi często do okresowych “wybuchów” – niewyrażone emocje oraz oczekiwania znajdują w ten sposób ujście. Z tego powodu, że są one zwykle długo powstrzymywane – ich intensywność jest wtedy rzeczywiście duża. Takie osoby boją się wyrażać to, co dla nich ważne na bieżąco, bo boją się często konfliktów jakie te oczekiwania mogą wywołać, a obawiają się konfliktów, ponieważ gdzieś głęboko boją się tak naprawdę używać siły. Nie jest to jednak rozwiązanie – odcinać się od własnych potrzeb. Nie da się tak zwyczajnie zbyt długo wytrzymać. Kiedy więc wybuchamy ze zwielokrotnioną siłą, nad którą nie mamy już kontroli wtedy często rzeczywiście robimy albo mówimy rzeczy, których potem żałujemy. Utwierdzamy się wtedy skrycie w przekonaniu, w którym wyrastaliśmy już od dzieciństwa, że zawsze kiedy używa się siły musi to być okupione dużym cierpieniem. Więc lepiej w ogóle tego nie robić. Z tym, że ten wybuch nie miał tak naprawdę nic wspólnego ze świadomym stosowaniem siły, to bardziej siła nas porwała, podobnie jak może porwać prąd rzeki. Cierpimy nie widząc wyjścia z sytuacji…

Co można w takim razie zrobić? Czy można nauczyć się świadomie stosować siłę? Odpowiedź brzmi: tak, ale wymaga to chęci do pracy nad sobą, odwagi oraz cierpliwości. Pamiętajmy o tym, że podobnie jak z innymi umiejętnościami w życiu, których dopiero się uczymy tutaj także na początku nie ustrzeżemy się błędów: czasami zaniedbamy siebie, bo zadziałamy za słabo albo za późno, czasami zranimy drugą stronę, bo w przypływie emocji powiemy o przysłowiowe “słowo za dużo” – to normalne, że na początku tak się będzie działo. Przede wszystkim postarajmy się zidentyfikować sytuacje, w których przydałoby się używać więcej siły, a następnie, jak już emocje opadną, spróbujmy spokojnie przeanalizować to, co się wydarzyło: jakim tonem głosu mówiłem/mówiłam? Czy w moim odczuciu ten ton był usprawiedliwiony? Czy słowa, których użyłam/użyłem były obraźliwe? Czy świadomie chciałem/chciałam ich użyć, czy też raczej było to nieumyślne? itp. Chodzi o to, żeby przyjrzeć się sytuacji jak najbardziej obiektywnie, jakby dotyczyła ona kogoś innego i z takiego punktu widzenia ocenić czy jesteśmy zadowoleni ze swojego zachowania. Warto wypytać także o to jak ocenili nasze zachowanie świadkowie tego zdarzenia – jak oni je postrzegają i co ich zdaniem było w naszym zachowaniu właściwe, a co nie. Jeśli mamy do nich zaufanie, ich opinia może być dla nas cennym kierunkowskazem w dalszej pracy nad sobą.

Autorem artykułu jest Maciej Gendek – psycholog, psychoterapeuta pracujący z osobami współuzależnionymi oraz DDA.