Posiadanie dzieci to wielkie szczęście i przywilej – nie każdemu i nie każdej z nas jest ono niestety z różnych powodów dane. Dzieci dorastają, a wraz z nimi zmieniają się wyzwania dnia codziennego. Jednocześnie, różne podejście do ich wychowania to jeden z najczęstszych powodów konfliktów między rodzicami lub opiekunami. Karać czy nie karać? Być łagodnym, wyrozumiałym czy raczej surowym i nieustępliwym? Dawać dużo wolności czy ograniczać wybory? Korzystając z przykładu tytułowej sytuacji ze śmieciami spróbujmy przez chwilę przyjrzeć się, co właściwie dzieje się między rodzicami w takich momentach i w jakich kierunkach szukać dróg wyjścia.
Bogactwo różnorodności
Przede wszystkim, pamiętajmy o tym, że dzieci potrzebują różnych rodziców, z różnymi punktami widzenia. Czasami jeszcze pokutuje między nami przekonanie, że przy wychowaniu dziecka mama i tata powinni razem trzymać jeden i ten sam kierunek, i że sytuacja kiedy mają różne zdania na pewne kwestie jest szkodliwa dla rozwoju dzieci. Uważam, że to nieprawda. Oczywiście, szczególnie w przypadku ważnych decyzji warto, żeby wspólnie między sobą ustalili co jest dozwolone, a co nie – może oglądać bajki przez 30 czy 45 minut dziennie? ma wrócić ze szkolnej dyskoteki o 21 czy o 22? – i lojalnie względem siebie się jej trzymali, ale trzeba pamiętać, że dzieci od maleńkości doskonale wyczuwają, co tak naprawdę sądzimy. Każde nasze zawahanie czy wątpliwość, są łatwo wyczuwalne dla otoczenia przez zmieniony ton głosu, zająknięcie, pewien typ spojrzenia, pauzę – całe nasze ciało jest jak jedna wielka antena, która nieustannie komunikuje i nie da się opanować wszystkich sygnałów, które na raz wysyła. A dzieci często z naszymi odmiennymi opiniami poradzą sobie lepiej niż to sobie wyobrażamy, jeśli tylko przestaniemy sobie wyrzucać, że „jesteśmy takimi fatalnymi rodzicami, bo znowu się ze sobą nie zgadzamy”.
Stróż porządku
Wyobraźmy sobie, że chłopak (dajmy na to ma na imię Marek), którego domowym obowiązkiem jest wynoszenie śmieci ma 12 lat i za każdym razem jak tego nie robi doprowadza do złości ojca (Marcin), który zaczyna się denerwować i musztrować go. Matka (Ania) może często w takiej sytuacji stawać w obronie syna: „daj spokój Marcin; jest przecież zmęczony, chwile odpocznie i wyniesie…” Tak dzieje się bardzo często w relacji rodziców z dorastającym synem: mama podchodzi do niego łagodnie, a tata bardziej surowo, zasadniczo. Warto pamiętać, że chłopak potrzebuje i jednego, i drugiego, żeby prawidłowo się rozwijać: czasami łagodnej wyrozumiałości; a czasami, mimo zmęczenia, niewzruszonego pchania do przodu i przypominania o pewnych zasadach. Nie da się w związku z tym w tej sytuacji określić, który z rodziców „ma rację”. Nie stanie się też nic złego, jeśli nawet przy synu przedyskutują swoje odmienne punkty widzenia.
