Nie lubię zmian. Dość szybko nudzę się tym co robię, jeśli nie widzę w tym głębszego sensu. Lubię sam wypełniać PITy do urzędu skarbowego. Kiedyś chciałem być śmieciarzem, potem kardiochirurgiem.
Droga do pracy z ludźmi w psychoterapii jest, zdaje się, dla każdego wyjątkowa. Mnie przyciągnęła do niej mieszanka chęci zmieniania świata oraz (teraz, z perspektywy czasu to widzę) chęci bycia w relacji z klientem tym mądrzejszym, wszystkowiedzącym – i rzeczywiście, trudno oprzeć się takiej pokusie, jeśli ma się ku temu jakieś predyspozycje, które umożliwiają start w tym fachu. Ja w każdym razie potrzebowałem trochę zadufania w sobie, żeby w ogóle móc zacząć. I chyba nie ma w tym nic złego – czuć się trochę jak cudotwórca, kiedy komuś znikają objawy nerwicowe albo napady lęku, przecież to jak najbardziej powód do dumy – jeśli tylko mamy swoje „ego” pod kontrolą i dodamy do tego szczyptę pokory.
Początki były totalnie po omacku. Pamiętam, że ktoś kiedyś wspomniał, że żeby skutecznie pracować z klientami trzeba pracować nad sobą, a potem inni terapeuci z dużym doświadczeniem często to powtarzali – tak naprawdę nie rozumiałem o co im chodzi. Superwizję traktowałem jako zło konieczne, wymóg dalszego szkolenia. Relacje z moimi nauczycielami miały swoje wzloty i upadki. Bardzo trudno było mi stosować techniki, których się uczyłem w kontakcie z „prawdziwymi” klientami, poza osobami na szkoleniu terapeutycznym. Dopiero po kilku latach nauczyłem się naprawdę słuchać klientów, w pewnym sensie ta nauka trwa nadal. To co pozwoliło mi przetrwać pierwsze lata w tym zawodzie to łut szczęścia (mimo małego doświadczenia trafiali do mnie ciągle nowi klienci), pierwsze pojedyncze sukcesy w terapii, wsparcie nauczycieli, chęć dalszego rozwoju oraz zauważanie z perspektywy czasu, że małymi kroczkami idę jednak do przodu.
Piszę o tym bo metafora drogi jest u mnie ciągle aktualna, a w ostatnich miesiącach znowu dużo się dzieje, jeśli chodzi o mój styl pracy. Zauważyłem, że takie szczególnie intensywne momenty zmian mam co kilka lat. Modyfikuje się wtedy dość znacznie mój sposób pracy z klientami. Daje mi to dużo radości, ale to także, a może nawet przede wszystkim, trudne doświadczenie, w którym w pewnym momencie w ogóle nie widać, co jest za kolejnym zakrętem. A do tego, wszechświat wspiera mnie w tym procesie rozwoju za każdym razem w przedziwny sposób – odcinając w tym czasie na kilka miesięcy dopływ nowych klientów, po to żeby móc w spokojniejszych warunkach skupić się na uważnym wzrastaniu. Tak to sobie w każdym razie tłumaczę, ale nie wiem czy to nie moja nieco egocentryczna i czasami nadmiernie optymistyczna natura nie daje tu znać o sobie. W każdym razie, gdyby nie jeden z takich rozwojowych kryzysów wiele lat temu nie trafiłbym pewnego dnia na spotkanie z Sabiną Sadecką i Agnieszką Pawłowską z inspeerio, nie publikował swoich artykułów na opsychologii.pl i nie współpracował przy różnych projektach z wieloma wspaniałymi ludźmi, którzy ten portal współtworzą.
