Wmawianie sobie, że coś się powinno, to rodzaj skrywanej przemocy. Każemy sobie robić coś, czego robić nie chcemy, czuć coś, czego nie czujemy, czy wreszcie – być kimś, kim nie jesteśmy…
Jon Frederickson
Większość z nas ma pewien idealny obraz siebie, do którego dąży i przez pryzmat którego lubi na siebie patrzeć. Obraz ten zawiera listę cech, które powinniśmy spełnić, by być „właściwą wersją siebie”. Wśród nich znajduje się zwykle to, co najistotniejsze dla nas na obecnym etapie życia, np.: miła, niezależna, wyrozumiała, stanowcza, radosna, towarzyska, wysportowana, opanowana… Każdy z nas ma swoją listę cech, z którymi się utożsamia lub do których realizacji dąży. I co w tym złego? Przecież dobrze mieć ramy, normy, zasady, które utrzymują odpowiedni kierunek naszych działań.
Oczywiście, dobrze jest wiedzieć, jakimi wartościami kieruję się w życiu, jakie cechy chcę wyrażać swoim sposobem bycia, co wnosić do świata. Równocześnie, dobrze jest mieć dla siebie zrozumienie, wyrozumiałość i współczucie, że nie jestem w stanie zawsze, na 100%, spełniać wszystkich tych elementów. To niemożliwe! Mogę być kochającą mamą, a mimo to czasem potrzebować odpoczynku od swoich dzieci i pobycia tylko ze sobą, mogę być wysportowana i czasem nie mieć ochoty, by ruszyć się z kanapy, mogę być towarzyska i równocześnie, od czasu do czasu, znikać na weekend w leśnej chatce, by uciec od zgiełku i innych ludzi. To nie przekreśla mojej tożsamości. Nie przekreśla też Twojej. I choć teoretycznie o tym wiemy, to jednak określone cechy, przez pryzmat których postrzegamy siebie, potrafią stać się dla nas prawdziwymi wymogami. Absolutnie nienaruszalnymi zasadami. Co wtedy dzieje się z nami? Co, gdy jesteśmy zmęczeni, mamy gorszy dzień, nie mamy siły dbać o komfort wszystkich wokół (to z resztą osobna kwestia czy to aby na pewno nasze zadanie…?). Och, wtedy potrafimy być dla siebie bezlitośni… Jak nikt inny dobieramy bolesne epitety w stosunku do swojej osoby, licząc na to, że postawią nas „do pionu”, by znów wszystko działało „jak należy”, a nasz obraz własnej osoby pokrywał się z misternie stworzonym wewnętrznym prototypem. Bo przecież, by zasłużyć na miłość, szacunek, przyjaźń, stanowisko, sympatię „muszę..”, „nie wolno mi…”, „powinnam…” „nie mogę…”, „nie wypada”. Czemu jesteśmy dla siebie tak okrutni? Bo zwykle boimy się oceny i odrzucenia, boimy się, że gdy inni zobaczą naszą prawdziwą twarz, odejdą, bo boimy się, że sami siebie nie będziemy w stanie zaakceptować, bo czujemy się niewystarczający…
Połóż rękę na swojej klatce piersiowej – czujesz bicie serca? Zauważ delikatny, miarowy ruch ramion i brzucha – dostrzegasz swój oddech? Jesteś wyjątkowy! Jesteś wyjątkowa! I ja też jestem! Przyjmuj siebie z miłością, a będziesz jej mieć nieograniczone pokłady także do innych. Okaż w stosunku do siebie współczucie, gdy coś jest dla Ciebie trudne lub nie wyszło tak, jak chciałeś – będziesz mieć wtedy znacznie więcej siły do dalszych działań, a także znacznie więcej zrozumienia dla potknięć ludzi wokół Ciebie.
Ćwicz się w prawdziwej sztuce życzliwości, która nie oznacza sztucznie naklejonego uśmiechu, a głęboką bliskość z tym wszystkim, co składa się na nasze człowieczeństwo: pięknem i radością, cierpieniem i smutkiem, sukcesami i porażkami, nadzieją i drogą…
Pamiętaj: nie jesteś idealny/idealna i równocześnie jesteś wyjątkowy/wyjątkowa, a także piękny/piękna z tym wszystkim, co wnosisz do świata.
Nasze wartości, ale też normy i zasady, to drogowskazy wspierające nas w wędrówce po bezdrożach życia. Warto je pielęgnować i równocześnie regularnie oglądać, sprawdzając, czy rzeczywiście są to nasze koncepcje, czy za bardzo się z nimi nie skleiliśmy i czy autentycznie wspierają nas w życiu. Zatrzymanie, obejrzenie, otwartość, refleksja, to dobry sposób na regularną higienę tych wszystkich norm i zasad, które stale działają w tle, stanowiąc często nasze niewidoczne oprogramowanie.
Agnieszka Pawłowska