Nasze własne ograniczenia
No dobrze, to wiemy już, że Marek potrzebuje czasami poczuć, że w domu obowiązują pewne zasady, i że tym stróżem porządku często zostaje jego tata. Skąd w takim razie biorą się tak duże emocje po stronie mamy w tej sytuacji? Najczęściej chodzi o dwie sprawy i obie są związane z używaniem siły w stosunku do Marka. Pierwszy problem polega na tym, na ile sami dajemy sobie prawo do jej używania: do zawalczenia o swoje, czasami do wyrażenia złości, a na ile wzbraniamy się przed tym. Jeśli rzadko korzystamy z naszej siły i nie za bardzo potrafimy to robić, to kiedy druga osoba tak się zachowuje możemy być jak zahipnotyzowani i nie wiedzieć jak postępować, bądź też szybko budzi się w nas niezgoda na taki silny, mocny sposób komunikowania się. Szczególnie jeśli już kiedyś w przeszłości zostaliśmy przez takie silne zachowanie zranieni – a w wielu rodzinach, nawet tych, w których rodzice mają najlepsze intencje i autentycznie, głęboko kochają swoje dzieci, niestety czasami tak się dzieje. I tu jest sedno problemu. Jeśli Ania, mama Marka dorastała w domu, w którym jej tata robił czasami awantury lub po prostu zbyt dosadnie wyrażał swoją złość przy dzieciach (nawet niekoniecznie pod ich adresem), to w małej Ani na pewno budziło to dużo strachu. Jeśli, idąc dalej, nie było wtedy nikogo, kto mógłby się o nią zatroszczyć, to także w życiu dorosłym będzie jej towarzyszył ten nieuświadomiony lęk. Za każdym razem kiedy ktoś podniesie głos (nawet bez przekleństw, bez robienia awantury) zadziała w milisekundach mechanizm: podniesiony ton głosu/krzyk – strach – dalsze związane z nim reakcje: ucieczka, zastygnięcie, dezorientacja lub na przykład agresja. Wniosek – jeśli w dzieciństwie zostaliśmy zranieni przez nadużywającą nas siłę, to są duże szanse, że później w dorosłym życiu używanie siły może nam się źle kojarzyć i możemy się przed tym wzbraniać: panicznie boimy się zranić innych albo nawet wprowadzić ich w lekki dyskomfort; czasami krzyczymy, próbując zamaskować własny smutek, bezradność lub niepewność siebie; a może wmawiamy sobie, że nie należy się kłócić; że w domu zawsze powinna panować pokojowa atmosfera, że zawsze trzeba być dla siebie miłym. To wszystko przykłady przekonań, które mogą powstrzymywać nas przed zdrowym stosowaniem siły w relacjach z ludźmi. A jeśli sami w głębi duszy nie zgadzamy się na jej używanie, to nie zaakceptujemy tego także u innych. I w ten sposób konflikt między Anią i Marcinem gotowy.
Więcej o pracy z przeszłością w psychoterapii możecie przeczytać w tym artykule.
Czerwone i zielone światło
No dobrze. A jeśli Ania, nawet mając za sobą takie trudne doświadczenia w dzieciństwie, dzięki pracy nad sobą w dorosłym życiu ma już kontakt ze swoją siłą? I takie pewne siebie zachowanie nie jest dla niej trudne; kiedy tylko uzna to za stosowne potrafi obronić swój punkt widzenia lub wyrazić asertywnie własne zdanie, nie tylko w domu, ale także z roszczeniowym szefem w pracy, czy z wścibskimi koleżankami? W tej sytuacji na pewno łatwiej zaakceptuje reakcję Marcina. Może jej być w pierwszej chwili trochę żal syna, ale zrozumie też męża. I tu dochodzimy do drugiej kwestii związanej z używaniem siły – problem jest także wtedy, jeśli Marcin w stosunku do Marka naprawdę przekracza pewną granicę, np. w złości, że „śmieci znowu nie wyniesione” nie tylko trochę poprzeklina sobie pod nosem (co jest w pewnym