Tym, co tym razem zainicjowało i katalizuje tę zmianę jest książka Arnolda Mindella „O istocie snów”. Kiedyś już ją czytałem – jej strony pachną przedziwnie słodkawo, jak stare woluminy. Uważne powtórne przeczytanie jej „jak podręcznika” zaleciła mi moja superwizorka po to, żebym bardziej świadomie pracował ze snami klientów. Jestem z natury mocno zadaniową osobą i na początku wystartowałem do kolejnego wyzwania, zacząłem robić sobie notatki, no i dobrze, ale nie tylko o to chodziło. Z jakiegoś powodu tym razem odważyłem się w trakcie tej lektury być także w głębszym kontakcie z samym sobą, zauważać różne uczucia, refleksje, które się spontanicznie pojawiały, wewnętrzne poruszenia, przemyślenia – odniesienia do poprzednich rozdziałów – nie tylko czytałem, ale bardziej medytowałem nad tym o czym pisze Mindell, przepuszczałem to przez siebie. Ważną częścią tego procesu było też rozwijanie duchowości i ćwiczenie kontaktu z miejscem, z którego przychodzą do nas i do naszych klientów sny, a także zawierzenie temu, że to co organicznie dzieje się ze mną w trakcie lektury książki ma duże znaczenie dla mojego dojrzewania jako psychoterapeuty.
Ta książka pomogła mi bardziej otworzyć się, stale odkrywać tajemnicę z klientami – nie tylko w pracy ze snami, ale także z innymi tematami w psychoterapii. Zacząłem uważniej obserwować, co się ze mną dzieje w trakcie sesji i z większą odwagą i świadomością wnosić to do relacji terapeutycznej – dzięki temu nasze spotkania zrobiły się o wiele bardziej żywe i autentyczne. A praca nad sobą, na moich własnych sesjach terapii, na których to ja jestem klientem, sprawiła, że zobaczyłem jak bardzo czasami uciekam od mojego bólu i cierpienia, nie dając sobie tym samym możliwości ukojenia go, zaopiekowania się sobą i poproszenia innych ludzi o pomoc, wsparcie. Odkrywanie we mnie tych obszarów sprawiło i nadal sprawia mi trudności, i jednocześnie daje mi dużo spokoju jak już odważę się „tam” zajrzeć. Łatwiej mi teraz pełniej zaakceptować cierpienie moich klientów i w mądry sposób zaopiekować się nim.
Piszę o tym wszystkim, zdaje się, po trochu „ku pokrzepieniu serc” psychoterapeutów na tej niełatwej drodze, a trochę po to, żeby zachęcić wszystkie osoby pracujące z ludźmi do ciągłej pracy nad sobą – te same zasady, które pomagają nam w pracy z klientami musimy też naturalnie stosować do siebie samych. Kto sam nie doświadcza rozwoju, wychodzenia ze strefy komfortu, temu trudno będzie wzbudzić w sobie empatię do ludzi przechodzących przez ten proces. Mocno także podkreśla się ostatnio w kontekście czynników wpływających na skuteczność psychoterapii, żeby starać się podążać za naturalnym doświadczeniem klientów, za tym co dzieje się „tu i teraz”. Na tym też skupia się mocno psychologia zorientowana na proces, w którym to podejściu cały czas się szkolę i pracuję – moim odkryciem ostatnich miesięcy jest poczucie tego jak unikalny jest to proces także w kontekście mojego własnego studiowania tej metody.
Nie lubię zmian: cały czas lubię pracę z ludźmi, która jest totalnie nieprzewidywalna. Przeprowadzam w niej operacje na otwartym sercu. Jestem urzędnikiem, który układa sobie w odpowiednich szufladkach w głowie to, co dzieje się na sesji, żeby z jak największą świadomością i pożytkiem dla klientów podświetlać kierunek pracy i dobierać do niego odpowiednie narzędzia.
Jestem śmieciarzem – pracuję z najcudniejszymi śmieciami, okruchami, rozbitymi drobiazgami, rzeczami, o których często najchętniej byśmy zapomnieli, pozbyli się ich, wyrzucili, które w nas siedzą i kłują nas w duszę.
Być może to one nie pozwalają nam zasnąć – życzę Wam, klienci i psychoterapeuci, ciekawej podróży!
P.S.
Polecam Wam też gorąco wspaniały artykuł Sabiny o tych psychoterapeutycznych początkach: