Relacja z rodzicami to jedna z najważniejszych, jeśli nie najważniejsza, relacja w naszym życiu. W dzieciństwie, to od rodziców uczymy się funkcjonowania w kontakcie z ludźmi, działań w świecie, ale przede wszystkim ich model opieki nad nami umożliwia nam (bądź też nie) wytworzenie się w nas poczucia bezpieczeństwa i umiejętności oparcia na sobie samych, które są fundamentem zrównoważonego egzystowania w dziecięcym oraz dorosłym świecie. Jeśli jako dzieci byliśmy krzywdzeni, często w dorosłym życiu mamy do nich o to żal i pretensje, często dzieje się to nieświadomie i nie wprost.
W moim odczuciu większość problemów w relacji z naszymi rodzicami kiedy jesteśmy już dorośli jest powiązanych z zaniedbaniami, których od nich doświadczyliśmy jak byliśmy dziećmi – jest to szczególnie widoczne w tych momentach kiedy rodzice zachowują się podobnie jak wtedy gdy nas krzywdzili. Może chodzić o bardzo różne zachowania. Jeśli rodzice byli mocno skupieni na sobie i swoich problemach, tracąc nas jako dzieci z oczu i poświęcając nam za mało uwagi (dzieje się tak często w rodzinach, w których jeden z rodziców jest uzależniony od alkoholu, ale nie tylko) to także w dorosłym życiu często reagujemy silnymi emocjami kiedy nie interesują ich nasze problemy, nie chcą nam pomagać finansowo lub od czasu do czasu zaopiekować się naszymi dziećmi. Jeśli absorbowali nas mocno jako dzieci swoimi problemami, to możemy mieć do nich pretensje, że ciągle oczekują od nas pomocy i wymagają wspierania w dorosłym życiu i mówią tylko i wyłącznie o sobie i swoich problemach, a nie interesują się praktycznie w ogóle naszym życiem. Jeśli byli nieobecni, obecni tylko ciałem, a nie uważnością, której wszystkie dzieci potrzebują, to alergicznie reagujemy na ich nieobecność w ważnych dla nas momentach dorosłego życia. Jeśli mamy odczucie, że faworyzowali nasze rodzeństwo, to do pasji nas doprowadza, że to się nadal dzieje.
Te wszystkie sytuacje wywołują w nas wiele emocji w dorosłym życiu – możemy czuć smutek, żal, pretensje, złość do nich, ale musimy też zrozumieć, że oni mają prawo się tak zachowywać, oraz że te ich krzywdzące zachowania jakich doświadczyliśmy w dzieciństwie, kiedy jesteśmy już dorośli przestają być niewłaściwe. Czyli, jakkolwiek nie byłoby to trudne dla nas do pogodzenia się, mają prawo:
- nie interesować się naszymi problemami, nie chcieć opiekować się naszymi dziećmi (nie mają nawet obowiązku podtrzymywać kontaktu ze swoimi wnukami – to w końcu my podejmujemy decyzję o powołaniu ich na świat);
- krytykować nasze poczynania, podnosić głos, nie rozumieć i nie akceptować naszych wyborów życiowych prywatnie i zawodowo (a my możemy na tę krytykę reagować lub puszczać ją mimo uszu i robić swoje);
- gadać tylko o sobie, oczekiwać od nas ciągle pomocy zupełnie nie rozumiejąc naszej sytuacji i tego, że wymaga to od nas wielu poświęceń (a my nie mamy obowiązku im tej pomocy dawać);
- nie pojawiać się w ważnych momentach naszego życia.
Chodzi po prostu o to, że jako dzieci bardzo potrzebujemy ich obecności, uwagi, wsparcia, opieki, bo nie możemy sami sobie tego wszystkiego dać, natomiast w życiu dorosłym mamy już zupełnie inne możliwości: możemy na różne sposoby samemu walczyć z problemami (a w dzieciństwie nie było to możliwe), możemy tworzyć bliskie relacje z innymi ludźmi poza rodziną, w których będziemy się nawzajem obdarzali zainteresowaniem i wsparciem (a w dzieciństwie nie było to możliwe), a nawet (!) wspierać, opiekować się, tulić sami siebie. Lista tych zachowań może być oczywiście bardzo długa. Problem polega na tym, że te „obecne, ale podobne do przeszłych zachowania naszych rodziców” wywołują w nas (często nieświadomie) mnóstwo emocji, których doświadczyliśmy w dzieciństwie. Przez lata zamrożone ruszają wtedy jak woda powstrzymywana przez kruszejącą tamę i to ten nawał uczuć zalewa nas i odcina nas od naszych dorosłych możliwości – nagle w środku czujemy się znowu jakbyśmy mieli 5, 10 czy 13 lat, budzą się w nas skrzywdzeni, przestraszeni mali chłopcy i dziewczynki, smutni i porzuceni. W dorosłym życiu zwykle maskujemy te uczucia złością lub agresją, i w ten właśnie sposób jesteśmy odbierani przez drugą stronę.