stopniu do zaakceptowania w tej sytuacji), ale zaczyna agresywnie wyzywać Marka np. od śmierdzących leni, idiotów, nie mówiąc już o agresji fizycznej: szturchaniu go czy biciu. Takie reakcje dorosłego rodzica w stosunku do dziecka są już mocno nie w porządku, bo dziecko nigdy nie dysponuje taką samą siłą psychiczną i fizyczną, żeby móc się obronić. Wtedy potrzebuje naszej pomocy, tego żebyśmy w zdecydowany sposób stanęli w jego obronie. Ania powinna wtedy otwarcie, przy mężu, od razu jak to się dzieje, wyrazić swoją niezgodę na taką formę komunikacji z synem, być może stanąć między nimi i powiedzieć coś w stylu: „Rozumiem Marcin, że jesteś wkurzony, bo znowu nie wyrzucił śmieci, też uważam, że to nie w porządku, że musimy mu ciągle o tym przypominać i być może zmniejszyć mu kieszonkowe, ale nie zgadzam się na to, żebyś nazywał go w taki sposób i krzyczał na niego, bo nie zasługuje na takie traktowanie”. Oczywiście Marcin może trochę po takich słowach oprzytomnieć lub nie. Jeśli także ma za sobą trudną historię z dzieciństwa, w której kiedyś został skrzywdzony (nawet jeśli były to „tylko” słowa i nikt nie podnosił na niego nigdy ręki), to może mu być trudno zrozumieć to co Ania mówi. Ewentualnie, zrozumie, ale potem znowu powtórzy się takie zachowanie, być może z mniejszą intensywnością. Mądra i świadoma siebie Ania może też oczywiście po opadnięciu emocji wytłumaczyć mu to wszystko jeszcze raz na spokojnie: że go rozumie, że czasami też jest wściekła na Marka, ale żeby spróbował zobaczyć, że jak go tak poniża (a nie dlatego, że w ogóle stawia mu wymagania) to rani swojego ukochanego syna; że przez to on co raz bardziej ostatnio odwraca się od niego i czy takiej właśnie relacji z nim chce, że za kilka lat może być za późno, żeby ją odbudowywać; oraz że przede wszystkim taki sposób rozwiązania sytuacji jest nieskuteczny, że to nie działa, że im agresywniej ciśnie Marka, tym bardziej on się stawia i na złość nie robi pewnych rzeczy. A więc: czerwone światło i „stop” na formę, a zielone światło na treść.
Męskie potyczki
Wielu ojców w takiej sytuacji zapomina, że w pewnym sensie dosłownie wyzywa synów, dorastających mężczyzn, na pojedynek, a potem się dziwią, że doprowadzają swoją postawą do wojny między nimi. Myślą, że spokojne powiedzenie słów: „Wynieś śmieci proszę.” tonem nie znoszącym sprzeciwu, to prośba, a tak naprawdę tak nie jest. Jest tam co prawda słowo „proszę”, ale ton głosu często wskazuje na coś zupełnie innego – to raczej grzeczny, ale mimo wszystko, rozkaz. W tym ujęciu zrozumiałe staje się dlaczego Marek maksymalnie opóźni wyniesienie śmieci albo w ogóle tego nie zrobi „dla zasady”; właśnie po to, żeby pokazać ojcu czyje jest na wierzchu, kto będzie miał ostatnie słowo. W końcu mało kto lubi jak inni nam rozkazują, prawda? Jeśli jako ojcowie jesteśmy świadomi używania siły, potrafimy je stopniować i uważnie wchodzimy w tego typu sytuacje, to generalnie, moim zdaniem, nie ma nic złego w takich potyczkach od czasu do czasu. Musimy jednak zawsze pamiętać, że mamy do czynienia ze słabszym przeciwnikiem, ale też takim, który, jak my sami, nie lubi przegrywać i odpuszczać, który ma swoją godność i być może użyje w emocjach wszelkich sposobów, żeby nas pokonać. Nie użalajmy się wtedy zbytnio nad sobą jak dostajemy trochę po tyłku – przecież tylko przegrywamy z naszym coraz silniejszym, wspaniałym synem.
Maciej Gendek