Pozostajemy ślepi na rzeczywistość ciała i uczuć. A to przecież CIAŁO rozpływa się z miłości, sztywnieje ze strachu, trzęsie się ze złości, dąży do ciepła i kontaktu.
Aleksander Lowen

Im bardziej jesteśmy w stanie czuć to, co przeżywamy, bez wyjątku, czy jest to dla nas przyjemne, czy nie, tym bardziej jesteśmy w kontakcie ze sobą.

Kontakt z ciałem osłabia iluzje, a z czasem je odbiera.

Płacz i śmiech będą zawsze dobrym leczeniem. Jeden i drugi w głos, z trzęsącym brzuchem, otwartymi ustami, całym sobą!
fragmenty książki

W jaki sposób myślisz o swoim ciele? Czy mu ufasz, czy na nim polegasz? Czy raczej chciałbyś je wymienić, coś w nim zmienić? Czy mu czasem dziękujesz? Jak się nim opiekujesz? Czy dajesz mu wytchnienie? Czy raczej je pospieszasz, chcąc więcej i bardziej? Pytania o relację z ciałem można mnożyć bez końca. Ostatnio stanęłam przed wyzwaniem odpowiedzi na dwa takie:

  • Jakie są sygnały przeciążenia, które wysyła do Ciebie ciało?
  • Jaka jest Twoja największa fascynacja ciałem, co Cię w nim zachwyca?

I o ile pierwsze z tych pytań wydało mi się łatwe, sygnałami przeciążenia mogę rzucać jak z rękawa, to druga kwestia znacząco mnie zatrzymała. Fascynacja? Zachwyt? Jak to się ma do mojego ciała, które obdarza mnie migrenami, bólami pleców; ciała, które przynosi ze sobą słabości i kompleksy. Moja maszyna narzekania na ciało dopiero się rozgrzewała… stop, stop, stop. To przecież to samo ciało, które pozwala mi wstać nawet po ciężkiej nocy, biegać, czuć dotyk najbliższych mi osób. Pozwala mi powąchać pierwsze wiosenne kwiaty, podziwiać lasy, góry, oceany, zgadywać kształty chmur na niebie, czytać. I to samo, które pozwoliło mi zostać mamą – urodzić zdrowego chłopca. Nie dość, że dało mu schronienie przez czterdzieści tygodni, to później miało wystarczająco dużo siły, żeby się o takie maleństwo troszczyć. I to jest moja największa, bez wątpienia, fascynacja. Idąc dalej, odkrywałam, że zachwyca mnie wiele. Działanie zmysłów, mózgu, serca, gojenie się ran, oddychanie – całość. To jak każdy element ciała ze sobą współgra, jak precyzyjnie i wzajemnie na siebie oddziałuje. Kryje się za tym ogromna mądrość ciała, które tak samo z siebie wie, co i w jakim momencie trzeba zrobić, by zapewnić sobie przetrwanie, bezpieczeństwo, regenerację. Jaki hormon wypuścić, czy przyspieszyć oddech, czy rozszerzyć źrenice? Tu nie ma przypadkowości. Nie ma jej też w sygnałach do nas wysyłanych, w tym, że czujemy się zmęczeni, głodni, że mamy ochotę na spacer, że czujemy napięcie w karku lub ramionach. Ciało domaga się tego, czego w danej chwili potrzebuje. Mówi nam też o tym, że być może czegoś było za dużo, coś za szybko, gdzieś za ciężko. Do nas należy wybór, czy to co ono mówi, weźmiemy pod uwagę. Pamiętajmy jednak, że za chwilę może dopomnieć się głośniej, i wtedy już skutecznie, z większym dla nas kosztem. A jaka jest Twoja fascynacja związana z ciałem?

Po przeczytaniu książki „Psychoterapia przez ciało” wiem, że ciało to również zapis naszej historii. Taka księga, w której zapisano, jak byliśmy traktowani, jak zranieni, jak nadwyrężani. Taka walizeczka, w której odkładają się niewyrażone emocje. I to kolejny dowód na to, że nasze ciała mówią. Nie tylko do nas, ale i o nas. O tym, jakie uczucia uderzały w nas najczęściej, na jakie z nich nie mieliśmy przyzwolenia.