Dochodzi wtedy do paradoksalnej sytuacji – jesteśmy już dorośli, ale w środku czujemy się nadal jak bezsilne dziecko i przez zniekształcające okulary emocji, których wtedy doświadczaliśmy postrzegamy konflikty z rodzicami. W pewnym sensie mylnie postrzegamy ich wtedy nadal jako króla i królową, a siebie jako bezradnych poddanych. Odcinamy się od naszej wewnętrznej siły, nasze własne poczucie zranienia przysłania nam fakt, że w kłótniach z nimi mamy jej już na tyle dużo we wściekłych wybuchach pretensji, że ranimy ich nierzadko tak samo mocno jak oni nas. Postrzegając w dorosłości siebie ciągle jako tych słabszych i zależnych od rodziców (co nie jest już prawdą) stajemy się roszczeniowi, uważamy, że pewne rzeczy nam się po prostu należą, żądamy niesłusznie taryfy ulgowej („bo przecież jesteśmy ich dziećmi” – nie powinien być to nigdy powód uzasadniający jakieś nasze zachowania) albo tego, że to oni pierwsi przeproszą, ustąpią, itp. Bycie dorosłymi, a oczekiwanie, że będziemy traktowani z pobłażaniem jak dzieci rozkręca spiralę emocji, na którą nasi rodzice często reagują, i która utrudnia pracę nad rozwiązaniem konfliktów z nimi.
Co możemy zrobić, żeby pomóc sobie w takiej sytuacji? Przede wszystkim pamiętajmy, że relacja z rodzicami to w pewnym sensie jak każda inna relacja dwóch dorosłych ludzi, w której każda ze stron ma takie same prawa, i w której „nikt nic nie musi”. I także jak w każdej relacji pojawiają się w niej momenty konfliktów, które są nieodzownym znakiem, że jest żywa, że się rozwija. A jeśli czasami poziom emocji zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do sufitu, sprawdźmy czy nie czujemy się znowu jak mała Ania albo Marcinek i postarajmy się przez chwilę zaopiekować naszym małym wewnętrznym dzieckiem – możemy wtedy w jakimś ustronnym miejscu sami siebie przytulić, pogłaskać czule po główce, powiedzieć do siebie kilka ciepłych, wspierających słów: „Jesteś bezpieczna, jestem z Tobą, kocham Cię; rozumiem, że jest Ci przykro” – wymaga to trochę ćwiczenia i wprawy, ale pomoże nam uspokoić się i spojrzeć na to co się dzieje bez zniekształcającego filtra krzywdzących doświadczeń. Przekonanie, że to inni powinni ukoić nasz ból (przytulać, wspierać nas, pocieszać) rodzi dużo problemów w relacjach – mogą nie być w stanie, bo akurat sami są zdenerwowani albo smutni albo po przez swoją własną trudną historię mogą nie dysponować takimi możliwościami, więc wymagajmy w tych chwilach od siebie samych tego czego oczekujemy od nich. Następnie możemy świadomie poczuć różne obszary naszego dorosłego ciała: silne ramiona, nogi, barki, wziąć głęboki oddech i spojrzeć na całą sytuację trochę bardziej chłodnym okiem, z dorosłej perspektywy.
Pamiętajmy też, że rozmowa z rodzicami na temat krzywd, których doznaliśmy w dzieciństwie jest zwykle bardzo trudna dla obu stron. Nie ma nic trudniejszego dla rodzica, który tak czy owak często kocha swoje dzieci, przyznać się, że popełniał w niektórych momentach błędy. Do skupienia się na tym temacie potrzeba spójnej zgody obu osób, a wyrzucanie na gorąco, całą falą pretensji zwykle rodzi więcej problemów niż korzyści, eskaluje konflikt między nami, ale przede wszystkim nie przyniesie nam autentycznej, długotrwałej ulgi. Naszego bólu zwykle nie będą też w stanie tak do końca ukoić przeprosiny drugiej strony. Dopiero kiedy jako dorośli nauczymy się sami opatrywać ranę, którą w sobie nosimy, opiekować się przestraszonym dzieckiem, które gdzieś głęboko cały czas w nas tkwi, poczujemy stopniowo wyzwolenie z okowów trudnej przeszłości co ułatwi nam szczęśliwe funkcjonowanie nie tylko z rodzicami, ale z całym światem.
Maciej Gendek