Czerwiec rozpoczyna się bardzo ważnym dniem - Dniem Dziecka. I chociaż może się tak na pierwszy rzut oka nie wydawać, to bardzo dużo naszych działań w inspeerio krąży wokół dzieci.
Zapraszam osoby zainteresowane odkrywaniem swojego „mitu życiowego” na warsztat pracy ze snami, który pomoże Wam odkryć znaczenie wczesnych i/lub powtarzających się snów z dzieciństwa.
Kiedy jakiś czas temu po raz pierwszy stanęłam na macie w studiu jogi, czułam się strasznie – ekscytacja mieszała się z niesamowitym lękiem i napięciem. Wiedziałam, że będzie trudno, bo zupełną nowością miało być dla mnie wyginanie się i świadome oddychanie.
Kiedy byłam mała, miałam pewnie nie więcej niż 6-7 lat, maszerowałam po podwórku z kulką plasteliny przyczepioną do sznurka. To był mój najlepszy przyjaciel, pies, kot lub inne stworzenie, które darzyłam wówczas dziecięcą miłością i przywiązaniem.
Książka Judith McKay i Tamery Schacher, pielęgniarek onkologicznych, towarzyszyła mi dłuższy czas. Miliony razy pisałam we własnej głowie wstęp do jej recenzji. I nadal nie wiem, jak powinien on brzmieć.
Studia psychologiczne minęły mi na czytaniu badaczy polskich i amerykańskich. Obie szkoły uprawiania psychologii są – jak dla mnie – wyjątkowo zbieżne.
Przejrzysty plan z obrazami, znakami, symbolami i rysunkami? Kreatywne rozwiązywanie problemów z kolorowymi pisakami w ręku? A może przygotowanie do negocjacji połączone z rozrywką umysłową?
"I nigdy nie chodziłem do szkoły" nie jest podręcznikiem edukacji domowej [autor zresztą się od takowej odżegnuje], nie jest autobiografią, nie jest wstępem czy rozwinięciem żadnej pedagogiki.
Pierwszy raz czytałam tę książkę kilka lat temu. I wtedy zwyczajnie się bałam. Bo to, co w niej zawarte, wydawało mi się przeraźliwe. Teraz przeczytałam ją ponownie. Ale tym razem to nie strach, a złość była moim głównym odczuciem.