Z analizą bioenergetyczną, na której opiera się książka Marzeny Barszcz, pierwszy raz spotkałam się podczas moich zajęć na psychosomatyce. Była to dla mnie nowość, bo ćwiczyliśmy psychologię na sali do fitnessu, na matach. Pozwalaliśmy sobie na to, na co z reguły sobie nie pozwalamy – na głośne wydechy, na krzyk ze złości, na dynamiczne, ale i uważne, ruchy, na drżenie. I o ile na początku było w tym moje duże poczucie dziwności, to potem przyszła ulga i przyjemność. Dobrze to wspominam. „Psychoterapia przez ciało” była dla mnie powrotem do tego, ale i poszerzeniem wiedzy. Spytacie może, czym jest analiza bioenergetyczna – to forma psychoterapii oparta na pracy z ciałem, która ma pomóc osobie doświadczyć wypartych (schowanych) emocji. Kojarzy mi się bardzo z tym, że płacz i śmiech są zawsze dobrym leczeniem. Jeden i drugi w głos, z trzęsącym brzuchem, otwartymi ustami, całym sobą! Zachęcam Was do poczytania o analizie bioenergetycznej, o Lowenie, o ugruntowaniu i mieszczeniu. To z pewnością ciekawe i rozbudowane koncepcje. I choć ja sama nie pracuję w tym nurcie, często kieruję uwagę, pytania i swoją ciekawość na ciało.

Po lekturze najbardziej zostałam z rozdziałem o sercu. Tyle tam było pięknych słów. Bo serce ten narząd, któremu przypisujemy czucie. To za nie chwyta nas strach i to ono może pęknąć lub zostać złamane. Z całego serca kochamy i obdarowujemy innych. Właśnie tam nieświadomie łapiemy się, kiedy coś nas porusza. Zmieniło się też moje postrzeganie różnych postaw ciała. I choć nie do końca jestem za tym, żeby bezpośrednio postawę przekładać na czytanie czy zgadywanie historii życia, to od dziś „garbienie się” będzie dla mnie formą ochraniania serca. Brzmi pięknie, prawda? I nie jest już wadą, ale jest obroną.

Sama zmagam się z silnymi bólami głowy. Dlatego też starałam się chłonąć wszystko, co dotyczyło napięć prowadzących do migren. Odkryłam, jak przyjemny jest masaż oczu, uziemiałam swoją głowę, puszczałam ją. To były moje kroki w stronę bezpiecznej relacji między mną a moją głową. Dowiedziałam się, że zaopiekować się swoją głową, to najpierw uznać jej cielesny aspekt, to, jak bardzo potrzebuje kontaktu i odpoczynku oraz bycia czasowo zwolnioną ze swoich funkcji. Każda głowa marzy o puszczeniu, co oczywiście nie wyklucza faktu, że się bardzo tego boi i zapewne będzie się opierać. Kiedy nauczymy się nią zajmować, otworzy się dla nas szeroka przestrzeń budowania jakości samoukojenia. Przekonuje mnie to, i myślę sobie, że moja głowa chyba faktycznie czasem chciałaby być zwolniona ze swoich obowiązków, z kontroli, pamiętania całej listy rzeczy do odhaczenia, do napisania, do kupienia itp. A jak dziś się ma Twoja głowa?

Podobno niczego tak się nie boimy jak swoich uczuć. Tego, że nas zaleją, że się wtedy rozpadniemy na kawałki. Uczucia odpychamy, ignorujemy, tłumimy, przykrywamy. Przykrywamy kultem robienia – robiąc zapełniamy pustkę. Wybieramy zmęczenie, nawet gdy moglibyśmy wybrać odpoczynek. To ochrona, zbroja, tarcza, za którą się skrywamy. Trochę tak, żeby nie odkryć, co by się stało, gdybyśmy się zatrzymali.

Kolejny wniosek, który bardzo wyświetla mi się po przeczytaniu książki, mówi, że gdy nie odreagowujemy emocji, nasze ciało je zatrzymuje. Chowa w sobie ten ciężar, ładunek. Odreagowując nadmiar pobudzenia dajemy sobie szansę, by na nowo znaleźć równowagę w sobie i w świecie. A chyba o równowagę generalnie nam w życiach chodzi, prawda? Kiedyś usłyszałam stwierdzenie: albo ekspresja albo depresja – czyli albo wypuścimy coś na zewnątrz albo dojdzie do zatrzymania tego w środku. Trafne to są słowa w kontekście tej książki, mojego życia i żyć, z którymi spotykam się w gabinecie.

„Płacz i śmiech będą zawsze dobrym leczeniem. Jeden i drugi w głos, z trzęsącym brzuchem, otwartymi ustami, całym sobą!

Zapraszam Was do kolejnych pytań, a właściwie do szukania kolejnych odpowiedzi. Co jest dla Ciebie dobre? Kiedy jesteś przy życiu? Czy wtedy, kiedy robisz, czy wtedy kiedy czujesz? I do dialogu z ciałem i z sercem, bo ten dialog jest jedną z ważniejszych rozmów, jakie odbywamy sami ze sobą. Jak ma się moje serce, czego potrzebuje, czy chce się otworzyć, kiedy trzeba mu ochrony i w końcu, jak mu jest ze mną? Mieć współczucie i zrozumienie dla własnego serca to wielkie zadanie.

Powodzenia!

Karolina Piasecka

Marzena Barszcz, Psychoterapia przez ciało, Wydawnictwo Remedjos